Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:618.47 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:46
Średnia prędkość:23.11 km/h
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:22.91 km i 0h 59m
Więcej statystyk
Czwartek, 30 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Pół roku się zamyka

Nie planowałem, że tak to się skończy. Miałem w planach tylko pojechanie do rowerowego, a tu...

Okazało się, że Hipcia musi zostać dłużej w pracy, zacząłem zatem trasę od pojechania po Nią. Potem już razem myknęliśmy do sklepu przy Obozowej, z którym nie tyle się przeprosiłem, co dałem mu ostatnią szansę. Zakupiłem tam nowy most i nową sztycę; przy okazji dowiedziałem się, ile kosztowałaby zmiana na tarczówki z przodu - około 400-500zł całość. A to chyba dobry pomysł, żeby mieć tarcze na zimę. Tak sobie myślę, znaczy.

Potem myknęliśmy do domu, a ja jeszcze wyskoczyłem na targ, po owoce i wieczorem, zapłacić haracz właścicielowi mieszkania, przy okazji tego ostatniego przetestowałem torbę pod ramę, którą zakupiłem pod kątem planowanej wycieczki Warszawa-Rzeszów. Torba przeżyła, kasa w niej - również.
Czwartek, 30 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Z pracy i do pracy

Rano z Hipcią do pracy, nawet kawałek dalej zajechaliśmy - ale nadal nie mogę wstać wcześniej i wyruszyć na tyle spokojnie, żeby Ją odwieźć do i wrócić do siebie.

Z lewą nogą (lewym kolanem w zasadzie) jest lepiej - poczytałem trochę i podniosłem siodełko - pomogło, teraz pewnie boli tylko dlatego, że stary ból nie przeszedł, ale nowego nie czuję.

A dziś zaczęło mi skrzypieć siodełko. Zabrudziło się, czy co?

No i na liczniku pojawiła się szóstka, jako pierwsza cyfra. Dystans, oczywiście, od początku jazdy, nie tegoroczny, ale i tak się cieszę.

[edit]

Sprawdziłem - zużyła się sztyca. Oryginalnie dostałem amortyzowaną i wytarła się guma po jednej stronie. Spróbuję to przyłatać w domu kawałkiem gumy, jeśli utrzyma, to zostanie, jeśli nie - wymienię sztycę, ale pewnie na sztywną, podobno lżejsza, a poza tym ja i tak zawsze kuper w górę podnoszę.
Środa, 29 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Z pracy i do pracy

Standardowo. Z pracy sam, do pracy z Hipcią. Dziś wyszliśmy znowu później, więc skręciłem do siebie, nie odwoziłem jej do pracy.

Nadal pracuję nad tą moją krzywą lewą stopą - bloki nadal wymagają poprawy, ale już widać światło na końcu tunelu... Dobrze, że prawa się już wyregulowała.
Wtorek, 28 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Oż ty leszczu, czyli aj, aj, kolano!

Zaczniemy od tych przyjemniejszych spraw: z pracy wróciłem nawet spokojnie, chociaż po całym dniu wczorajszym w pracy zdychałem. Na kurs pojechaliśmy rowerem, wiedziałem, że Hipcia wolałaby autem, ale jakoś nie mogłem już patrzeć na samochód... W domu trochę zamarudziliśmy, ale jednak ruszyliśmy rowerem.

Oj, jak po tej całej przerwie i tym męczącym dniu przyjemnie się jechało. Mknęliśmy sobie spokojnie we dwójkę... mogłem zasnąć, tak mi było fajnie. Hipcia co prawda trochę marzła po wygrzaniu weekendowym, ale i tak nie wyglądała na smutną. Gdybyśmy jeszcze jej ten nowy rower kupili, pewnie byłoby już idealnie.

A ja z kolei, jak już jedziemy razem, to mogę tak lecieć i lecieć, do końca czasu... :)

Kurs był pierwszymi zajęciami, więc musieliśmy pojechać dość szybko, żeby spokojnie się przebrać, nie wpaść zziajani i zrobić na ludziach dobre wrażenie. Zajechaliśmy naprawdę sprawnie, kurs się przebiegał, a tuż po nim, gdy się przebierałem, poczułem, że coś źle się dzieje z lewym kolanem. Wcześniej, gdy wracałem z pracy, nie czuło się ono komfortowo, poprawiłem but w domu, było lepiej, ale do komfortu brakło trochę skrętu. Korzystając z luzu w pedale ustawiłem nogę wygodniej i pojechałem całą drogę. Całą drogę, którą pojechaliśmy raczej szybko... więc delikatny skręt kolana pogłębił się, pogłębił go też kurs... i rozbolało. Po kursie poprawiłem blachę, pojechało się lepiej.

Do pracy rano pojechałem i znów poczułem delikatny dyskomfort, który mówił, że kolano porusza się w nie tej płaszczyźnie, którą by chciało. Przysunąłem zatem blachę na maksa do krawędzi.

Kolejna wycieczka - do dentysty. Jadę, niby jest wygodniej, ale nadal to nie to. Czyżbym wobec tego był zbudowany krzywo i nie powinien używać wpinanych? Jadę i analizuję. Prawa blacha nie jest na maksa, lewa jest. Za to prawa stopa jest bliżej korby niż lewa. Hmm... Może... nie, chyba nie... Może... może... Zastanówmy się: żeby przysunąć lewą stopę bliżej korby, powinienem zrobić tak, więc blacha pójdzie tu, [tu w myślach obracam podeszwę], ale czy nie... U dentysty zdejmuję but przy przebieraniu się, patrzę...

Przesuwałem blachę w przeciwną stronę.

Spuśćmy, proszę, zasłonę ponurego milczenia na mój tragiczny debilizm.
Poniedziałek, 27 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Przed i poweekendowe dojazdy do pracy

Czyli do domu szybko, bo wyjazd, a do pracy w poniedziałek wolno, bo ledwo żyję po trasie z Pomorza do Warszawy.

A na Pomorzu my bez roweru, a inni to i owszem. Plaga jakaś - znikome procenty z oświetleniem. W porównaniu z tym, co widzieliśmy, to w Warszawie ludzie są naprawdę odpowiedzialni i oświetleni nocą...
Środa, 22 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Wysoki współczynnik tępaka na drogach

Nie wiem, co jest, wpływ ostatniego zaćmienia Księżyca, czy burze na Słońcu, ale coś się dzieje niepokojącego... ;)

1. Wczoraj tuż pod moim blokiem. Mijam jakiegoś chłopaka (zawodnik, czy co? - mięśnie miał jak węzły na nogach), on akurat wyciągał (jadąc) komórę z kieszeni. Zatrzymuję się na czerwonym, on rozmawia i jedzie dalej. Półtora metra od niego zatrzymuje się samochód robiący lewoskręt. Nawet chyba kretyn (ten na rowerze) nie przeprosił, bardziej się skupił na podnoszeniu telefonu i kontynuowaniu rozmowy.

2. Dziś - jedziemy z Hipcią do pracy, akurat miałem zapas czasu, więc ją odwiozłem. Ul. Grzybowska, fragment, gdzie pas do jazdy na wprost schodzi lekko w lewo, a po prawej wyrasta nowy pas - do prawoskrętu. My jedziemy prosto, zatem nie zmieniamy pasa. Za nami klakson i o jakieś pół metra mija nas czarne BMW albo inne Audi (nie znam się na autach). W każdym razie czarne, z jakimś skurwysynem w garniturze wewnątrz. Dogoniłem, bo zwolnił, strzeliłem łapą w bagażnik i zakrzyknąłem to i owo. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zatrzymałem się przy nim, bo zjechałbym go jak burą sukę. Pewnie teraz siedzi i wylizuje swoją furkę z dotyku plebejskiej łapy. I pewnie stracha mu narobiłem, bo huk był spory.

3. Również dziś - pan autobusiarz na Grzybowskiej zapytał się, czy nas przepisy nie obowiązują. (Ruch na tej ulicy jest ograniczony w związku z budową metra, są w zasadzie same nakazy skrętu zrzucające ludzi na boki) Panie, jak jeździsz tędy trasą codziennie, to mógłbyś, kurna, zerknąć na tabliczki pod tymi nakazami (a na odcinku półtora kilometra jest tych tabliczek pewnie z dziesięć), to zauważyłbyś napis "Nie dotyczy pojazdów budowy metra i pojazdów jednośladowych".

4. (To już jako ciekawostka, nie jako "tępak", bo w sumie nikomu nie zaszkodził) Również dziś - rowerzysta - perfomator. Jadący w getrach (?), w kasku, na niemiłosiernie piszczącym i rozklekotanym rowerze. Na kazdym skrzyżowaniu omijał nas i wyjeżdżał na środek skrzyżowania, po czym regularnie musieliśmy go wyprzedzać. Nie mówiąc o samochodach, które miały problem z wyprzedzaniem, bo gdy ruszał, łapał równowagę z amplitudą pół metra-metr w każdą stronę.

Strach się bać.

Mieliśmy wczoraj jechać na nocny maraton rowerowy, ale koniec końców daliśmy sobie spokój - i słusznie. Marek przejechał prawie 100km omijając dwa skrajne punkty, gdybyśmy chcieli się i na nie porwać, pewnie zrobilibyśmy więcej niż stówę, wrócili do domu koło pierwszej w nocy, a na urlop jechać trzeba. Za to wczoraj zrobiliśmy ostatnie zakupy plażowe, zatankowaliśmy pojazd... No i cóż, jutro o drugiej nad ranem porywam się na 500km samochodem - takiego dystansu na jeden raz jeszcze nie zrobiłem. A jutro po południu będę siedział z Hipcią na plaży. :D
Wtorek, 21 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Deszczowo

Wczoraj zadzwoniła do mnie Władza, wzywając mnie w związku z fotką mojego samochodu, które zrobiło jakieś przyjemne urządzenie. Przypuszczałem, że jeśli wzywają, to pewnie chcą ustalić, kto kierował.

Z pracy wyszedłem trochę później, tak, żeby spokojnie zakręcić jakieś kółko i wpaść na posterunek. Zaraz za pracą - lu! Najpierw spokojnie, potem już na maksa, więc obrany nowy kierunek - dom, jak najkrótszą trasą i przebranie się, na mokro nie chciałem wpadać na przesłuchanie. Przy skrzyżowaniu Prymasa z Górczewską dojechał do mnie jakiś kolega, który początkowo czaił się z tyłu, a potem przycisnął. Rzadko zdarza się, że ktoś jedzie na tyle szybko, żebym go gonił (szczęście mam jakie, czy co?), ale jak się już taki trafił to pojechałem za nim. Byłem wolniejszy, zastanawia mnie jednak, jak by się jechało, gdybym nie miał obciążników/żagla (sakwy) i jechał agresywnie (z laptopem starałem się uważać na zakrętach). Buty Szajmano natomiast spisaly się, przez te wywietrzniki, którędy zwykle wpada chłodne powietrze, nalała się woda, dobrze, że pod spodem są dziury, to się wylewa :D

Dojechałem do domu, przebranie, auto, komenda. Na miejscu przywitał mnie znajomy pan dzielnicowy (z Podkarpacia - a zatem fajny chłopak). Rozpoznałem auto, przyznałem się, 200zł + 6 pkt i do domu.

Rano za to spokojnie, znów z Hipcią.
Poniedziałek, 20 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport, > 50 km

Pstryk!

Wstałem rano o 7:00, bo akurat na taką pogańską godzinę miałem wyznaczone pierwsze zajęcia. Przyszykowałem się, założyłem moje superaśne buty i wyszedłem na zewnątrz. Tamże po raz pierwszy w trasie, historycznie niemalże, zrobiłem "pstryk", a potem drugie "pstryk" i... pojechałem. Wiwatów nie było, kwiaty się nie sypały, smutno dość. Pewnie dlatego, że jechałem w zwykłym ubraniu. Muszę wieczorem się przelansować jeszcze w obcisłym, może wtedy ktoś mi chociaż piwo postawi :)

A tak poważnie: do rekonfiguracji były blachy w butach (założyłem sobie zbyt równoległe stopy), poprawione zostały już na miejscu. Same wrażenia - przyjemnie, spokojnie, wreszcie noga podaje w stu procentach, nie tak, jak było w noskach. Ustawiłem sobie moc wypstrykiwania na najmniejszą i już pocierpiałem z tego tytułu, bo wpina się toto w zasadzie bez mojego udziału - trochę za łatwo, ale zostawię tak jak jest, póki jeszcze nabieram nawyku wypinania się.

Poprawiłem blachy, ruszyłem do domu, skrzyżowanie Wrocławskiej z Powstańców, dojeżdżam spokojnie, wypinam prawą nogę... nie wypinam. Wypinam... nie. Wyszarpuję w końcu i staję. Co, do jasnej niewygodnej?! Ostatni fragment wpinam się i wypinam i już wiem, że winna jest jedna strona prawego pedała. Uszkodzony? Przecież wykręcalem wszystkie śruby napinające... Dojeżdżam do klatki, wyciągam klucz... Nie. Tej jednej akurat, baran jeden, nie wykręciłem. Nie dziwię się, że Hipcia, gdy testowaliśmy pedały miała problem z wpięciem, a z wypięciem musialem jej pomagać rękami. Przyszedłem do domu i przeprosiłem za to.

Wieczorem jeszcze skoczyliśmy na kółko po mieście, pierwotnie miał być wlot Mostem Gdańskim, wylot Mostem Siekierkowskim, ale koniec końców przy Powązkach ruszyliśmy na północ, a potem pojechaliśmy przez Marymont i Cmentarz Północny. Chyba lepiej - tu sobie dostosowywaliśmy trasę względem potrzeb, tam wyboru by nie było. A i tak skróciliśmy dystans, bo w domu trzeba było się pakować na długi weekend. Zahaczyliśmy jeszcze o lody w McDonalds przy Conrada. Doświadczyłem przy okazji wycieczki części uroków związanych z wypinaniem się: zabłocenia pedałów, próby wypinania nie tej nogi (odciążoną wypinamy, odciążoną), brak możliwości wpięcia... co jeszcze?

Do pracy dojechaliśmy znowu razem, na granicy deszczu. Kwadrans po mnie do pracy dotarli już przemoczeni koledzy, a ja siedziałem sobie na suchutko.
Sobota, 18 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Uczelniane dojazdy

Wyjechałem na uczelnię pięć minut przed burzą. Zerwało się dokładnie nad moją głową, dojechałem zatem prawie zupełnie przemoczony. Pochwała należy się ręcznikowi szybkoschnącemu, dzięki któremu błyskawicznie doprowadziłem się do stanu niecieknięcia i względnej używalności.

Wieczorem wkręciłem blachy, zmieniłem pedały, przeprowadziłem w domu pierwsze testy wpstrykiwania się w SPD i czekałem na test. Mieliśmy jechać wieczorem, ale koniec końców zostaliśmy sobie w domu. Zatem test pstrykania w ramach jazdy musiał pozostać do porannego dojazdu do szkoły w niedzielę...
Piątek, 17 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport, < 50km

Dziecko pod kołami... no, prawie

Bardzo sympatycznie złożył się koniec tygodnia: czwartek jechaliśmy razem w obie strony, w piątek do pracy, a po południu odebrałem Hipcię z jazd i wrócilismy do domu.

Tuż przed metą, nowa ścieżka rowerowa przy Powstańców Śląskich: przed nami pojawia się mamunia jadąca na rowerze z dwoma synami - jeden, na oko jakieś 8 lat, drugi - 5, może 6 lat. Wyprzedzamy całą kolumnę, gdy ten młodszy zaczyna zbliżać się do osi drogi. Coraz bardziej zajeżdża nam drogę, matka krzyczy "w prawo", a mały jeszcze bardziej jedzie w lewo. Wyhamowaliśmy na ostro, Hipcia pojechała, a ja grzecznie zwróciłem uwagę, że taki dzieciak powinien po chodniku jechać. "No chyba lepiej, żeby od początku uczył się przepisów" - zaripostowała mamuśka (och, ty tępa suko, jakich, kurwa, przepisów? Naucz gnoja jeździć po prostej, wtedy bierz się za przepisy.). Słowo "przepisów" podziałało na mnie jak płachta na byka i zapytałem grzecznie, czy zna Kodeks Drogowy. Ha, oczywiście, że zna. Poleciłem jej zatem doczytanie fragmentu mówiącego o tym, gdzie powinien jeździć gówniarz poniżej 10 roku życia. Oczywiście, nie pozostawiła tego bez ironicznego podziękowania za radę, więc troskliwie i grzecznie powiedziałem "pani przeczyta, bo dziecko naprawdę pięknie wygląda, gdy leży na ziemi". I tu się skończyły paniusiowe riposty.

Oczywiście, jestem przekonany, że nie zrozumiała tego co jej przekazałem, bo to ja przecież jestem idiotą, który czepia się tego, że małe dziecko uczy się przepisów.

Następnym razem będę mówił, że dziecko pięknie wygląda w trumnie - jak mały, śpiący aniołek. Dla samej radości.

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl