Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:1115.27 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:57
Średnia prędkość:19.25 km/h
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:31.86 km i 1h 39m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport

Do pracy - po weekendzie

Dziś musiałem być wczesniej, więc ruszyłem sam. Jakoś tak zmęczony.
Niedziela, 21 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km, kampinos

Szczęście do waypointów

Coś ostatnio mamy szczęście do waypointów nieaktywnych (lub po prostu nie umiemy szukać naklejek). Pewnie dlatego, że niektóre z nich odwiedzamy po chwili już od ich założenia... a od tego czasu dużo mogło się zdarzyć.

Pierwsza część wycieczki, to jazda skrótem przez Estrady w kierunku jeziorka Kiełpińskiego. Po drodze łapiemy trzy punkty, z czego dwa są nieaktywne. Nad jeziorkiem chwila siedzenia w chmurze OFFa, kąpiel, po kąpieli chwila siedzenia w chmurze komarów, które wyległy gromadnie na zewnątrz i mimo że byliśmy szczelnie spryskani, upierały się o nas obijać i sprawdzać, czy gdzieś nie ma luki w zabezpieczeniach. Z nad jeziorka postanowiliśmy wrócić drogą po wschodniej stronie ("Tam wjechały samochody, nie może być wody") - drogą po zachodniej stronie idzie się przez jakieś 50m bez butów, po kostki w wodzie.

Auta musiały wjeżdżać jeszcze inaczej. Wyrosła przed nami kałuża, w którą wjechałem. A jak wjechałem, to już się zorientowałem, że czasu na zdjęcie butów i rozmyslenie się już nie ma. Albo przejadę, albo but w wodę i z buta :) do przejechania było także jakieś 50 metrów. Początkowo po równej wodzie, nawet dno bylo widoczne i niezbyt głęboko. 10-15cm. Potem nagle chwila płycizny i wjeżdżamy w kałużę prawie po osie. Tu już było ciężko, ale się udało. Buty - oczywiście - mokre. Świetnie, zwłaszcza, że mamy plan wracać przez las.

Do lasu dojeżdżamy ul. Konopnickiej (podziwiając korek, który nieprzerwanie ciągnął się od dwóch godzin i panów policjantów, którzy na bocznej uliczce z suszarką czekali na spryciarzy, chcących korek objechać.). Z Konopnickiej wsiadamy na zielony szlak i wio. Uroczysko Szczukówek - miejsce znane już z poprzedniej podróży po waypointy. Dalej jedziemy zielonym w kierunku Uroczyska Na Miny. Poprzednio trasa była nieprzejezdna, przynajmniej na noc, tym raze błoto trochę obeschło a między kałużami prowadziła ładna, wyjeżdżona ścieżka, wystarczyło się jej zatem trzymać.

Przy Uroczysku chwila na znalezienie vlepki i... klops; ktoś zadał sobie trud, by oderwać fragment z kodem. Resztka vlepki pozostała. Przy okazji dowiadujemy się, że ruch turystyczny dozwolony jest od wschodu do zachodu. Ale my tu nie turystycznie, tylko waypointowo, to się nie liczy :)

Stamtąd jedziemy do Starego Dębu, ze Starego Dębu - do Sierakowa. Skręcamy o jedną drogę za wcześniej i jedziemy jakimiś ścieżkami, przeklinając w duchu, że nie zabraliśmy kompasu. Na szczęście udało się wyjechać. Z Sierakowa jeszcze przez Izabelin łapiąc punkt przy nagrobku i do domu.

Brakło czterystu metrów do 50km. Chociaż licznik Hipci wskazał, że te 50km przekroczyliśmy.
Sobota, 20 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km

Sobotnia wyprawa po punkty

Spakowaliśmy wszystko, bo teoretycznie mogła przyjść nam do głowy wyprawa nad jezioro i pojechaliśmy zdobywać waypointy. Wieczór już zapadał, miasto robiło się puste... Zaczęliśmy od Marymontu. Stacja Meteorologiczna, Latarnie Bielańskie; kolejnym punktem była dawna kotłownia szpitalna. Nałaziliśmy się dookoła muru po lasku - zaczynając od niewłaściwej strony. Kolejny punkt - lasek Lindego. Po zmroku zwiedzaliśmy wszystkie ławki po zachodniej stronie potoku i zaglądaliśmy każdej pod brzuch. Vlepki - nie było. Stamtąd zjeżdżając w dół Podleśną ustrzeliliśmy dwa punkty, a kolejnego szukaliśmy tuż obok Wisłostrady - ten ostatni - bez powodzenia.

Powrót do domu już spokojny, przez pl. Wilsona i Broniewskiego.

Niby czlowiek nic nie przejechał, ale czasu na zabawę poświęcił. I bardziej się zmęczył, niż jakby dwie godziny tylko jechał.
Piątek, 19 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport

Spokojny powrót do domu... prawie

Po powrocie znad morza, średnio spokojnych środzie i czwartku, zaplanowałem sobie, żę piątkowy powrót do domu będzie spokojny. Bardzo spokojny. Prędkość przelotowa przez miasto 24-25km/h, żadnego wyprzedzania hipstersów, żadnego rozpędzania się z górki - relaks. Zwłaszcza, że już weekend, jak nie odpocznę dziś, to odpocznę najwcześniej we wtorek.

Plan był tak prosty, że, jak pisze Niewe, musiał się zesrać.

Pierwsze uderzenie nastąpiło tuż po 19:00, kiedy to siedziałem w pracy i właśnie zamierzałem dokończyć fragment roboty, żeby stan na poniedziałek rano był "Średnio radosny" a nie "Zakopany po uszy". O 19:08 przypomniałem sobie, że mam do odebrania samochód. Od mechanika. Czynnego do 20:00.

Dogrzebuję się do wyraźnego punktu, przerywam nadgodziny w połowie i wsiadam na rower. 19:15. Spokojnie zdążę, nie trzeba się spieszyć. Ruszam z prędkością zgodną z planem. Gdzieś w okolicy 1/3 trasy patrzę na zegarek i poprzez szybkie odejmowanie od sześćdziesięciu uświadamiam sobie, że mam jeszcze dwadzieścia minut i coś pod 10km do pokonania.

No i tu Plan Spokojny zesrał się prosto pod koła. Prędkość przelotowa zyskała trójkę, momentami czwórkę z przodu... Zdążyłem na styk... tylko po to, żeby ustalić z facetem, że auto odbiorę na spokojnie jutro. Do domu miałem coś ponad kilometr, więc wróciłem do odpoczynku i przejechałem go aż za wolno. Mięśnie domagały się powrotu do poprzedniego tempa jazdy, aż irytowało, że tak się wlokę. Nie ścigam się na zawodach, ale lubię to uczucie. :)
Piątek, 19 sierpnia 2011 Kategoria transport

Z pracy i do pracy

Czwartek, 18 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Co to za smar kupiłem?

Wróciłem skrzypiąc i piszcząc do domu. Nasmarowałem i na kurs pojechało cicho. Dziś jadę do pracy... i nadal - piszczy, mniej trochę, ale słychać mnie z daleka i tracę element zaskoczenia. Dziwny jakiś smar, cholernie ciekły, wcześniej miałem jakiś inny, taki bardziej gęsty, ten to się trzymał nawet przez kilka deszczy...

Po kursie wybyliśmy ustrzelić punkcik.

Na weekend... na weekend jest Plan. Związany z waypointami. I bezpośrednio powiązany z tym, czy auto, dziś odstawione do serwisu, jutro wróci do mnie. Naprawione.

Po tym ostatnim jeżdżeniu po zmianie miejsca pracy mogę wreszcie napisać, że czuję się ujeżdżony. Jeżdżę tyle, ile bym chciał, czuję, że jeździłem i trwa to odpowiednio długo.
Środa, 17 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport

Skrzypiąco dopracowo

Wieczorem przyjechałem po trasie i padłem. Rano też siły nie miałem ogarniać roweru. Skutkiem tego łańcuch piszczy mi jak zarzynany. Aż wstyd.

Taka zabawa z sakwami niby spokojna, niby nic, niby nic nie ujechałem, a w nogach jednak czuję ciągnięcie bagażu po piasku. I pchanie roweru po tymże.
Wtorek, 16 sierpnia 2011 Kategoria do czytania

Minisakwiarstwo transportowe - wtorek

We wtorek rano musiałem ogarnąć to, co pozostawiła wycieczka z dnia poprzedniego. Kupa piachu, soli, a cały napęd pokryty dziwnym, marchewkowym nalotem. Ogarnęliśmy - i wio, na plażę.

Na plaży - słońce wystawiło pysk. Hipcia wystawiła się do słońca, ja - starałem się przed nim schować. Gdy słonce wychodzi, na plażę wychodzą ludzie, gdy wychodzą ludzie, być może ktoś z nich siedzi na golasa za parawanem. A to z kolei wyciąga do pracy plażowych zboczków.

Nie wiem, naprawdę, dlaczego wszyscy ci ludzie starają się wyglądać tak, jakby przyszli tylko w jednym celu, skoro przychodzą zaglądać ludziom za parawany, powinni wyglądać nie jakby przyszli zaglądać ludziom za parawany. I nie poruszać się tak, jakby szukali okazji do zaglądnięcia ludziom za parawan.

My często się spotykamy z takimi ciekawskimi, bo staramy się rozbijać tak, by nie mieć w zasięgu słuchu innych ludzi, żadnych rodzin, psów, piłek - tylko plaża i szum morza. A skoro jest rozbity parawan tak daleko, to - trzeba zerknąć. I łażą, mendy.

Ten, którego widzieliśmy, ubrał się dla niepoznaki, jak stereotyp zboczka. Co chwila wchodził na wydmy (było sporo kotlinek, może ktoś gdzieś się rozbił), obowiązkowo miał ciemne okulary, obowiązkowo kąpielówki i ręcznik w ręce ("ja tylko przechodzę, przyszedłem poplażować") i obowiązkowy t-shirt - chyba po to, żeby ukryć fakt, że nie tylko plażowanie go kręci. Siedzieliśmy sobie pod wydmą z piwem i obserwowaliśmy, jak patroluje teren, zaglądając za nasz parawan (musiał być zawiedziony, zamiast gołego tyłka, na kocu zobaczył moje rowerowe gacie). Gdy wracał i znowu zerknął, miałem ochotę podejść i zagadnąć, jak tam mu idzie robota, jak tam statystyki (gołe tyłki na minutę, czy co?) i w przypadku czynnego oporu strzelić w pysk, ale Hipcia jednak przytrzymała mnie. Bo i faktycznie - oglądanie starych, spoconych spodenek rowerowych nie jest przestępstwem.

Któryś się jednak doczeka rozmowy.
Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, < 25km

Minisakwiarstwo transportowe - poniedziałek

Okazała się to najdłuższa trasa i zarazem najbardziej wymagająca. Wymyśliliśmy sobie jazdę na zachód w poszukiwaniu fajnej miejscówki. Pojechaliśmy. Wybrzeżem. Pod wiatr. Hipcia jechała sobie na swoich szerokich oponach, mając w zapasie jeszcze trzy-cztery przełożenia, ja radośnie sobie wiatrakowałem na najlżejszym przełożeniu z prędkością 9-10km/h, zapychając bieżnik piaskiem z nadmiarem. Po drodze ładnie na tym piasku jeszcze raz się wyłożyłem.

Tu dygresja - podobno rower crossowy ma być uniwersalny - taka krzyżówka szosy z MTB. Nie wiem, gdzie ta uniwersalność: po mieście to każdy pojedzie, MTBowi można założyć cieńsze opony i różnicy wielkiej nie będzie. W warunkach terenowych brakuje przełożeń (szczególnie, gdy jedzie się z obciążeniem), za to przełożeń jest nadmiar w drugą stronę - najcięższe spokojnie, bez wiatraka nogami, pozwoliłoby na osiągnięcie prędkości rzędu 70km/h. A to akurat mi po co? Gdzie ja tyle pojadę?

Pogoda była średnia, trochę pokropiło, słońce na szczęście trzymało pysk za chmurami, posiedzieliśmy i nocą wróciliśmy sobie również wybrzeżem. Tym razem wiatr ucichł, więc jechało się lepiej, co nie powstrzymało mnie przed kolejną przewrotką, tym razem w stronę nadchodzących fal. Zdążyłem wstać jeszcze na sucho. Zrobiło się za to gorąco, więc kilkaset metrów przed cywilizacją urządziliśmy sobie nocną kąpiel w morzu.

Dojechaliśmy do jakiegoś plażowego pubu, gdzie zostaliśmy skomplementowani przez tamtejszych gości, nie wierzyli bowiem, ze "tak szybko" jechaliśmy rowerami bez silnika.
Niedziela, 14 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, < 25km

Minisakwiarstwo transportowe - niedziela

W niedzielę odbył się już poprawny kurs nad morze - wyjazd rano, powrót... skłamię, jeśli spodziewałem się, że zejdziemy wcześniej i przejedziemy się po okolicy. Powrót, jak zwykle - głęboką nocą.

Tym razem już pojechałem w pełni osakwiony - dwie sakwy, torba na górze i wciśnięte pomiędzy odciągi - dzidy parawanu. Trasa krótka, ale dużo ucząca, szczególnie, jeśli chodzi o jazdę z nietypowym dla mnie obciążeniem. W tym - jazda po piachu. Obyło się szczęśliwie bez gleby.

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl