Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2014
Dystans całkowity: | 1330.85 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 51:27 |
Średnia prędkość: | 25.87 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.64 km/h |
Liczba aktywności: | 33 |
Średnio na aktywność: | 40.33 km i 1h 33m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 13 marca 2014
Kategoria transport
Z pracy
- DST 18.18km
- Czas 00:42
- VAVG 25.97km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 13 marca 2014
Kategoria do czytania, transport
Transportowo-łojancko + wyznanie o bieganiu
Trasa: praca-dom-ściana-dom-praca. Nuda. Tyle nowego, że wieczorem, po treningu, wróciliśmy do domu nieco naokoło.
Poza tym stwierdziłem wczoraj, że nie umiem biegać. Po prostu, po krzywu - nie umiem. Musiałem przebiec coś około 500 m, po pierwszych dwustu miałem nogi jak z drewna. Maszerować mogę bez końca, jechać na rowerze też, ze wspinaniem całkiem nieźle idzie, a biegania nie ma i koniec. Ostatni raz biegałem (za piłką) jakieś 10 lat temu, więc czuję się wytłumaczony. I tak na razie to zostanie - przy obecnym cyklu treningowym bieganie nie ma sensu. Dorżniemy tylko kolana, a to nie jest nikomu potrzebne.
W ramach ciekawostki: dziś kolega z pracy (nie ma jeszcze ksywki na potrzeby BS, nie możemy z El Stalkero wymyślić niczego tak pasującego jak jego dyżurna ksywka w pracy) dowiedział się, że na przejściu dla pieszych na DDR też należy ustąpić pieszym. Człowiek uczy się całe życie, tak mówią...
Przyszły do mnie lemondki do szos. Wieczorem będzie testowanie.
Poza tym stwierdziłem wczoraj, że nie umiem biegać. Po prostu, po krzywu - nie umiem. Musiałem przebiec coś około 500 m, po pierwszych dwustu miałem nogi jak z drewna. Maszerować mogę bez końca, jechać na rowerze też, ze wspinaniem całkiem nieźle idzie, a biegania nie ma i koniec. Ostatni raz biegałem (za piłką) jakieś 10 lat temu, więc czuję się wytłumaczony. I tak na razie to zostanie - przy obecnym cyklu treningowym bieganie nie ma sensu. Dorżniemy tylko kolana, a to nie jest nikomu potrzebne.
W ramach ciekawostki: dziś kolega z pracy (nie ma jeszcze ksywki na potrzeby BS, nie możemy z El Stalkero wymyślić niczego tak pasującego jak jego dyżurna ksywka w pracy) dowiedział się, że na przejściu dla pieszych na DDR też należy ustąpić pieszym. Człowiek uczy się całe życie, tak mówią...
Przyszły do mnie lemondki do szos. Wieczorem będzie testowanie.
- DST 38.76km
- Czas 01:30
- VAVG 25.84km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 12 marca 2014
Kategoria do czytania, transport
Transport
Wreszcie przyszły pedały, wieczorem więc przykręciłem je i u siebie, i u Hipci. Jedzie się dużo lepiej, tylko siodełko mam jakieś takie... miękkie. I takie... szerokie. Rano zarzuciłem bluzę (w końcu najwyższy czas przejść na lżejszy ubiór), a tu niespodzianka - zero stopni.
- DST 24.90km
- Czas 00:57
- VAVG 26.21km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 11 marca 2014
Kategoria do czytania, transport
Transport
Znowu ubraniowa hipsterka na maksa. Przez Dźwigową przeciągnąłem się za autobusem, końcówka to coś ponad kilometr powyżej 50 km/h.
Rano mieliśmy jechać razem z JKW, ale plany się cokolwiek pochrzaniły i nic z tego nie wyszło.
Rano mieliśmy jechać razem z JKW, ale plany się cokolwiek pochrzaniły i nic z tego nie wyszło.
- DST 24.93km
- Czas 00:55
- VAVG 27.20km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 10 marca 2014
Kategoria transport, do czytania
Lemoniadowy hipster
W sobotę przeczyściłem Vipera. W niedzielę okazało się, że nie dam rady odkręcić jednego z pedałów z Jaszczura, więc siłą rzeczy Viper na razie dostał platformy. Pierwsza jazda w poniedziałek była nietypowa, bo... do sądu. Pierwszy raz w życiu miałem okazję być w takim miejscu i nie mogłem sobie nie podarować pojechania tam rowerem (dla ciekawskich: nie, nikt mnie jeszcze nie zamyka, byłem na miejscu jako świadek). Pojechałem oczywiście w zwykłej koszulce i zwykłych butach, przebrałem się dopiero na miejscu, żeby ludzie na ulicy widzieli, że to nie byle bajker pojechał do sklepu po bułki(*). Radocha z położenia się w końcu na lemondce - ogromna!
Zajechałem, załatwiłem, wróciłem i w domu napotkałem problem. Do platform nie założę butów SPD, bo będą się ślizgały. Jak założę do obcisków trampki, będę wyglądał cokolwiek śmiesznie. Grzebnąłem w szafie i wyciągnąłem moje stare spodnie, w których dawno temu dojeżdżałem do pracy (spodnie w kolorze zgniła zieleń), założyłem trampki, podwinąłem jedną nogawkę (po namyśle podwinąłem i drugą, bez przesady) i ruszyłem do pracy.
Dopiero po takiej przerwie czuję, jak wielki jest to rower. Na szosie i na jaszczurze jestem bliżej gleby, na Viperze jestem zdecydowanie wyżej. Do tego dociążony sakwą (hurra, sakwa!) szedł jak czołg, trochę ciężej niż Jaszczur (wówczas plecakiem byłem dociążony ja).
(*) Mój ulubiony cytat z jakiejś dyskusji o kaskach. Tak właśnie ktoś uargumentował powód, dla którego jeździ na rowerze w kasku.
Zajechałem, załatwiłem, wróciłem i w domu napotkałem problem. Do platform nie założę butów SPD, bo będą się ślizgały. Jak założę do obcisków trampki, będę wyglądał cokolwiek śmiesznie. Grzebnąłem w szafie i wyciągnąłem moje stare spodnie, w których dawno temu dojeżdżałem do pracy (spodnie w kolorze zgniła zieleń), założyłem trampki, podwinąłem jedną nogawkę (po namyśle podwinąłem i drugą, bez przesady) i ruszyłem do pracy.
Dopiero po takiej przerwie czuję, jak wielki jest to rower. Na szosie i na jaszczurze jestem bliżej gleby, na Viperze jestem zdecydowanie wyżej. Do tego dociążony sakwą (hurra, sakwa!) szedł jak czołg, trochę ciężej niż Jaszczur (wówczas plecakiem byłem dociążony ja).
(*) Mój ulubiony cytat z jakiejś dyskusji o kaskach. Tak właśnie ktoś uargumentował powód, dla którego jeździ na rowerze w kasku.
- DST 13.13km
- Czas 00:33
- VAVG 23.87km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 9 marca 2014
Kategoria do czytania, > 50 km, szypko
Szybka szosowa pętla
Na niedzielę planowaliśmy wyjazd. Taki dłuższy wyjazd, ze zdobyciem nowego województwa. Niewiele z tego wyszło, postanowiliśmy bowiem połączyć przyjemne (rower) z przyjemnym (ścianka) i pożytecznym (zaległa grzebanina przy rowerach). Pobudka późnym rankiem i gdzieś po 11:00 ruszyliśmy na szosach przed siebie. Do zrobienia była znana pętla przez Łomianki, Truskawkę i Leszno.
Już na starcie okazało się, że jedzie się bardzo dobrze. Gdzieś na czwartym kilometrze postój techniczny: Hipci na wyboju zruszyło się najwyraźniej zbyt lekko przykręcone siodełko, wykorzystuję to zatrzymanie do pozbycia się z siebie zbędnych warstw odzieży. Podczas naszego postoju wyprzedza nas chmara rowerzystów, widać, że słońce zaświeciło i wszyscy wylęgli na rower. Do Łomianek jedzie się nieźle, na pierwszych dziesięciu kilometrach mamy średnią 31,1 km/h. Przed Łomiankami wyprzedzamy chłopaka na szosie, z którym później bujaliśmy się aż do skrętu w Czosnowie - najpierw my jechaliśmy przed nim, potem on jechał jakieś dwieście metrów przed nami.
W Łomiankach i okolicach wylęgli szosowcy, naliczyłem się coś ponad dwudziestu, a przy okazji zrobiłem mały test dla Bestii: sprawdzałem, czy ktokolwiek z nich do mnie machnie. Mimo nawiązania kontaktu wzrokowego z każdą grupą tylko jeden skinął głową. Wniosek? Oburzający się na to, że kolarze jadą z "napinką" i "kamienną twarzą" Bestia próbuje wprowadzić w życie coś, co albo nigdy nie istniało, albo od dawna nie istnieje. Coś jakby kierowca samochodu oburzał się, że wszyscy wymijani kierowcy nie odpowiadają na jego powitanie. Albo jakby taternik pieklił się, że gdy idzie przez Krupówki to nikt mu nie odmachnie.
My tymczasem jechaliśmy sobie w pełnym słońcu, z bardzo zadowalającą średnią. Po skręcie na południe okazało się, że wiatr znienacka zawiał w twarz i to mocno, co tłumaczyłoby, dlaczego wcześniej się tak dobrze jechało. Uznaliśmy jednak, że wiatr jest wymówką dla słabiaków, którzy nie mają mocy i jechaliśmy dalej swoje. Co dziesięć kilometrów sprawdzałem średnią, która owszem, powoli malała, ale nadal tkwiła powyżej 30 km/h.
Prosta przez Truskawkę i Janówek ma swoją specyfikę. Specyfiką ową jest pas rowerowy, który jedzie sobie raz z jednej, raz z drugiej strony jezdni, zawsze na przemian (kto był ten wie). Pas już jest częściowo zarośnięty, więc miejsca zwykle jest na jeden rower, poza tym uznaliśmy, że jedziemy tylko tym pasem, który jest z naszej prawej strony. Doprowadziło to do kilku ciekawych sytuacji, gdy wyprzedzaliśmy ludzi jadących z naprzeciwka po angielsku, czyli mając ich po prawej, albo środkiem - jeden z ich dwójki był po prawej, drugi po lewej. Na szczęście ruch był niewielki, na szosie do Leszna - również. W Lesznie po raz drugi albo trzeci dotknęliśmy stopą asfaltu (na światłach), po czym pojechaliśmy już na Warszawę. Została nam ostatnia prosta, na której dwukrotnie trafiła się niebezpieczna sytuacja: raz jakiś dziadek wyjeżdżał z... cmentarza, ale tak, że zajechał drogę facetowi, który szykował się do wyprzedzenia nas, drugim razem jakaś babcia skręciła w lewo zmuszając nas do nagłego hamowania.
Na niebie lampa, jedzie się przyjemnie, jeszcze trochę podnieśliśmy średnią, końcówkę pojechaliśmy przez Babice i Kocjana, żeby jak najmniej czasu stracić na skrętach, światłach i skrzyżowaniach. Pozostała ostatnia prosta, spowalniający wszystko wyjazd pod blok i jest! Średnia powyżej 30 km/h utrzymana!
Każdy ma swoje osiągnięcia. Ja chodziłem i cieszyłem się ze średniej, Hipcia - że przez 70 km nie zdrętwiały jej dłonie. Dodatkowo już wiemy, że jednak można jechać w trybie przystanków co 70 km (a tak, w kontekście BB Tour, sugerują doświadczeni koledzy); do tej pory robiliśmy je nieco częściej, wypadały średnio co półtorej godziny.
Dodatkowa obserwacja: gdybyśmy zaplanowali dłuższą trasę, pewnie udałoby się dociągnąć do 100 km z taką średnią. Słabnięcia nie było widać na horyzoncie.
Już na starcie okazało się, że jedzie się bardzo dobrze. Gdzieś na czwartym kilometrze postój techniczny: Hipci na wyboju zruszyło się najwyraźniej zbyt lekko przykręcone siodełko, wykorzystuję to zatrzymanie do pozbycia się z siebie zbędnych warstw odzieży. Podczas naszego postoju wyprzedza nas chmara rowerzystów, widać, że słońce zaświeciło i wszyscy wylęgli na rower. Do Łomianek jedzie się nieźle, na pierwszych dziesięciu kilometrach mamy średnią 31,1 km/h. Przed Łomiankami wyprzedzamy chłopaka na szosie, z którym później bujaliśmy się aż do skrętu w Czosnowie - najpierw my jechaliśmy przed nim, potem on jechał jakieś dwieście metrów przed nami.
W Łomiankach i okolicach wylęgli szosowcy, naliczyłem się coś ponad dwudziestu, a przy okazji zrobiłem mały test dla Bestii: sprawdzałem, czy ktokolwiek z nich do mnie machnie. Mimo nawiązania kontaktu wzrokowego z każdą grupą tylko jeden skinął głową. Wniosek? Oburzający się na to, że kolarze jadą z "napinką" i "kamienną twarzą" Bestia próbuje wprowadzić w życie coś, co albo nigdy nie istniało, albo od dawna nie istnieje. Coś jakby kierowca samochodu oburzał się, że wszyscy wymijani kierowcy nie odpowiadają na jego powitanie. Albo jakby taternik pieklił się, że gdy idzie przez Krupówki to nikt mu nie odmachnie.
My tymczasem jechaliśmy sobie w pełnym słońcu, z bardzo zadowalającą średnią. Po skręcie na południe okazało się, że wiatr znienacka zawiał w twarz i to mocno, co tłumaczyłoby, dlaczego wcześniej się tak dobrze jechało. Uznaliśmy jednak, że wiatr jest wymówką dla słabiaków, którzy nie mają mocy i jechaliśmy dalej swoje. Co dziesięć kilometrów sprawdzałem średnią, która owszem, powoli malała, ale nadal tkwiła powyżej 30 km/h.
Prosta przez Truskawkę i Janówek ma swoją specyfikę. Specyfiką ową jest pas rowerowy, który jedzie sobie raz z jednej, raz z drugiej strony jezdni, zawsze na przemian (kto był ten wie). Pas już jest częściowo zarośnięty, więc miejsca zwykle jest na jeden rower, poza tym uznaliśmy, że jedziemy tylko tym pasem, który jest z naszej prawej strony. Doprowadziło to do kilku ciekawych sytuacji, gdy wyprzedzaliśmy ludzi jadących z naprzeciwka po angielsku, czyli mając ich po prawej, albo środkiem - jeden z ich dwójki był po prawej, drugi po lewej. Na szczęście ruch był niewielki, na szosie do Leszna - również. W Lesznie po raz drugi albo trzeci dotknęliśmy stopą asfaltu (na światłach), po czym pojechaliśmy już na Warszawę. Została nam ostatnia prosta, na której dwukrotnie trafiła się niebezpieczna sytuacja: raz jakiś dziadek wyjeżdżał z... cmentarza, ale tak, że zajechał drogę facetowi, który szykował się do wyprzedzenia nas, drugim razem jakaś babcia skręciła w lewo zmuszając nas do nagłego hamowania.
Na niebie lampa, jedzie się przyjemnie, jeszcze trochę podnieśliśmy średnią, końcówkę pojechaliśmy przez Babice i Kocjana, żeby jak najmniej czasu stracić na skrętach, światłach i skrzyżowaniach. Pozostała ostatnia prosta, spowalniający wszystko wyjazd pod blok i jest! Średnia powyżej 30 km/h utrzymana!
Każdy ma swoje osiągnięcia. Ja chodziłem i cieszyłem się ze średniej, Hipcia - że przez 70 km nie zdrętwiały jej dłonie. Dodatkowo już wiemy, że jednak można jechać w trybie przystanków co 70 km (a tak, w kontekście BB Tour, sugerują doświadczeni koledzy); do tej pory robiliśmy je nieco częściej, wypadały średnio co półtorej godziny.
Dodatkowa obserwacja: gdybyśmy zaplanowali dłuższą trasę, pewnie udałoby się dociągnąć do 100 km z taką średnią. Słabnięcia nie było widać na horyzoncie.
- DST 72.93km
- Czas 02:24
- VAVG 30.39km/h
- VMAX 41.11km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 7 marca 2014
Kategoria transport
Praca
- DST 33.42km
- Czas 01:23
- VAVG 24.16km/h
- Sprzęt Jaszczur
Czwartek, 6 marca 2014
Kategoria do czytania, transport
Po starych śladach
Dawno dawno temu, gdy dopiero zaczynałem jeździć po Warszawie był w moim życiu pewien etap. Wstyd się przyznać, ale był to etap jazdy chodnikami. Mimo że od małego byłem przyzwyczajony do jezdni, rozpoczynając jazdę po mieście po kilkunastu latach potrzebowałem trochę czasu, by z powrotem się przyzwyczaić... Wówczas do pracy jeździłem trochę inaczej niż teraz (pracowałem też w innym miejscu). Ostatnio gdy wkopałem się na jednym osiedlu w drogę jednokierunkową (samochodem) przypadkowo zabłądziłem właśnie w tamte okolice... Stąd zrodził się pomysł na odświeżenie starej trasy i przejechanie się tamtędy przy jakiejś okazji.
Trasa prowadziła przez Strąkową i dalszy fragment Człuchowskiej; dalej przejeżdżało się przez parking, dojeżdżało do Redutowej, tamtędy chodnikiem wzdłuż Parku Sowińskiego dojeżdżałem do DDR przy Parku Szymańskiego. Dziś, oczywiście, o chodnikach nie mogło być mowy, wstyd przecież. Postanowiłem przebić się do Redutowej. Okazało się, że w okolicy ul. Sowińskiego był sobie kiedyś parking... teraz już parkingu nie ma, za to kwitną nowe bloki. Reszta - bez zmian. Betonowe płyty, ośmiokątna kostka i gdzieniegdzie asfalt.
Wracając do wspomnień: na całe szczęście szybko przekonałem się do asfaltu, Hipcia też (biorąc pod uwagę, że jej nikt jako kilkulatka nie wypychał na jezdnię) błyskawicznie doszła od jeżdżenia chodnikami do wzruszania ramionami przy lewoskrętach na trzypasmówkach.
Poniżej trasa. GPS zarejestrował nawet zmianę pasa z lewego (na którym utknąłem po skręcie z Redutowej) na prawy środek.
I zarzucimy jeszcze pozytywną nutę. O.
Trasa prowadziła przez Strąkową i dalszy fragment Człuchowskiej; dalej przejeżdżało się przez parking, dojeżdżało do Redutowej, tamtędy chodnikiem wzdłuż Parku Sowińskiego dojeżdżałem do DDR przy Parku Szymańskiego. Dziś, oczywiście, o chodnikach nie mogło być mowy, wstyd przecież. Postanowiłem przebić się do Redutowej. Okazało się, że w okolicy ul. Sowińskiego był sobie kiedyś parking... teraz już parkingu nie ma, za to kwitną nowe bloki. Reszta - bez zmian. Betonowe płyty, ośmiokątna kostka i gdzieniegdzie asfalt.
Wracając do wspomnień: na całe szczęście szybko przekonałem się do asfaltu, Hipcia też (biorąc pod uwagę, że jej nikt jako kilkulatka nie wypychał na jezdnię) błyskawicznie doszła od jeżdżenia chodnikami do wzruszania ramionami przy lewoskrętach na trzypasmówkach.
Poniżej trasa. GPS zarejestrował nawet zmianę pasa z lewego (na którym utknąłem po skręcie z Redutowej) na prawy środek.
I zarzucimy jeszcze pozytywną nutę. O.
- DST 24.53km
- Czas 01:02
- VAVG 23.74km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 5 marca 2014
Wypadek przy Ratuszu
Z pracy wyszedłem prawie na styk z Hipcią. Wynikało z tego, że będę w domu tuż po niej, zakładałem, że mogła mieć nade mną przewagi dwa-trzy kilometry, chociaż nie znałem dokładnej godziny jej wyjścia od siebie.
Dojeżdżając do bemowskiego ratusza z daleka widziałem koguty, ruszając ze skrzyżowania zobaczyłem... rower. Stojący sobie rower, którego właściciela nie było.
Nogi się robią dziwnie miękkie w takich chwilach.
Na szczęście podjechałem bliżej i byłem już pewien, że tego roweru nie znam. Ponieważ już i tak wmeldowałem się na trawnik zapytałem policjanta o to, co się stało, ale powiedział tylko, że nic nie wie i że dopiero przyjechali. Na chodniku między przejściami stała osobówka, wyglądało to jak uderzenie na przejeździe przez prawoskrętowca.
Zawinąłem do domu, gdzie na szczęście czekała cała i zdrowa Hipcia.
Wieczór spędziliśmy trochę pracowo, a trochę rozrywkowo; jako że zrobiłem kilka fotek, postanowiłem je umieścić tutaj: Testy, pakowania i przymiarki. Tak w ramach rozbudzania tamtego bloga, który ostatnio wskutek zaległości zarósł kurzem.
Poranna jazda o wpół do szóstej odbyła się planowo i zgodnie z przewidywaniami. Szkoda tylko, że ranki już są jasne.
Dojeżdżając do bemowskiego ratusza z daleka widziałem koguty, ruszając ze skrzyżowania zobaczyłem... rower. Stojący sobie rower, którego właściciela nie było.
Nogi się robią dziwnie miękkie w takich chwilach.
Na szczęście podjechałem bliżej i byłem już pewien, że tego roweru nie znam. Ponieważ już i tak wmeldowałem się na trawnik zapytałem policjanta o to, co się stało, ale powiedział tylko, że nic nie wie i że dopiero przyjechali. Na chodniku między przejściami stała osobówka, wyglądało to jak uderzenie na przejeździe przez prawoskrętowca.
Zawinąłem do domu, gdzie na szczęście czekała cała i zdrowa Hipcia.
Wieczór spędziliśmy trochę pracowo, a trochę rozrywkowo; jako że zrobiłem kilka fotek, postanowiłem je umieścić tutaj: Testy, pakowania i przymiarki. Tak w ramach rozbudzania tamtego bloga, który ostatnio wskutek zaległości zarósł kurzem.
Poranna jazda o wpół do szóstej odbyła się planowo i zgodnie z przewidywaniami. Szkoda tylko, że ranki już są jasne.
- DST 21.33km
- Czas 00:53
- VAVG 24.15km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 4 marca 2014
Kategoria transport
Praca
- DST 24.14km
- Czas 00:59
- VAVG 24.55km/h
- Sprzęt Jaszczur