Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:511.24 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:20:53
Średnia prędkość:24.48 km/h
Maksymalna prędkość:55.48 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:34.08 km i 1h 23m
Więcej statystyk
Niedziela, 4 sierpnia 2013 Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem

Wybojowe gminożerstwo

Lublin. Lublin chodził za nami od jeszcze zeszłego roku, gdy już dojechaliśmy do Rzeszowa, planem było wywieźć się PKP właśnie do Lublina i wrócić do Warszawy. Wówczas się nie udało, w zeszłym roku jeszcze nie mieliśmy takiego przekonania do opcji "pociągowej", w tym roku wyjść mogło. Z Lublina tak naprawdę mieliśmy dwie trasy, Hipcia forsowała swoją przez Siedlce, ale nie chciałem pchać się znowu w rejony, w których byliśmy tydzień temu. Zaproponowałem inne rozwiązanie. Alternatywą była jeszcze pętla w okolice Płocka, ale "pętla" to coś, czego ostatnio nie lubię. Poszliśmy więc spać z myślą, że jeśli wstaniemy, to pojedziemy.

Poranek był taki jak zawsze: nie, nie jedźmy chodź, pośpimy jeszcze, pojedziemy tę twoją pętlę... Niestety, mój domowy terrorysta był nieubłagany, zlazł z wyrka i postawił mnie do pionu. Zjadłem resztki owsianki (skończyła się!), zebrałem wszystko przygotowane już poprzedniego wieczora i wsiedliśmy na rowery. Znowu: pusta Warszawa, znowu: poranek, znowu: trasa na Zachodni od tyłu, kasy... Za każdym razem ostatnio jest inaczej z kupowaniem biletów. Tym razem znowu nie było miejsc rowerowych (ciężko im najwyraźniej rezerwować miejsca od-do; pociąg jechał z Kołobrzegu do Lublina!), ale zapytałem wczesniej, czy będę mógł zwrócić bilet. Panie coś pogadały do mnie, zrozumiałem tylko słowa "regulamin", "dwadzieścia procent mniej" i wypisały mi karteczkę dla konduktora, że nie mogłem kupić biletu takiego, jakbym chciał.

Tym razem na dworzec dotarliśmy nieźle: tylko dziesięć minut czekania i pociąg leniwie wtoczył się na stację. Wagonów rowerowych było dwa, w naszym wisiał jeden rower, a drugi, obłożony pakunkami, stał, zajmując większość miejsca. Za chwilę przyszedł starszy pan i zabrał je, bo wysiadał na Wschodniej. Zawiesiliśmy rowery i poszedłem po bilet. Ruszam na koniec składu: błąd. Utknąłem za ludźmi, którzy wysiadają na Centralnej. Ruszam znowu: tym razem dotarłem do końca, ale już nie wróciłem: wysiada Wschodnia. W końcu zapytałem przez okno konduktora o ich przedział służbowy i gdy ruszyliśmy ze Wschodniej, udało mi się zakupić bilety. Wróciłem do przedziału i zasnęliśmy.

Zbudziliśmy się na dłuższym postoju, bodajże w Puławach. Okrzyk "Kurwa, ale gorąco!" z sąsiedniego przedziału, sugerował, że pchamy się w takie samo badziewie jak tydzień wcześniej; nie omieszkałem o tym poinformować Hipci. Hipci, która mi już podpadła, bo zmieniła trasę. Ona zawsze zmienia. Wysiądzie na dworcu i wiem, że nadal kombinuje. Nie lubię: jest plan, się go trzyma, nie marnuje się czasu na więcej.

Wysiedliśmy, zapytaliśmy SOKisty o kierunek na Puławy i wyjechaliśmy na Lublin. Pierwsze kilometry przyjemne i spokojne: max sam się wykręcił bez pedałowania z jakiejś górki. Trochę błądzenia, jedno ścięcie chodnikiem omijając roboty... i już jesteśmy na wylotówce. Ktoś się nam przyczepił do ogona, ale po chwili i tak się zatrzymywaliśmy, więc musiał nas ominąć. W końcu, standardowa, miejsca, nierówna wylotówka. Czy tak to ma wyglądać? A gdzież tam! Niech się zacznie piersza gmina za Lublinem... o, jest! O, równo.

DK 12 ładna, równiutka, z szerokim poboczem. Jechało się przyjemnie, wyjąwszy słońce. Trochę niepokoju zasiał zjazd na ekspresówkę przed Garbowem, musieliśmy zerkać na mapę. Potem pojawiły się okolice Markuszowa i pierwsza Hipciowa zmiana planów: skręt w lewo w celu zaliczenia Nałęczowa. Od razu po skręcie robi się ładniej, pagórki, jak go na Lubelszczyźnie, dookoła pola i zerowy ruch. Gdzieś przed Drzewcami zachodzimy do malutkiego, wiejskiego sklepiku, klasyka: trzy lodówki, w jednej wódka, w dwóch piwo; normalnego picia brak, nie mieli nawet coli, nie mówiąc o jakichś Powerade'ach. Kupiłem Tymbarka i klasyczną oranżadkę w butelce zwrotnej. Wypiliśmy drugie, pierwsze wlaliśmy do bidonów i za pięćset metrów odbiliśmy w wioski żeby wrócić na główną. Droga przez wioski mogła być tylko nierówna, więc bujaliśmy się po dziurach aż do samego Kurowa; tyle naszego, że dookoła były ładne widoki, nie to, co na Mazowszu, gdzie pola wyglądają jak narysowane na kartce.

W Kurowie skręt w lewo i z ulgą wyjeżdżamy na równy asfalt, którym przez Końskowolę wjeżdżamy do Puław. W Puławach jeden zakaz dla rówerów, który ignorujemy (nie ma alternatywy, a chodnikiem jechał nie będę), drugi zakaz, zrzucający nas na DDR po lewej stronie, tylko na dwieście metrów (po jaką cholerę?!) i konieczność sprawdzenia GPSa, żeby trafić na wylotówkę na Dęblin. Droga 801 prowadziła tuż przy wodzie, pod irytujący wiatr, zasuwaliśmy sobie przyjemnie, po drodze mijając peletonik plażowiczów. Przed Dęblinem doszło nas dwóch chłopaków, chwilę jechali z tylu, po czym zaproponowali nam podciągnięcie. Przejechaliśmy tak z kilometr z prędkoscią 32-35 km/h, po czym, widząc, że Hipcia się krzywi z tyłu, podziękowaliśmy za podwózkę. Chłopaki mieli trochę radości, poczuli moc i zaproponowali, że mogą jechać wolniej. Niestety, nie chodziło o to, że nie dawaliśmy rady: Hipcia marudziła, bo nie lubi jeździć w kupie, szczególnie leżąc na lemondce, a jazda nie była stałym tempem. Zresztą zaraz napotkaliśmy Dęblin, gdzie na Orlenie wciągnęliśmy parówkę, umyłem bidony (po Tymbarku całe się lepiły a hipciowy rower wygląda na obrzygany), napełniłem je wodą i zmoczyliśmy buffy i całych siebie ku uciesze dzieciaków obserwujących nas przez okno samochodu.

Dalej wyjechaliśmy na DK48, przejechaliśmy Wisłę, która wyglądała jak mrowisko, pełna plażowiczów i zapchana samochodami. Potem zaczęło się. Nierówno jak jasna cholera. Wybój na wyboju, gdy zjechaliśmy kawałek, żeby zaliczyć Gniewoszów, droga gminna była lepsza niż krajówka. Po chwili jednak wróciliśmy na krajówkę i znowu: wyboje, wyboje, wyboje. W międzyczasie wylazly chmury, ale nadal było duszno a deszcze uparcie nie chciał zacząć padać. Liczyliśmy na Kozienice, bo tam zaczynała się "79", a ona miała (fragment od Zwolenia do Sandomierza) dobry asfalt, liczyliśmy więc, że też będzie dobry. W samych Kozienicach kolejne moczenie się i picie na stacji benzynowej i jedziemy: do Góry Kalwarii kawał drogi a trasa znowu poprzetykana znakami "^wyboje 8 km ^".

Gdzieś za Magnuszewem zrobiło się lepiej z asfatlem, w Mniszewie robimy postój przy skansenie wojskowym, po czym za chwilę w Konarach odbijamy w lewo. Kolejna nierówna droga wiejska, długi kawałek między polami. Picie się skończyło. Liczyliśmy na Chynów: kicha. W kebabie tylko podpytaliśmy o drogę dalej i licząc na Prażmów pojechaliśmy dalej na Pieczyska. W samych Pieczyskach nareszcie sklep! Tym razem Nestea i jeden mały Powerade, ale przynajmniej lodowato zimne! W końcu gmina Prażmów, ostatnia dzisiaj zdobycz i poprawiony asfalt. Mieliśmy nadzieję, że takim fajnym dojedziemy do Piaseczna, ale po skręcie na Piaseczno znowu wjechaliśmy w dziury.

Pchając się po tych dziurach dopchaliśmy się do Piaseczna i wpakowaliśmy w korek wjazdowy do miasta. Jeszcze jedna przerwa na GPSa i za moment wylecieliśmy już na Warszawę. Zatrzymaliśmy się jeszcze na stacji, zakupiliśmy trochę picia, po czym znaną trasą dojechaliśmy w okolice Galerii Mokotów. Dalej już Hynka i Łopuszańską do domu. Lądujemy około 21:00, na liczniku 238 km.

Podsumowanie:
- zaliczonych gmin: 17
- picie: 12 litrów na dwie osoby
- jedzenie: parówka + dwa żele + jeden baton zjedzony w proporcjach 1:3 (dobrze to świadczy o naszych możliwościach, ale kiepsko o planie żywieniowym na trasie)
- pozdrowionych rowerzystów: 5 lub 6 (rekord, zwykle z nikim nie wymieniamy pozdrowień).

Robi się coraz ciekawiej. Na dystans na liczniku przełączam tylko z ciekawości, w ogóle na niego nie patrzę; mam przed oczami tylko czas jazdy. Zsiadając z roweru mieliśmy świadomość, że spokojnie moglibyśmy jeszcze jechać i jechać. Zwiększanie dystansu nie będzie wobec tego wyzwaniem, musimy zrobić coś typu "jazda przez noc" albo zakładać sobie oczekiwaną średnią prędkość z trasy. Tylko... jeśli nie będzie wybojów.


Na Nałęczów! © Hipek99

Właśnie wyjechaliśmy z gminy Gniewoszów © Hipek99

Czyżby tu mieszkali wspinacze? © Hipek99

Przerwa. Po lewej buduje się stacja Orlenu © Hipek99

Przystanek gdzieś za Ryczywołem © Hipek99

Czołg przed skansenem wojennym w Mniszewie © Hipek99
  • DST 238.30km
  • Czas 09:38
  • VAVG 24.74km/h
  • VMAX 55.48km/h
  • Sprzęt Zenon
Sobota, 3 sierpnia 2013 Kategoria < 25km, do czytania

Szlajanie po Warszawie

Ścianka i jedna sprawa załatwiona przy Jerozolimskich. Powrót przez południową obwodnicę.
  • DST 20.97km
  • Czas 00:56
  • VAVG 22.47km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 2 sierpnia 2013 Kategoria do czytania, transport

Kolejna granica pękła

Po pracy do sklepu dokonać jednego z ostatnich zakupów przed kursem taternickim. Nie spojrzałem wcześniej w statystyki i przegapiłem moment, w którym przekroczyłem kolejną granicę. 30000 km od początku mojej historii na BS!
  • DST 16.76km
  • Czas 00:44
  • VAVG 22.85km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 2 sierpnia 2013 Kategoria do czytania, transport

Pogotowie kluczowe

Rano zrywa mnie telefon. 6:35. I tak planowałem wstać o 6:15, więc odbieram bez zbędnego narzekania, w końcu mnie obudziło. Kolega. Zamknięty w domu na klucz antywłamaniowy, otworzyć go można tylko z zewnątrz. Weź przyjedź, poratuj. Wstaję. Czołganie do łazienki, owsianka, o siódmej jestem na rowerze. Z Bemowa przez Mokotów na Ochotę. Z Mokotowa, spod jego bloku, ścigamy się. On jedzie autobusem.

Jestem w 20 minut. On - w 50. Rowery górą!
  • DST 31.64km
  • Czas 01:17
  • VAVG 24.65km/h
  • Sprzęt Zenon
Czwartek, 1 sierpnia 2013 Kategoria do czytania, transport

Do pracy

Gdzieś na Kasprzaka przy starcie ze świateł wyprzedzałem chłopaka, który dość wolno się zbierał. Potem, ponieważ już byłem w tempie, jakieś 1,5 km pocisnąłem sobie z prędkością 42 km/h. Fajnie.

Ale nawet taka średnia na tak nikczemnym dystansie nie cieszy...
  • DST 7.94km
  • Czas 00:18
  • VAVG 26.47km/h
  • Sprzęt Zenon

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl