Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:1267.93 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:37
Średnia prędkość:24.37 km/h
Maksymalna prędkość:46.19 km/h
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:39.62 km i 1h 39m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 22 lipca 2013 Kategoria transport, do czytania

Ten zły poniedziałek

Są różne poniedziałki. Dobre, gorsze i złe. Dziś jest ten gorszy z tych złych. Po kapitalnym, w całości przewspinanym weekendzie złożyły się trzy kiepsko przespane noce, ponad 700 km w samochodzie jako kierowca i jakieś 19 godzin wspinania, część w mocnym słońcu.

Ale, cholera, warto było.
  • DST 7.89km
  • Czas 00:18
  • VAVG 26.30km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 19 lipca 2013 Kategoria transport

Praca (P-D-P-D)

  • DST 23.89km
  • Czas 00:59
  • VAVG 24.29km/h
  • Sprzęt Zenon
Czwartek, 18 lipca 2013 Kategoria do czytania, transport, ze zdjęciem

Wielkie zdziwienie i takie tam

Zacznę od końca: miałem mieć rano służbowe spotkanie. Takie, że trzeba się ładnie ubrać i w ogóle. I do pewnego momentu ludzie naprawdę zakładali, że żartuję, że przyjadę rowerem, mimo że mówiłem jak najbardziej serio, że garnitur zwykłem chować do sakwy. W końcu jednak uwierzyli. Bo i czym miałem niby przyjechać? Autobusem? Przyjechałem zatem rano, tak jak było ustalone, załatwiłem co miałem i wrociłem do siebie. Lubię przejażdżki w ramach transportu między miejscami pracy.

Kapkę wcześniej, bo wczoraj wieczorem: musiałem, niestety, iść do Centrum. Znaczy: jechać tam samochodem, a potem dreptać. Usiłowałem wprowadzić trochę radości do smutnych uliczek nie schodząc ani na centymetr rozpędzonym kretynom na mieszczuchach. Ominęli, niestety.

A jeszcze odrobinę wcześniej wracałem z pracy. A wracając napotkałem taki oto obrazek:
Jak widać, na jezdni jest śmiertelnie niebezpiecznie © Hipek99

Do dyspozycji rowerzysty widocznego w oddali (zrobiłbym lepsze zdjęcie, ale nie zdążyłem) była wąska uliczka osiedlowa widoczna po prawej. Na tej uliczce nie sposób wyprzedzić roweru, do tego ruch jest tam znikomy, a nikt nie przekracza 20 km/h. Przejechałby cztery razy szybciej, o wiele spokojniej i w stu procentach bezpiecznie, ale, wiadomo, jezdnia mimo wszystko niesie śmierć, więc nasz bohater wybiera pchanie się wąskim chodnikiem napchanym ludźmi, lawirując między nimi a widocznymi koszami na śmieci.
  • DST 30.41km
  • Czas 01:15
  • VAVG 24.33km/h
  • Sprzęt Zenon
Środa, 17 lipca 2013 Kategoria transport

Praca

  • DST 26.36km
  • Czas 01:04
  • VAVG 24.71km/h
  • Sprzęt Zenon
Wtorek, 16 lipca 2013 Kategoria do czytania, transport

O wycieczkach dobrze jest czytać

Tak z ciekawości - widzieliście stronę 102 km? Wybrane najciekawsze wycieczki z BS, mi się podoba, więc mogę polecić.
  • DST 22.38km
  • Czas 00:54
  • VAVG 24.87km/h
  • Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 15 lipca 2013 Kategoria do czytania, transport

Jednak się nie opierniczałem

Jadąc wczoraj zastanawiałem się, czy taka wycieczka w ogóle się będzie liczyć. Bo w końcu z wiatrem, rower sam jedzie, więc co to za wycieczka, którą jadę na holu?

Już podczas jazdy przypomniałem sobie, że przecież już od dawna wycieczek nie przeliczam na kilometry, tylko na godziny spędzone w drodze. W końcu dziesięć godzin jazdy w Norwegii kosztowało mnie sporo wysiłku, a kończyło się czasem nieco powyżej stówki, podczas gdy tydzień temu w tym czasie zrobiłem 230, a wczoraj - 250.

Drugi powód pojawił się rano. Na plecach, na nogach, na rękach. Okazało się, że mimo tego wiatru jednak pracowałem... i to ciężko. Co najlepsze, gdy wsiadłem na rower, wszystko przestało boleć.

Rano miałem wstać, ale było tak ciężko, że zwlokłem się dopiero o 7:20. Ruszyliśmy z Hipcią, by po niecałym kilometrze zawracać, bo siodełko znowu zrobiło psikusa. I "dzięki" temu nie mogłem pojechać z H. tak, jak chciałem, tylko musiałem ścinać przez Prymasa.
  • DST 9.64km
  • Czas 00:26
  • VAVG 22.25km/h
  • Sprzęt Zenon
Niedziela, 14 lipca 2013 Kategoria do czytania, > 200 km, zaliczając gminy, ze zdjęciem

Kąsanie Kuj-poma, czyli pierniki z wiatrem

Z planami na niedzielę było różnie. Pierwszy zakładał, że skoro wiatr tak elegancko wskazuje kierunek, to machniemy się do Bydgoszczy, ewentualnie do Torunia; drugi - sympatyczne kółko zaliczające nam sporo gmin. Przewaga pierwszego - wiatr, przewaga drugiego - brak marnowania czasu na pociąg, startujemy z domu. Aż do późnego wieczora w sobotę zastanawialiśmy się nad tym, w końcu jednak padła decyzja, że nie ma co rezygnować z tak idealnie pod trasę wiejącego wiatru (w końcu tydzień temu jechaliśmy pod wiatr, czas na rewanż).

Rano zatem zerwaliśmy się skoro świt, bo jeszcze przed szóstą, z mniejszym entuzjazmem niż tydzień wcześniej. Jakoś najchętniej zostałbym w łóżku. Nie było jednak wyboru, szybkie śniadanie i lecimy dobudzić się na rowerze. Rano przyjemnie, chłodno i nieco mokro po nocnych opadach, Hipcia trzymała się daleko z tyłu, bo nieco chlapałem.

Dworzec, kasa, "DzieńdobrproszzzzzdwabiletydoToruniaidwarowery!" - "Bilety panu sprzedam, ale nie ma wagonu do przewozu rowerów, może pan pogadać z konduktorem". Wycof do Hipci, przedyskutowanie, z powrotem do kasy (tym razem drugiej). Ach, wagon rowerowy jest, po prostu miejsca rowerowe się wyprzedały. Ok, bierzemy bilety, peron, czekamy na TLK Kopernik w tłumie ludzi chcących w niedzielę pojechać do Kołobrzegu, w końcu pociąg nadjeżdża, wskakujemy do środka. Przedział rowerowy jest, dwa rowery tam już stoją... nie wiszą, nie wiedzieć czemu, na wieszakach. Dostawiamy swoje z boku, gdy ruszamy idę szukać konduktora. Do przejścia miałem cały pociąg, w końcu jednak dotarłem, konduktor wygląda na zaskoczonego i każe mi czekać, aż przyjdzie sprawdzić bilety.

Wracam do Hipci, układamy się w wolnym kącie jakiegoś przedziału (nie naszego, miejsca mieliśmy dwa wagony dalej) i idziemy spać. Sen przerywany jest tylko pobudkami na stacjach, gdy sprawdzam, czy naszych rowerów ktoś sobie nie pożyczył. Gdzieś za Włocławkiem przychodzi konduktor, sprawdza bilety, mówię, że chcę dopłacić za rower - "To pan poczeka". Po chwili dotarliśmy do Torunia, nikt nie przyszedł po moje pieniądze, przecież nie będę się narzucał: wyszliśmy na peron i zaczęliśmy się rozglądać. Rozglądanie niewiele nam dało, więc zagadnęliśmy dwójkę SOK-istów o to, którędy z Torunia wyjedziemy na Sierpc:
- Tutaj tunelem i potem tam, o, idzie asfalt, nim w lewo, przez most, a dalej się dopytacie.
- Dziękuję bardzo!
- A tymi rowerami to do Sierpca jedziecie?
- Nie, do Warszawy.

Nie byłem pewien, czy mi uwierzył.

Asfalt był tam, gdzie obiecano: po kilkuset metrach pierwszy postój, bo Hipcia miała problemy z licznikiem. Nie włożyło go sobie dziecko poprawnie do gniazda... Dalej wita nas most, gdzie jedziemy jezdnią, po chwili ujawnia się nam panorama Starówki rozświetlonej promieniami słońca. Nawet ja żałowałem, że jedziemy jezdnią i nie możemy zrobić fotki. Dalsza część to walka o opuszczenie Torunia i liczenie pułapek, które na rowerzystów nastawili dzielni drogowcy. A, i znoszenie Hipci, która za plecami nieprzerwanie marudziła o tym, jak to trzeba z rowerzystów robić debili, i że jakby jeden z drugim samochodem jechał po tym, co sam dla rowerów przygotował, to by go szlag trafił.

Przy wyjeździe z Torunia wita nas zakaz, śmieszka prowadzi lewą stroną, po chwili w ogóle się kończy i wpycha nas pod jakiś most. Boczną drogą docieramy do dziesiątki, gdzie stoją również dwa zakazy, ale jakoś tak niefortunnie ustawione: jeden stoi bokiem, że niby obrócony, a drugi na wysepce po mojej lewej. Olewamy toto, wspinamy się na estakadę i z niej dostajemy spory zjazd w kierunku samego już Lubicza. Zjazd przyjemny, bo prędkość oscylowała w okolicy 50 km/h.

W końcu zaczyna się trasa: co prawda miejscowości jest po drodze sporo, ale możemy jechać nie zatrzymując się. Wiatr dmucha w plecy, prędkość trzymamy powyżej 30 km/h. Pierwszy przystanek robimy mając na liczniku 67 km. Dystansu w ogóle nie czuć, Hipcia przypuszczała, że zrobiliśmy dopiero z 50. Słońce w większości chowa się za chmurami, więc temperaturę można uznać za znośną. Nie wiadomo kiedy żegnamy Kujawsko-Pomorskie i lądujemy znów w Mazowieckim. Sierpc wita nas wielką reklamą Kasztelana. Chwilę za miejscowością pęka pierwsza stówka, średnia wygląda interesująco - 26,5 km/h, zeszliśmy poniżej czterech godzin/100 km. Zaraz potem robimy pierwszy przystanek na uzupełnienie wody na stacji. Nie było, niestety, zielonych Powerade'ów, trzeba kupić OłSzity. Przy uzupełnianiu bidonów zagadują nas trzej wylansowani kolesie:
- Daleka trasa?
- Z Torunia do Warszawy.
- [odgłos krztuszenia się] Coooooo?! Ale tak ze spaniem?
- Nie.
- No fakt, namiotu tu chyba nie macie.

Po tym wszystkim został nam zaproponowany ich numer telefonu, tak na wszelki wypadek. Hipcię to rozbawiło, dla mnie było miłe.

Od Sierpca mieliśmy kawałek do Drobina, do miejsca, gdzie mieliśmy zadecydować, co dalej. Opcje były takie:
- Glinojeck -> Płońsk
- Ciechanów -> Płońsk
- Góra i skręt w prawo w kierunku Wyszogrodu.

Na miejscu stwierdziliśmy, że zaatakujemy Glinojeck, a tam stwierdzimy, czy chce nam się jechać do Ciechanowa. Droga nr 60 przywitała nas brakiem pobocza i małym ruchem, który za to nadrabiali drogowi kretyni, w tym jeden, który wyprzedzał jadąc z nami niemalże na czołówkę. Wiatr przestał już pomagać, wiał z boku. Prędkość nadal trzymała się około 30 km/h. W okolicach Raciąża zrobiło się spokojniej. Wyszło słońce, a w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, którą zaraz zweryfikowałem z telefonu: tak, Raciąż ma gminę miejską. Nie wiedzieliśmy, czy obwodnica idzie przez obszar miasta, więc na wszelki wypadek nadłożyliśmy dwa kilometry, wróciliśmy i formalnie zajechaliśmy do miasta mijając tabliczkę z nazwą.

Źródełko wysychało, na szczęście do Glinojecka mieliśmy tylko 10 km, więc raz-dwa byliśmy już przy skrzyżowaniu z siódemką. Tam wbiłem się w tłum dzieciaków wylewających się z autokaru i odczekałem swoje w kolejce po (tym razem zielone) Powerade'y. Gdy odwróciłem się od kasy, oczom mym ukazał się widok tłuszczy poruszającej sie po sklepie ruchem jednostajnie nieprzewidywalnym. Nie miałem nawet złudzeń, że usłyszą moje "przepraszam" nad głową, musiałbym to zakrzyknąć, żeby zaaferowany batonikiem dzieciak się zorientował, ruszyłem zatem przed siebie w tłum. Po drugim potrąconym reszta się zorientowała sama i rozstąpili się jak Morze Czerwone. Albo jak ławica rybek.

Nalaliśmy płynu do bidonów i zdecydowaliśmy się jechać od razu na Płońsk, żeby być w domu nieco wcześniej niż po północy. Hipcia nawet nie wiedziała w co się pakuje, dopiero ja jej uświadomiłem, że to siódemka, TA siódemka, o której wspominałem też i tutaj. Ruch jak to ruch, spory. Pobocze szerokie, ale cholernie nierówne. Wiatr działa do spółki z nierównym asfaltem, prędkość spadła nam do 26 km/h, ani się położyć, ani zasuwać bardziej, bo wszelkie próby hamuje nieskończona ilość dziur i nierówności. Z ulgą przywitaliśmy Płońsk... a najgorsze miało dopiero nadejść. Mieliśmy, proszę ja Was, do zaliczenia gminę Joniec. Położona pośrodku niczego zostałaby na mapie dziurą, stąd postanowiliśmy ją odhaczyć. Jeszcze w Płońsku napotkaliśmy pierwszy problem: droga na Nasielsk ma na mapie inny numer niż na znakach i na mapach Google. Rozwiązaliśmy ten problem postanawiając sprawdzić, gdzie toto prowadzi. Pierwszy nasz kontakt z drogą klasy niższej niż krajowa... brrr. Dziur sporo, asfalt nierówny... Skręt na Joniec w drogę powiatową narobił dodatkowych problemów: jechać szybciej niż 22-23 km/h nie było sensu, nierówności powodowały, że robiło się cholernie niewygodnie, a Hipcia żałowała, że nie pojechaliśmy zgodnie z pierwszym pomysłem do Nasielska (chcieliśmy oszczędzić sobie jazdy w tłumie wracającym znad Zalewu Zegrzyńskiego). Prawdopodobnie dzięki tym wybojom hipciowe siodełko chciało się nieco wyrwać, na szczęście w porę dokręciliśmy śrubę. Minęliśmy sam Joniec, siedzibę gminy, maleńka wioska, idealnie pasująca do stanu dróg. Niedługo zajechaliśmy w tereny znane z zeszłorocznej wycieczki, na szczęście, bo bukłaki wyschły już zupełnie. W Zakroczymie postój na zrobienie fotek S7 i biegiem do sklepu. Tam postój na banany i picie. Dzięki fantastycznym drogom średnia spadła nam poniżej 26 km/h i nie udało się jej odrobić.

Dalej droga prowadziła tak, jak w zeszłym tygodniu. W NDM postój, siodełko Hipci znowu chciało się wyrwać i wykrzywić, tymczasowe rozwiązanie z października 2012 przestaje już trzymać. Do Warszawy zajechaliśmy standardową, tłuczoną wiele razy trasą, korka wjazdowego nie było, więc spokojnie zajechaliśmy sobie pod dom przez Estrady. Pod koniec wyskoczyłem jeszcze do Żabki po zasłużone piwo Kasztelan z browaru w Sierpcu (a jakie inne mieliśmy pić?). Piwo mnie położyło. Zasnąłem nieprzytomnie jeszcze przed północą.

Podsumowując: bardzo przyjemna jazda, w połowie z wiatrem w plecy, dystans w ogóle niezauważalny. Całość zrobiliśmy poniżej 10 godzin i tym razem dużo spokojniej się czuliśmy po całości (porównując z zeszłym tygodniem i zeszłoroczną podróżą na Rzeszów).

Zaliczonych gmin: 21, zaktualizowałem statystyki, nadal nieco brakuje do 10%.


Już w Mazowieckim © Hipek99

Gdzieś na postoju © Hipek99

112 km za Toruniem © Hipek99

Decyzja przed Ciechanowem © Hipek99

S7, widok na wschód © Hipek99

S7, widok na zachód © Hipek99
  • DST 254.48km
  • Czas 09:58
  • VAVG 25.53km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 12 lipca 2013 Kategoria do czytania, transport

Dojrzewanie rowerzysty

W piątek zastanawialiśmy się nad trasą na weekend i tak mi się przypomniało, jak to wyglądało w czasie:
2010: "Hurra, wracałem z pracy i przedłużyłem drogę o 5 km!" (z 5 do 10).
2011: "Przejedziemy się gdzieś? No, wyjdzie tak z 50 km!"
2012: "Opracowałem trasę, jedziemy!" - "Ale mam nadzieję, że uda się przekroczyć sto?"
2013: "Popatrz, jest opcja, wyjdzie tak ze 250 km" - "A jest jak to przedłużyć, jakby co?"

Taaaaak.
  • DST 14.46km
  • Czas 00:34
  • VAVG 25.52km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 12 lipca 2013 Kategoria < 25km, do czytania, transport

Nadarzyn city

Startując stwierdziłem, że nadłożę dwa kilometry i zamiast jechać Jerozolimskimi, machnę się spokojniejszą drogą przez Ursus. Droga cały czas pod wiatr. Do tego nie odhaczyłem sobie w telefonie opcji "zatrzymuj gdy prędkość spadnie poniżej..." i dzięki temu mam tam średnią, ale według czasu całkowitego, nie czasu jazdy. Odebrałem samochód, zostawiłem kasiorę i już na cichutkim silniczku, cieszącym się nowym olejem, zajechałem sobie (przez A2 i S8, jak szaleć to szaleć) do domu.
Rano coś mi się nie chciało wstawać, więc do roboty dotarłem dopiero na 8:00.
  • DST 32.87km
  • Czas 01:17
  • VAVG 25.61km/h
  • Sprzęt Zenon
Czwartek, 11 lipca 2013 Kategoria < 25km, do czytania

Do dochtora

Coś to moje przeziębienie zaczęło mutować, więc skoczyłem na szybko, żeby sprawdzić, czy weekend mogę spędzać zgodnie z planem.

I co z tego, że mogę, skoro plany pokrzyżowała pogoda?
  • DST 6.42km
  • Czas 00:17
  • VAVG 22.66km/h
  • Sprzęt Zenon

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl