Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:2992.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:126:35
Średnia prędkość:23.64 km/h
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:88.00 km i 3h 43m
Więcej statystyk
Niedziela, 31 lipca 2016 Kategoria > 50 km

Okolica

  • DST 51.90km
  • Czas 01:56
  • VAVG 26.84km/h
  • Sprzęt Zenon
Sobota, 30 lipca 2016 Kategoria < 25km

Okolica

  • DST 18.63km
  • Czas 00:42
  • VAVG 26.61km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 29 lipca 2016 Kategoria transport

Praca

  • DST 8.71km
  • Czas 00:26
  • VAVG 20.10km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 29 lipca 2016 Kategoria transport

Dojazdy

  • DST 15.78km
  • Czas 00:52
  • VAVG 18.21km/h
  • Sprzęt Zenon
Czwartek, 28 lipca 2016 Kategoria do czytania, transport

Praca

Ależ lekko gna rower bez sakw...
  • DST 7.80km
  • Czas 00:19
  • VAVG 24.63km/h
  • Sprzęt Zenon
Środa, 27 lipca 2016 Kategoria > 200 km, sakwy, zaliczając gminy

Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 5

Ostatni dzień. I prawdopodobnie najbardziej nagrzany. W Gorzowie dostajemy w oczy brukiem, tak paskudnym, że szybko wygnał nas na chodnik. Stamtąd pozostała nam tylko długa prosta przetykana stacjami i odbitkami na poszczególne gminy. Oczywiście asfalt zupełnie się nie poprawił, aż do wjechania na drogę 92 w Miedzichowie. Tam dostaliśmy ładny asfalt, ale za to paskudnie od niego grzało.

Ostatni przystanek na coś chłodnego zrobiliśmy w Lwówku. Po zaliczeniu gminy w Pniewach do przejechania pozostała nam irytująco długa prosta. W samym mieście nawet nie zbłądziliśmy, ale tuż przed dworcem... zaczął padać deszcz. Po tylu dniach w ukropie, akurat zaczęło padać.

Stanąłem w kolejce po bilety. Za mną pięć osób. Proszę o dwa bilety na ludzi, dwa na rowery, na 18:40. Płacę kartą. Kobitka prawie oddaje mi bilety, ale pyta "To miało być na 17:40?". Więc z powrotem: każdy bilet trzeba anulować, kazdy trzeba opieczętować i dopiero wtedy można mi wydrukować potwierdzenie zwrotu kasy. No a potem... potem trzeba moje bilety kupić. Stałem dwadzieścia minut, za mną kolejka urosła do dwudziestu osób, cały ruch zblokowany. W końcu jednak udało się nabyć bilety i po chwhili oczekiwaliśmy juz na (opóźniony) pociąg do Warszawy. pierwsza nasza Letnia Hip-rawka zakończona!

Podsumowanie:
Trasa choć przygotowana w celach gminnych okazała się bardzo ładną i widokową; składały się na nią mało ruchliwe drogi prowadzące raz po raz niekończącymi się lasami, zielonymi wzgórzami, rozległymi polami. Po drodze było mnóstwo jezior, trawersowanie wzniesień, trochę przewyższeń, ciągle towarzyszący nam zapach dojrzewających śliwek i pól, na których pełną parą trwały żniwa, do tego oczywiście kombajny, w tym nawet(!) klasyczne bizony, którymi Hipcia od zawsze chce jeździć (czarny ciągnik to przeżytek). Jedynymi minusami to była oczywiście temperatura, wiatr i wyjątkowo paskudne asfalty (ciężko to w ogóle nazwać "asfaltem"), ale w sumie dzięki temu ciężej było zasnąć na rowerze.

  • DST 200.64km
  • Czas 09:28
  • VAVG 21.19km/h
  • Sprzęt Zenon
Wtorek, 26 lipca 2016 Kategoria > 200 km, sakwy, zaliczając gminy

Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 4

O piątej z minutami obudziły nas krzyki. Dwóch drwali wesoło kazało nam zmiatać, bo mieli rozpocząć wycinkę drzew w tej okolicy. Zebraliśmy się błyskawicznie, ale gdy się podnosiłem, skręciłem za bardzo bark i coś pociągnęło w plecach. Nie za mocno, ale już bałem się, że całą trasę zrobię postrzyknięty i złożony w pół.

Ruszyliśmy. Po chwili zrobiliśmy przystanek na jakiegoś energetyka, bo oczy mi klapały tak mocno, że bałem się, że rozbiją mi rower. Do tego plecy uniemożliwiały mi skuteczne oglądanie się za siebie, więc dzień zaczynał się jak najbardziej pozytywnie. Do tego, w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, nie zaczęliśmy od jazdy po krzakach, więc już od samego rana dostaliśmy słoncem po glowach.

W ukropie i pod pieroński wiatr dotarliśmy do Stargardu (już nie szczesińskiego), skąd, robiąc solidny postój na Orlenie, objechaliśmy jezioro Miedwie i solidnym zygzakiem skierowaliśmy się w stronę południową, w końcu mając wiatr nieco z boku a potem zupełnie z tyłu. Droga prowadziła niewielkimi wioseczkami, tak, jak każdego dnia, mijaliśmy nieskończone ilości kombajnów pracujących na okolicznych łąkach. Oczywiście równo być nie mogło, zastanawiałem się, co mam bardziej obite: stopy, tyłek czy dłonie.

Tereny, przez które jechaliśmy, były terenami byłych PGR-ów, więc widać było charakterystyczną dla nich zabudowę: kilka budynków mieszkalnych, stare budynki PGR-u i dookoła, jak okiem sięgnąć, pola, na pagórkowatych terenach.

Tuktając coraz mniej radośnie po kolejnych dziurskach, zajechaliśmy do Lipian, gdzie napierw doświadczyliśmy uroku brukowanej ulicy, a potem zrobiliśmy zakupy w Biedronce.

Tak obładowani mogliśmy skorzystać z radości watru w plecy: fragment na Dębno przejechaliśmy nie wiedząc kiedy, po czym skręciliśmy w kierunku Gorzowa (mijając sklep "Hipek").

Na nocleg rozbiliśmy się bardziej z konieczności niedaleko Gorzowa, by nie pedałować przez całe miasto tylko dlatego, że chcieliśmy zrobić jeszcze kilka kilometrów. Znaleźliśmy dobrą miejscówkę, zabunkrowaliśmy się i... jak na złość, trzydzieści metrów od nas przejechał cicho samochód. Nie przebijaliśmy niczego, połozyliśmy się tam, gdzie byliśmy rozbici. Tym razem darowaliśmy sobie tropik i położyliśmy się tylko wewnątrz siatkowej sypialni.


  • DST 293.33km
  • Czas 13:49
  • VAVG 21.23km/h
  • Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 25 lipca 2016 Kategoria > 200 km, sakwy, zaliczając gminy

Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 3

Czapki stały się obowiązkowe. Do wczesnego popołudnia udało się nam jechać w cieniu drzew, więc nie oberwaliśmy slońcem tak, jak to było możliwe. Nie dojeżdżając do Koszalina, skręciliśmy w niewielką dróżkę, kilka razy zaliczyliśmy bruk i wyjechaliśmy na krajowej szóstce.

Minęliśmy pomnik ziemniaka, polecieliśmy kawałek na Kołobrzeg i - mimo że chciałem Hipcię zachęcić do olania jazdy na rowerze i spędzeniu pozostałych dni urlopu nad morzem - jednak odbiliśmy na Bialogard. Robiąc długi przystanek na Lotosie w Karlinie. W końcu mieli cień i zimne picie.

Solidnie zmoczona chusta wylądowała na głowie, trasa poprowadziła ruchliwą drogą na Białogard, skąd zaczęliśmy się wspinać. Nie dość, że stan dróg wcale się nie polepszył, to mieliśmy do wyboru: albo podjazdy po dziurach, albo zjazdy... po dziurach. Do tego rozkręcający się piekarnik i konieczność nieustannego moczenia głowy. A, i wiatr Hipcię do tego co raz bardziej bolą stopy, więc przy każdym przystanku moczy stopy.

Ręce trochę nam odpoczęły, gdy zasuwaliśmy w stronę Kamienia Pomorskiego. Asfalt wyraźnie się poprawił i na tamtejszym Orlenie można było trochę odpocząć na ciepłym od słońca chodniku. Na którym bezmyślnie położyłem kilka batonów... by potem podnieść zupę batonową.

Gdy ruszaliśmy w stronę Nowogardu, pierwszy raz w tym dniu mieliśmy wiatr w plecy. Dopiero tutaj, patrząc na licznik, można było zobaczyć, jak naprawdę byliśmy przezeń wstrzymywani: podjazdy, nawet pod górkę, robiliśmy w okolicach 30 km/h.

Zakupy zrobiliśmy w Golczewie. Tutaj przynajmniej chodnik zdążył się zrobić nieco chłodniejszy i można było na nim sobie usiąść. Ale w końcu nadchodził już wieczór... jeszcze tylko dwa dni tego piekarnika.

Na nocleg robiliśmy się w szerokim, dużym lesie, z dala od wszelkich zabudowań. Spodziewałem się, że caaaała noc będzie bardzo spokojna...

  • DST 281.65km
  • Czas 12:45
  • VAVG 22.09km/h
  • Sprzęt Zenon
Niedziela, 24 lipca 2016 Kategoria > 300km, sakwy, zaliczając gminy

Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 2

Jezdnia rano wcale nie przypominała wczorajszej, ruchliwej trasy. Rano było nawet spokojnie i chłodno. Niestety, nie pozostało za wiele po chmurach, które dość szybko rozstąpiły się i zaczęło nas grzać słońce.

Cały dzień przejechaliśmy w ukropie, tyle naszego, że droga prowadziła w większości przez lasy i dzięki temu aż tak nie oberwaliśmy po głowach, bo "zapomnieliśmy" założyć na głowę czapek. Za to, że byliśmy tak dzielni, w nagrodę dostaliśmy pod kołami księżycowy krajobraz: krater na kraterze i dziura na dziurze. Czy to droga wojewódzka, czy zwykła gminna, bez przerwy musieliśmy walczyć na wybojach. Do tego roboty wcale nie uprzyjemniał wiatr, który wiał w twarz z każdej możliwej strony.

Krótki postój zakupowy zrobiliśmy w Świdwinie. Hipcia wsiąkła wewnątrz Netto, a ja siedziałem, łapiąc każdą odrobinę cienia.

Było jeszcze wcześnie, a my jechaliśmy wciąż na świeżo, więc uznaliśmy, że trzeba zrobić jakiś rozsądny dystans. Minęły trzy stówy i kolejne dziesięć, i jeszcze trochę, gdy wsiąkliśmy w las. Wszystko paskudnie szeleściło, gdy bobrowaliśmy po okolicy, zastanawiałem się, czy w okolicy mieszka jeszcze ktoś, kto nie wie, że po lesie łazi dwójka ludzi.

Hipcia znalazła jakiś ukryty w głębi fragment. Rozbiliśmy się i zadowoleni z dobrej kryjówki zamierzaliśmy zjeść kolację, gdy kilka metrów od nas (ale trochę niżej, za skarpą), przejechał samochód. Na szczęście pierwszy i jedyny tej nocy.


  • DST 317.21km
  • Czas 13:57
  • VAVG 22.74km/h
  • Sprzęt Zenon
Sobota, 23 lipca 2016 Kategoria > 200 km, sakwy, zaliczając gminy

Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 1

Nie wybraliśmy się w zeszłym roku. I nie wybraliśmy się w tym roku, na zimę. A przygotowana trasa czekała i czekała. Uznaliśmy więc, że trzeba się zabrać i ją wykorzystać, zanim jakaś nieostrożna wycieczka zepsuje cały plan.

Oczywiście prognozy były obiecujące: rozkręcający się upał i wiatr cały czas w twarz. Brzmi zachęcająco.

Rano znaleźliśmy się w pociągu do Torunia. Nowoczesny wagon, z miejscami rowerowymi i zupełnie do przewozu rowerów nie przystosowany. W nim stało już ok. 5 rowerów, Do tego pasażerowie popostawiali rowery z założonymi sakwami, co powodowało, że zajmowały więcej miejsca niż by mogły. Po krótkiej podróży, przesiedzianej częściowo na schodku i awanturze z jakimś pajacem, który nie mógł chwili poczekać, tylko musiał natychmiast dostać się do swojego miejsca, wydostaliśmy się na toruński dworzec.

Przeprawa przez miasto poszła sprawnie, temperatura oscylowała w okolicach dwudziestu stopni, więc było nawet przyjemnie. Zupełnie przypadkowo zahaczyliśmy Bydgoszcz. Kawałek dalej (w okolicach Hutnej Wsi) dostaliśmy pierwszy (i jedyny) porządny podjazd wyprawy, mający nawet coś w rodzaju serpentyny.

Nigdzie nam się nie spieszyło. Z przystanku na stacji benzynowej zgoniło mnie słońce, a Hipcię - zjedzone lody. Im dalej w dzień, tym - mimo późnego już popołudnia - robiło się coraz cieplej. Po podwójnym przejeździe przez Sępólno Krajeńskie, zalegliśmy na Orlenie, bo nagle, zupełnie przypadkowo, skończyło się nam całe picie. Hipcia znowu wciągnęła lody i ruszyliśmy dalej.

Słońce powoli zachodziło, zakupy zrobiliśmy tuż przed zmrokiem, w Łobżenicy, w małym sklepie, wyposażonym w stado morderczo gryzących komarów. Zapakowawszy rowery pomknęliśmy dalej. Wiadomo było, że zgodnie z wszystkimi prawami Murphy'ego, w związku z tym, że w ciągu dnia w większości jechaliśmy przez lasy, to na nocleg trafimy na tereny idealnie rolnicze, gdzie najwyższą rośliną będzie pojedynczy kłos pszenicy na świeżo skoszonym polu. Dlatego też widząc jeden całkiem spory lasek, postanowiliśmy się tam udać, co nie było takie proste, bo od strony pobliskiej Krajenki ciągnął sznur pojazdów.

Rozbiliśmy namiot na jedynym równym fragmencie i poszliśmy szybko spać.

  • DST 259.03km
  • Czas 10:47
  • VAVG 24.02km/h
  • Sprzęt Zenon

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl