Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:618.47 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:46
Średnia prędkość:23.11 km/h
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:22.91 km i 0h 59m
Więcej statystyk
Piątek, 17 czerwca 2011 Kategoria transport, do czytania

Z Hipcią pracowe korblowanie

Albowiem tak się przypadkowo złożyło, że zarówno z pracy jak i do pracy mogliśmy jechać razem. Z tym, że dzisiaj wstaliśmy wcześniej i tym razem to ja odwiozłem Ją pod pracę. Podoba mi się ta opcja, chyba będziemy tak częściej robić, bardzo przyjemnie jest tak sobie razem jechać.
Czwartek, 16 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

A jednak żaden ze mnie cham

Wczoraj na kurs jechaliśmy znowu autem, żeby kostka Hipci nadal sobie spokojnie odpoczywała. Wyszliśmy za późno, zatem śpieszyłem się i rzucałem mięchem w kierunku napotykanych ludzi. Oberwało się się m.in. leszczowi prowadzącemu rower (miejski - to jakaś reguła?) przez przejście, który stał niezdecydowany i nie przeszedł gdy ludzie szli, a wlazł na przejście dopiero, gdy zrobiło się puste, w ostatniej chwili; baranom, którzy nie potrafią czekać normalnie na jednym pasie, tylko jadą przez całą kolejkę z kierunkowskazem i gdzieś przy szczycie się wpychają; baranom, którzy takich baranów "kulturalnie" wpuszczają. Hipci cierpliwość się skończyła, gdy skląłem w żywy kamień idiotę na rowerze (profeska: kask, obcisłe, okularki, rękawiczki, SPD, rower wypucowany, szkoda, że mózgu brak), który wyjechał mi pod koła na (jego) czerwonym. Wtedy już mi się oberwało i do końca jazdy tylko gniewnie mruczałem.

Za to dziś rano, gdy cięliśmy sobie spokojnie Górczewską, ścieżkę rowerową przeciął pieszy. Standardowo, jak to pieszy - wlazł jak krowa. W momencie gdy już wiedziałem, że się nie obejrzy i nie zauważy mnie, było za późno na zatrzymanie się przed nim, zatem objechałem go z mojej prawej strony gwałtownie hamując. I wyplułem w jego kierunku wiązankę. Wiązanka wyszła sama, zapewne siedziała tam w podświadomości i wyskoczyła przez usta bez udziału mózgu. Krzyknąłem mu: "Kurczę, prezes, uważaj". No. Zatem żaden ze mnie cham, w podświadomości siedzi wrażliwe pisklę.

Hipcia do tej pory się ze mnie śmieje. :)

Przymierzyłem wczoraj buty. Pasują. Dziś pewnie przypnę blachy, a jutro bądź w sobotę będą pierwsze "klik".
Środa, 15 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Kompletowanie sprzętu zakończone

Po południu pojechaliśmy (autem) do Airbike'a na Ursynów. Hipcia jeszcze leczy kontuzję po wypadku, a samemu jechać mi się nie chciało. Tam odebrałem zamówione z Allegro buty Shimano. W międzyczasie zakupiono mi nowe pedały platformowe.

Wieczorem miałem wziąć się za robotę, ale padłem na twarz i się skończyło. Za pracę wziąlem się rano - tylko wymiana pedałów, w ramach platformowych, bo SPD chcę sobie spokojnie przetestować, niekoniecznie w drodze do pracy. Biorę zatem klucze: 15 za mała, 17 za duża. Bierzemy blaszkę, robimy skrót klucza i kręcimy. Nie idzie... Zupełnie nie... Skląłem w żywy kamień człowieka, który tak mocno skręcił pedał, wziąłem nowy pedał przeanalizowałem gwint i przeprosiłem dopiero co sklętego człowieka. Albowiem kręciłem w złą stronę. W drugą wystarczyło stuknąć i samo się kręciło. Raz-dwa zamieniłem pedały i ruszyliśmy. Miodzio! Nic nie chrzęści, nic nie stuka... cudownie!

Czyli mamy pierwszą poważną wymianę zużytego sprzętu w rowerze. Na oryginalnych pedałach wykręciłem ponad 5500. To chyba dobrze.

W piątek albo sobotę biorę się za SPD.

[edit] Mam za sobą przejechanych 20km na nowych pedałach, ale bez nosków - czysta platforma. Pomijając efektywność pedałowania, czuję się... niestabilnie. Czyli (paradoksalnie dla większości ludzi) bezpieczniej czuł się będę wpięty do roweru. :)
Wtorek, 14 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Odcięte zasilanie i wieczorne naprawy

Oj, jak mi się strasznie jechało do domu wczoraj... Zero zasilania, po całym weekendzie marzyłem tylko, żeby dotrzeć do domu.

Zasilanie wróciło gdzieś pod wieczór, gdy wziąłem się za naprawy rowerów. Najpierw wstawienie nowego koła Hipci i przystosowanie roweru do jazdy, potem czyszczenie i wymiana klocków w przednim hamulcu u mnie. W międzyczasie uskuteczniałem szejkowanie łańcucha, na koniec, gdzieś około 1:30 wziąłem się za czyszczenie napędu i montowanie łańcucha. Z dwadzieścia minut męczyłem się ze spinką, udało się dopiero dzięki kleszczom... Ale łańcuch czyściutki.

Dziś rano za to trasa z Hipcią, musi teraz Grzybowska jeździć, bo pod budowę metra zamknięto Prostą. Kawałek przejechaliśmy się razem i wróciłem do roboty.

Muszę jak najszybciej wymienić pedały, bo stare już przy każdym obrocie korbą chrzęszczą jak zarzynane. Tracę element zaskoczenia! A wygląda na to, że tak szybko nie zamontuję SPDów, więc będzie trzeba jakieś tymczasowe platformy kupić.
Poniedziałek, 13 czerwca 2011 Kategoria do czytania, nie do końca rowerowo

Napoczęta Orla Perć...

Wypad był w zasadzie szybki. Piątek - w auto, swoje odstane w korkach, 23:30 lądowanie w Zakopanem. Rano pobudka, Kuźnice, godzina oczekiwania na kolejkę na Kasprowy (woleliśmy oszczędzić sobie wchodzenia, skoro nie startujemy ze schroniska) i wio na górę.

Pierwszy cel - zaplanowana i obiecana Świnica. Początek szlaku zajęty przez ludzi spacerujących w okolicach Kasprowego, ale potem robi się luźniej. Na którymś zboczu przystanek na piwko na odwagę :) Do właściwego podejścia na Świnicę, piwko paruje, a węglowodany rozchodzą się po kościach. Atakujemy, podejście faktycznie strome, dobrze, że ostatnio go nie zrobiliśmy. Teraz oblodzeń przynajmniej nie ma.

Po drodze na szczyt mijamy rodzinę. Ojciec z matką i dwóch synów, synowie idą z pewnym wyprzedzeniem. Wzrok mój przykuwa młodszy z chłopaków, tak na oko 13 lat, który w pewnym momencie kładzie się na skale. Myślałem, że taki wygłup, ale... Mijamy ich ponownie pod szczytem - my schodzimy, chłopaki wchodzą. Ten młodszy wchodzi, a w zasadzie... pełznie pod górę. Kurczowo trzymając się łańcucha, próbuje udem wejść na skałkę, mimo, że wokół ma stabilny, szeroki grunt. Uwagę przykuwają jego oczy - niesamowicie rozszerzone, jak u sowy. Tatuś piętnaście metrów niżej stoi i sobie cyka fotki. Nie wiem, czy chłopak ma lęk przestrzeni/wysokości, czy był aż tak zmęczony, ale bezmyślność rodzica jest zdumiewająca. Nie wyglądał na kogoś, kto dobrze się czuje. Drugim przykładem bezmyślności była wycieczka szkolna, która musiała schodzić ze Świnicy. M.in. dziewczynka, też jakoś czternastoletnia, która na granicy płaczu przemieszczała się w ślimaczym tempie. Reszta grupy szła "dozbrojona", jak na takie wysokości: dżinsy, cienkie kurtki i brak rękawiczek. Widać, że wychowawca zadbał o wszystko...

Nic to, ze szczytu schodzimy czerwonym i tu mamy pierwszą próbkę tego, co nas czeka - łańcuchy i strome zejście w dół. Docieramy do Zawratu. Czasu jest dużo, trasa dobra - idziemy!

Pierwsza część - dotarcie do Koziej Przełęczy. Tu już wiemy, co nas czeka, ale i tak jest ciekawie. W pewnym momencie zaskakuje nas pokrywa śnieżna, w której niknie łańcuch. Ślady prowadzą poziomo wzdłuż zbocza, więc idziemy za nimi. Nagle zamiast łańcuchów wyrastają nam stalowe linki. Co począć - taki szlak, schodzimy. To był w zasadzie jedyny moment, kiedy rozważałem zawrócenie, bo schodzenie, mając za sobą przepaść, trzymając się tylko stalowej linki, nie daje zbytniego poczucia pewności, ale... krok za krokiem, powolutku... i się udało. Potem dopiero okazało się, że szlak prowadził pod śniegiem - tam były łańcuchy. Dalej to już cykliczna wspinaczka i podchodzenie, aż do drabinki nad Kozią Przełęczą, która również robi wrażenie (okolice 2:06 załączonego filmu).

Czasu nadal sporo, chwilę siedzimy i ruszamy dalej - tym razem Kozi Wierch. Tu robi się coraz trudniej, w końcu włazimy na górę i szukamy Buczynowej Przełączki, która gdzieś powinna być. Jest jakaś przełęcz, ale, halo, halo, nie ma żadnych szlaków w boki. To gdzie my jesteśmy? Dopiero później dowiedziałem się, że weszlismy dopiero na Kozie Czuby. Zatem Kozi Wierch przed nami; przed nami również podejście, które bardzo ładnie widzimy z miejsca, na którym stoimy - pionowe podejście na jakieś 30 metrów. Dobrze, że dali łańcuchy ;) No nic, wyboru nie ma, złazimy i wchodzimy w górę. Pod koniec tego pionu oglądam się za siebie. Pamiętacie, jak we "Władcy Pierścieni" Frodo i Sam prowadzeni przez Golluma idą do Mordoru przez góry? Odczucie co do stromości miałem podobne. Zdobycie samego szczytu już problemu nie stwarza, przełączka się znajduje.

Dwie opcje - na dół, albo Granaty. Czas się powoli kończy, więc złazimy Żlebem Kulczyńskiego. Tu również schodzenie po osuwisku daje się we znaki. Oznakowanie też pozostawia wiele do życzenia, dobrze, że zauważam połyskujące w słońcu łańcuchy. Ale to i tak pułapka, bo łańcuchy się kończą, a jedyne wyjście prowadzi w dół. Schodzę trzy metry i widzę, że dalej są kolejne trzy, ale chwytu nie ma, zejście jest prawie tożsame ze spadnięciem. Na szczęście Hipcia zauważa kolejną dawkę łańcuchów - ukryte tuż przy ścianie. Jak można tego nie oznaczyć?! Schodzimy powolutku na sam dół, przy Stawie Gąsienicowym okazuje się, że zejście zajęło trochę za długo. Wracamy zatem najprostszą drogą - do Murowańca i na dół niebieskim szlakiem. Już przez las i już przy latarkach, bo w międzyczasie zapadł zmrok. Oboje, jak się okazało, nie baliśmy się o dotarcie do celu, tylko o spotkanie z jakimś misiem. W domu byliśmy po północy. Zdecydowanie nasze najdłuższe wyjscie do tej pory.

Następnego dnia zrobiliśmy już spokojną trasę: Żółtym na dolinę Małej Łąki, stamtąd Ścieżką pod Reglami do Doliny Strążyska, a z niej Drogą pod Reglami do auta. Potem tylko 7 godzin jazdy do Warszawy i...

I rano pobudka. Wszystko boli. Jechałem zakatarzony, wróciłem kaszlący i zakatarzony. Nic to, rower czeka. Wsiadam, jadę. Trasa do pracy idzie bezboleśnie (może dlatego, że jest krótka ;) ), po drodze za to odrobinę rozdrażnia mnie kobita na miejskim rowerze jadąca środkiem, bądź lewą stroną ścieżki. Chciałem ją wyprzedzić z lewej, ale mi zajechała drogę, wiec wziąłem z prawej i (zwykle tego nie robię, bo mi szkoda nerwów), ale zasugerowałem, że jeździ się po prawej stronie ścieżki. Chwilę później zjeżdżałem w lewo, ale rzuciłem spojrzeniem znad ramienia - proszę, jechała przy prawej jak przyklejona. Ciekawe, czy zrozumiała przesłanie, czy chciała tylko ominąć tego kretyna, który jej przeszkadza cieszyć się życiem?
Piątek, 10 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Masochista?

Bo ów jest kimś, komu jest dobrze wtedy, gdy większości jest źle. A mi dziś było tak fajnie, podczas powrotu w deszczu.

A zaraz wsiadam w auto i jadę zdobywać szczyty.
Piątek, 10 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Wcześnie, wcześniej... piątek!

Też w to nie wierzę, ale wstałem dziś o szóstej. W zasadzie to wcześniej: 5:52. Nie, żebym miał jakieś problemy ze snem, ale dziś mam silną motywację, żeby z pracy wyjść wcześniej, przyjść do domu, wsiąść do auta i śmignąć w góry. Taki weekend, o.

To, że wstałem, dziwi mnie tym bardziej, że jeszcze o 1:30 za pomocą piwa i płynu do szyb (jedno spożywałem, drugim czyściłem, nie wiem, w której kolejności), czyściłem szyby w samochodzie. Błyszczą się teraz jak... błyszczą się. Spać poszedłem o 2:00, więc wychodzi na to, że wstałem sam po czterech godzinach snu. Świat się kończy.

Wieczorem jeszcze pojechałem zakupić mapę Tatr Polskich i Słowackich oraz nowe koło (Damian, miałeś rację, że trzeba było żądać kasy za nową obręcz... Chociaż w momencie zdarzenia nie wiedziałem, ile kosztuje nowe koło, a centrowanie - już tak. Jestem w plecy tylko 20zł. Okazało się, że po zdjęciu opony kolo wykrzywiło się jeszcze bardziej, naprawdę uroczo :D ).

Nie odmówię sobie również radości napisania, że wreszcie poprawiła się pogoda. Wczoraj przyjemna mżawka, aż jechać się chciało, dziś rano miła temperatura z jedynką na początku... Zapowiada się przyjemny weekend.
Czwartek, 9 czerwca 2011 Kategoria transport

Z pracy i do pracy

Środa, 8 czerwca 2011 Kategoria transport, do czytania

Zielona strzałka i rower przytulony do samochodu

Z pracy śmignąłem po Hipcię, odebrać ją z jazd. Jeszcze cztery godziny i będzie zdawała egzamin na prawko. A można było zdawać, jak się bylo w liceum - to nie, nie chciało się. Dopiero, gdy kupiliśmy auto, to pojawiła się konieczność posiadania drugiego kierowcy... Chociaż ja sam tez zdałem mając 25 lat. W przypadku Hipci w ogóle obserwacja jest ciekawa, bo na kurs poszła osoba, mająca duże doświadczenie w jeździe w ruchu ulicznym - rowerem. I okazało się, że to bardzo wiele pomaga.

Wracamy do domu Górczewską. Wjeżdżamy na jeden z przejazdów i widzę, jak z boku nadjeżdża auto. Standardowo, nie zatrzymując się na zielonej strzałce. Nie słyszałem samego hamowania, ale moc uderzenia nie była duża. W zasadzie to nawet uderzenia nie było. Przednie koło wlazło pod przedni zderzak, zginając się w nieprawdopodobny sposób, a Hipcia przytuliła się do prawego narożnika auta. Z auta wypadł kierowca i zaczął nas momentalnie przepraszać. Zeszliśmy na chodnik i podsumowaliśmy straty: Hipcia - rozcięte lekko kolano (następnego dnia okazało się, że również siniak, ale jej siniaki robią się od samego patrzenia), rower - przednie koło działające w trzech płaszczyznach. Strachu nie ma. Kierowca zajechał na chodnik, ruszył nas przepraszać. Sam zaproponował, ze wezwie Policję albo pogotowie, ale takiej potrzeby nie było. W sumie, to obojgu nam było go żal, autentycznie. Widać było, że mu przykro, że nie planował tego zdarzenia... w tym momencie oboje mielibyśmy wyrzuty sumienia, gdybyśmy mu jeszcze mandat zafundowali. Zatem nikogo nie wołaliśmy, podsumowaliśmy straty - centrowanie przedniego koła - 40zł, bo tyle wynosi maksymalna cena w Legionie przy Górczewskiej (przy poprzednim wypadku, mieliśmy mniej uszkodzone koło i wzięli 35, więc teraz pewnie będzie górna granica). Facet od razu się zgodził, zostawił nam dowód (!), pojechał do bankomatu, wrócił, dał pieniążki.

Czy jego wina była ewidentna? No, teoretycznie nie do końca. My wjechaliśmy na przejazd na późnym zielonym migającym, to nie ulega wątpliwości. Ale kierowca zignorował obowiązek zatrzymania się na strzałce... a ciekawe, czy ta strzałka w ogóle tam była jeszcze, gdy wjeżdżał za sygnalizator.

W każdym razie dobrze, że tylko tak się to skończyło.
Wtorek, 7 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport

Z pracy i do pracy

Wynarzekałem się wczoraj na temperaturę, a tu po pracy miła niespodzianka. Gdy pakowałem się w pokoju - grzmiało. Gdy odpinałem rower, kropiło. Gdy przypinałem sakwę - padało. Gdy wsiadłem na rower - lunęło. Momentalnie przemoczyło mnie całego, czułem się jak gorący kamień wrzucony do zimnej wody. Musiałem niesamowicie wyglądać jadąc w tej ulewie i szczerząc się z radości jak szczerbaty do suchara. Niestety, skończyło padać, a do domu zdążyłem doschnąć.

Dziś za to znów lokalizacja - Wola, więc rano śmignęliśmy we dwójkę.

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl