Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2020

Dystans całkowity:1379.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:40
Średnia prędkość:26.71 km/h
Maksymalna prędkość:55.08 km/h
Suma podjazdów:4393 m
Maks. tętno maksymalne:187 (96 %)
Maks. tętno średnie:169 (87 %)
Suma kalorii:17769 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:76.66 km i 2h 52m
Więcej statystyk
Wtorek, 30 czerwca 2020 Kategoria < 50km, trening

Do Truskawia i z powrotem

  • DST 26.28km
  • Czas 00:54
  • VAVG 29.20km/h
  • Sprzęt Stefan
Piątek, 26 czerwca 2020 Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening

Zgubiłem się w Pruszkowie, wylądowałem w Tworkach...

Rozpocząłem trasę tradycyjnie, z Okęcia, pojechałem nawet jednym z ostatnich śladów, ale uznałem, że będzie fajnie, jak pojadę bezpośrednio na Pruszków.

Efektem było wbicie się od jakiejś podejrzanej strony, dojechanie do miejsca, które znam, a później wbicie się w jakieś miejsce, którego nie znam (i nie chcę juz znać), a potem wielka ulga na widok obwodnicy (oczywiście wszędzie, gdzie tylko mogłem, coś popierdzieliłem, albo skręciłem źle, albo wjechałem w drogę rowerowa, która kończyła się na krzakach, przechodząc w błoto...)
  • DST 55.64km
  • Czas 01:51
  • VAVG 30.08km/h
  • VMAX 52.92km/h
  • K: 24.0
  • HRmax 177 ( 91%)
  • HRavg 148 ( 76%)
  • Kalorie 1372kcal
  • Podjazdy 281m
  • Sprzęt Stefan
Czwartek, 25 czerwca 2020 Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening

Kampinos

Popołudniowa pętelka do Kampinosu z powrotem przez Gawratową Wolę i z Leszna po swoich śladach. Jakoś tak gorąco, duszno, ale o dziwo bez deszczu. Po jeździe jeszcze musiałem rozruszać przednią przerzutkę, która się obraziła na mnie zaledwie tydzień po poprzednim czyszczeniu i uparcie zrzucała mi z blatu po niektórych zatrzymaniach...

Do Kampinosu było przepięknie, wiatr w plecy był taki, że oby tak zawsze... Z powrotem jednak trzeba było odrobić to, co się dostało darmo.
  • DST 88.16km
  • Czas 02:46
  • VAVG 31.87km/h
  • Sprzęt Stefan
Wtorek, 23 czerwca 2020 Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening

Jak nie dostać mandatu

Jest sobie takie miejsce w Kaputach, gdzie stoi cud architektury nowoczesnej zwany Villa Campina. Naprzeciwko niego ktoś zbudował przepiękny ciąg pieszo rowerowy zbudowany z modnej kostki Bauma. Ciąg ten wiedzie od ronda w Strzykułach i przez trzy kilometry swojego prowadzenia rowerzystów bezpiecznym terenem, z dala od złych samochodów, przecina jedną drogę, kilka wyjazdów z bram i jedną szykanę przy kapliczce. Ot, taki sobie chodniczek, jakich wiele, taki nie za wąski, nawet równy.

Większość pr0 kolarzy omija go bardzo starannie, szczególnie od kiedy odremonotowano część jezdni obok i okazało się, że na jezdni jest po pierwsze równiej, a po drugie mniej tłoczno. Jakoś mam awersję do unikania ciągów rowerowych wtedy, kiedy są nawet sensowne, a ja nie mam wyraźnej potrzeby ich unikania (tj. np. gdy wiem doskonale dokąd nimi dojadę), więc zawsze tam sobie jeżdżę. Wspomniana dróżka kończy się wyjazdem na skrzyżowanie, ale ja zwykle zjeżdżam nieco wcześniej, by swoim dojechaniem do drogi kierowców nie straszyć (serio, głupie miejsce na zjazd).

Zjechałem sobie na jezdnię i zauważyłem, że w oddali miga niebieska szklanka, a przy drodze stoi wóz straży pożarnej. Faktycznie, ostatnie ulewy musiały się tu mocno udzielić, a właściciele okolicznych domów prawdopodobnie nie planowali basenów, a jeśli tak, to nie w tej formie (chyba że to spełnienie wyborczej obietnicy w ramach akcji Oczko+).

Skrzyżowanie zablokowane pachołkami, obok stoi wóz straży gminnej. Widzę, że pan akurat wyszedł i idzie w moją stronę, więc zwalniam, by zapytać, czy rowerem przemknę się obok tych wozów i węży odpompowujących wodę, a ten, zupełnie zaskakująco, strzela do mnie pytaniem: dlaczego pan nie jedzie drogą rowerową?

Zgłupiałem.

Zacząłem tłumaczyć, ze dopiero co zjechałem z DDPiR, ale okazało się, że pan widział jeno stan końcowy, czyli to gdzie się pojawiłem, a nie skąd tam nadjechałem. Po krótkiej rozmowie, podczas której tłumaczyłem, że "ja serio tylko ten kawałek", a on mówił, że widział tylko, że jadę, zapytałem wprost: czy zmierzamy do ukarania mnie. Pan odpowiedział, że jeszcze nie wie... Wobec tego streściłem raz jeszcze, cierpliwie, całą moją historię jazdy, opisując dokładnie kiedy zjeżdżam i dlaczego nie jadę do końca. Pan strażnik uśmiechnął się, powiedział, że to tłumaczenie go przekonuje i puścił mnie dalej, prosząc jedynie, żebym przeniósł rower nad wężami, a nie jeździł po nich.

Z tego, co powiedział mi wcześniej, ktoś już został ukarany. Być może nie był przekonujący, a być może poszedł w złą argumentację rodem z dyskusji w internetach. Tak to już jest, jak zaczynamy grzecznie, to może skończy się i bez pouczenia...
  • DST 53.83km
  • Czas 01:44
  • VAVG 31.06km/h
  • Sprzęt Stefan
Niedziela, 21 czerwca 2020 Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening

Przedpomiędzyburzowo

W południe tak pięknie świeciło słońce, że przeciągnąłem wszystkie domowe sprawy do tego stopnia, że gdy wychodziłem, właśnie nadciągała olbrzymia chmura.

Wyjechałem w duszną, ciężką breję, którą ktoś podmienił zamiast powietrza i kieruję się w kierunku Pruszkowa. Dosłownie dwieście metrów z wiatrem w plecy w Domaniewie zachęca mnie do pojechania jednak prosto na Błonie, a nie na Brwinów. Słusznie omijam niedokończoną DDR w Rokitnie i później bardzo niesłusznie pakuję się w kolejną niedokończoną, która kończy się zaskakującym wjechaniem w teren, który bez zwolnienia prawie od zera pozwoliłby na utratę bidonów, zębów i wszelkiej godności. W Błoniu planuję pojechać na Leszno i z tego wszystkiego jadę jednak na Bieniewice, bo dawno tam nie byłem. Dla odmiany nie staję ani na przejeździe przy stacji, ani na kolejnym w drodze na Piorunów. Przecinam (you shall not) Pass, robię zakręt, który lubię i pagórek, który lubię i dalej postanawiam pojechać przez Witki.

I tu zaczyna kropić.

Przy głównej już nawet pada, a gdy dojeżdżam do Witek i gratuluję sobie, że bardzo nieprofesjonalnie zabrałem błotnik... przestaje. I do samego końca już nie pada, chociaż jednak chwilę przede mną musiało solidnie przemyć. Oddycham jeszcze mokrym lasem w okolicy Mariewa i z wiatrem zdaje się, że w bok, docieram do Warszawy.
  • DST 72.44km
  • Czas 02:09
  • VAVG 33.69km/h
  • VMAX 47.16km/h
  • K: 24.0
  • HRmax 182 ( 94%)
  • HRavg 169 ( 87%)
  • Kalorie 1837kcal
  • Podjazdy 183m
  • Sprzęt Stefan
Czwartek, 18 czerwca 2020 Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening

Przedburzowa ucieczka

Wyszedłem licząc na to, że uda mi się oblecieć na sucho. Oczywiście zebranie się było utrudnione, bo najpierw trzeba narzędzia skompletować, potem zapomniałem posmarować łańcuch, potem okazało się, że "ten" smar mi się skończył, a "tamten" muszę przetkać igłą (której nie miałem pod ręką)...

Gdy w końcu wylazłem, to byłem pewien, że zaraz zacznie padać, zupełnie na złość. Ale nie zaczęło.

Przejechałem się standardowym duktem na Witki, zobaczyłem peleton KGS-u już porwany na poziomie prostej za Koczargami (gdy jeździłem w latach poprzednich rwanie zaczynało się dopiero od Mariewa; widzę, że zasada "urwij koleżków" weszła na poważnie... - no ale z tego co widzę, to standardowa średnia na trasie wzrosła z 38 do około 41-42 km/h...), a później wróciłem przez okolice Górki Śmieciowej.

Pooddychałem sobie zapachem mokrych lasów i ciepłych pól (a także, pod koniec, rozgrzanych śmieci: to akurat było zbędne...).
  • DST 68.59km
  • Czas 02:16
  • VAVG 30.26km/h
  • Sprzęt Stefan
Niedziela, 14 czerwca 2020 Kategoria < 25km

Zedwo

  • DST 9.57km
  • Czas 00:26
  • VAVG 22.08km/h
  • Sprzęt Zenon
Niedziela, 14 czerwca 2020 Kategoria < 25km, ze zdjęciem

Tour de Suwałki and jezioro and naleśniki and dworzec



  • DST 18.43km
  • Czas 01:07
  • VAVG 16.50km/h
  • VMAX 40.32km/h
  • K: 15.0
  • Kalorie 294kcal
  • Podjazdy 107m
  • Sprzęt Stefan
Sobota, 13 czerwca 2020 Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem

Podlaskie gminy 3: pod wiatr i chłodniej

Po dniu takiego upału, jaki był wczoraj, przyjąłem z ulgą poranne temperatury w okolicach dziewiętnastu stopni. Wiatr... wiał w twarz. Po prostu w twarz. Do tego był mocniejszy niż wczoraj, ale co począć, czasem jest tak, że zawsze pod wiatr.

Dość szybko robię przerwę na założenie rękawków, bo robi się niepokojąco chłodno. Równie szybko i znienacka atakuje nas Orlen w Stawiskach, którego nie mieliśmy na rozpisce... Wypadł na dwudziestym szóstym kilometrze, ale zaskakującemu Orlenowi nie zagląda się w ekspres do kawy.

Po kawie sytuacja nie polepszyła się: nadal mieliśmy pod wiatr, nadal niebo było całe zasnute chmurami (to akurat plus, po wczorajszym ukropie), kilometry zjadały się powoli (zwłaszcza że krótkich podjazdów było sporo: na podjeździe jechało się wolno, bo podjazd, na zjeździe wolno, bo hamował wiatr).

Robimy przystanek jeszcze przy jakimś sklepie, gdzie kupujemy Pepsi, łapiemy krótki fragment na Olecko z wiatrem w plecy i już, z zaskoczenia, atakują nas Suwałki. Atakują swoją bardzo szeroką siecią dróg rowerowych (w zasadzie przy większości dróg była albo DDR, albo DDPiR), więc korzystamy z niej ile można, meldujemy się w motelu i ruszamy na podbój miasta. Konkretnie to kończy się na pizzy i naleśnikach, ale niech będzie, że "podbój".


Rynek w Stawiskach widziany z ławeczki na której piliśmy kawę.


Bez bruku to się nie liczy.


Zjazd (oczywiście pod wiatr).


Inny zjazd. Też pod wiatr.


Przystanek.


  • DST 219.65km
  • Czas 09:18
  • VAVG 23.62km/h
  • VMAX 55.08km/h
  • K: 19.0
  • Kalorie 4358kcal
  • Podjazdy 1559m
  • Sprzęt Stefan
Piątek, 12 czerwca 2020 Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem

Podlaskie gminy 2: pod wiatr i gorąco

Jeśli wczoraj myślałem, że było gorąco, to dzisiaj zmieniłem swoje zdanie. Już poranek był tak ciepły, że nie czuć było porannej wilgoci, a niektóre lasy pachniały nawet nie tyle rankiem, co słońcem i obietnicą tego, co nadejdzie.

Po drobnych problemach z korbą, pokonujemy kilka pagórków i na tym, gdzieś w okolicach Wizny (tak, tej Wizny), skończył się dobry asfalt. A w zasadzie skończyło się cokolwiek, co można było nazwać "asfaltem". Odtąd, do końca dnia, jechaliśmy praktycznie po dziurach, albo jakiejś tarce, albo czymś tego typu. Oczywiście wiatr obrócił i dziś dla odmiany nie wieje tak, jak wczoraj, tylko tak, żeby stale jakoś przeszkadzać i wiać pod kątem.

Przeciąwszy Narwiański Park Narodowy stajemy na obiad w Złotorii, na jakimś przyekspresowym parkingu dla tirów, gdzie jemy porządny obiad i odpoczywamy trochę w cieniu i klimatyzacji. Jest zdecydowanie najcieplejszy dzień od dawna, słońce parzy tylko po wyjściu z cienia, a my... a my dodatkowo mamy lekkie oparzenia po wczorajszej jeździe (hej, no, krem jest dla słabych, stosuje się go dopiero na różowe!).

Dalsza część jazdy to wkurzanie się na asfalty, bruki, wiatr, asfalty i wiatr. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak paskudny dzień, że złożyło się do kupy wszystko: i dziury, i wiatr, i temperatura... Do tego w połowie trasy przeskakuje mi coś w nadgarstku i od tej pory rękami udaję Szopena, zmieniając chwyty co kilka minut, szukając tego jednego, w którym być moze nie będzie bolało.

Gdy już myślałem, że gorzej nie będzie, po skręcie z krótkiego, równego odcinka drogi wojewódzkiej, pojawił się przed nami odcinek przez Biebrzański PN, prowadzący do Jedwabnego. Ten asfalt był prawdopodobnie starszy od tego parku, robiony metodą wywalania łopatą kupy asfaltu z przyczepy i ubijania go drugą łopatą na ziemi...

W Jedwabnem krótkie zakupy i historia pana, który się przypałętał w alkoholowym spacerze; historia, która zawierała wszystko, co najsmutniejsze: dobrą pracę i widoki na przyszłość, a potem nagły zwrot akcji, alkoholizm i powolne staczanie się do zera, brak perspektyw w maleńkim miasteczku na Podlasiu, picie niemalże z nudów i polskie realia pracy za kilkanaście złotych na godzinę jako pomocnik majstra (ale z obowiązkami majstra). Pan wkrótce oddala się przed siebie, w sobie znanym kierunku, my kierujemy się z powrotem na Łomżę, łapiemy fragment szutru, po czym kładziemy się spać w jakimś weselno-tirowym motelu przy drodze wojewódzkiej.


Pagórek.


Bruk przy zamku w Tykocinie.


Gmina Knyszyn w trakcie zaliczania.


Kamyki pozlepiane smołą. To tylko wygląda jakby było równe.


... a to chyba jeden z lepszych fragmentów asfaltu z tego dnia.


...i szuterek na koniec.




  • DST 216.84km
  • Czas 09:10
  • VAVG 23.66km/h
  • VMAX 46.44km/h
  • K: 26.0
  • Kalorie 3274kcal
  • Podjazdy 1089m
  • Sprzęt Stefan

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl