Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:1369.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:10
Średnia prędkość:24.82 km/h
Maksymalna prędkość:69.80 km/h
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:48.90 km i 1h 58m
Więcej statystyk
Wtorek, 21 kwietnia 2015 Kategoria do czytania, transport

Praca

Po pracy po Hipcię. Lubię po nią przyjeżdżać, bo wtedy dostaję orzeszki. I czasami daktyla.

A potem rano do pracy. Zenon już coraz lepiej współpracuje.
  • DST 26.46km
  • Czas 01:11
  • VAVG 22.36km/h
  • Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 20 kwietnia 2015 Kategoria do czytania, transport

Zenon - nowe wcielenie!

Proszę Państwa, prezentujemy Zenona. Jako że rower został już bardzo zindywidualizowany (współcześnie: scustomowany), postanowiłem, że przy tej okazji dostanie nowe imię, bo ten "Viper" i tak mi nigdy nie pasował. Więc w parze do Stefana będzie Zenon. Jaszczur jaszczurem pozostanie.

Zanim przejdziemy do dzisiejszej wycieczki, dwa słowa na temat tego, co się działo. A działo się tak: (prawie) równo półtora roku temu zorientowałem się, że dzięki uprzejmemu Panu Złodziejowi zostałem szczęśliwym właścicielem ramy z odrobiną osprzętu i dwóch kół. Przy tej okazji postanowiłem pokombinować i zmienić kierownicę. I nawet stworzyłem wątek. Nie udało się jednak dokończyć tematu w pierwszej przymiarce, bo trzeba by było wyłozyć sporo kasy, co, w złożeniu z tym, co musiałem wydać w celu odbudowania roweru, sumowało się do całkiem wysokiej kwoty.

Do tematu - czyli jeśli ktoś nie przerzucił wątku: przerobienia kierownicy na baranka - powróciłem w lutym tego roku. Skompletowałem sprzęt, przy okazji dowiadując się sporo o hamulcach typu Cantilever, rozgrzebałem rower, który stał na środku pokoju i cierpliwie czekał. Poznałem Globalbusa, kupiłem od niego części (z których tylko jedna się nadała, bo mam amortyzator, a nie sztywniaka) i koniec końców rower udało się złożyć. Nawet nawinięcie owijki, które miało być takim strasznym przeżyciem, poszło od pierwszej próby. Ostatnie rzeczy, czyli te najprzyjemniejsze - regulacja i jazdy próbne zostały mi na sobotę, na niedzielę została sama drobnica typu przypięcie lampek.

I proszę, oto on:



Z oryginalnych części zostały tylko rama, ramiona korb, przerzutki, siodełko (chyba!) i sztyca. Niewiele, co?

Pewnie wypadałoby zrobić jakąś jazdę próbną. Ale że taka do pracy? A akurat złożyło się przyjemnie, bo musiałem odwiedzić mechanika (niektórzy bardziej złośliwi mogą sobie wyszperać kiedy miałem poprzednią u niego wizytę, pewnie będzie to jedyna w tym roku), a mechanik mieszka w Nadarzynie.

No i o: link.

A o samej jeździe co można napisać? Ruch niewielki, jak na kierunek "Warszawa" i godziny szczytu, z początku wiatr w twarz, na prostej do Warszawy - w plecy, momentami nawet 38 km/h się jechało, geometria wymaga drobnych poprawek, ale poza tym jest super.
  • DST 23.39km
  • Czas 00:53
  • VAVG 26.48km/h
  • Sprzęt Zenon
Sobota, 18 kwietnia 2015 Kategoria < 25km, do czytania

Hasając po łąkach, polach, lasach...

... czyli kawałek przed blokiem po DDR, żeby sprawdzić, czy wszystko działa.
  • DST 1.95km
  • Czas 00:06
  • VAVG 19.50km/h
  • Sprzęt Zenon
Piątek, 17 kwietnia 2015 Kategoria do czytania, transport

Do domu

Całkiem szybko i sprawnie poszło. Przyszły nowe części i liczyłem na to, że jeszcze przed treningiem uda się sprawdzić, czy wszystko będzie hulać.
  • DST 14.30km
  • Czas 00:36
  • VAVG 23.83km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Piątek, 17 kwietnia 2015 Kategoria do czytania, transport

Czytelnicy i podczytywacze

Dorobiłem się wczoraj nowego czytelnika. I nie, nie chodzi o to, że prosiłem mamę o nabijanie mi statystyk wejść na blogu. W sumie dorobił się przypadkowo, z rozmowy, może mniej przypadkowo niż El Stalkero, ale jednak.

Sytuacja, gdy daję komuś znajomemu adres swojego bloga zwykle skłania mnie do zastanowienia się nad tym, ile mijanych przeze mnie codziennie osób już tu było, a ja o tym nie wiem. Oczywiście, wystarczy jedna osoba z pewnego kółeczka samopomocy, by całe kółeczko znało odpowiedni adres strony, tak to oczywiście działa, ale zawsze gdzieś musi być ten pierwszy ludzik. I ciekawe, czy jakimś cudem nikt tu nie trafił, a jeśli trafił, to czy przez adres podglądnięty przez ramię, czy przez wyszukiwarkę. A wiem, że są ludzie, którzy potrafią spędzić i wieczór, i dwa nad tym, żeby znaleźć co kto publikuje w sieci, co jest, swoją drogą, straszne.

I, co jest jeszcze smutniejsze, podejrzewam, że całkiem sporo osób z mojego otoczenia przewaliło się przez ten blog.

A skoro podejrzewam, że jestem podczytywany, to czas na napisanie czegoś krępującego, co będzie można wykorzystać przeciwko mnie, albo przynajmniej dziwnie się uśmiechać podczas rozmowy.

Dupa. Kupa. Dupa. Siki.

Uprzejmie dziękuję za uwagę.

Swoją drogą całkiem przyzwoita średnia mi wyszła. Ale jaszczurowy napęd błaga już o wymianę.
  • DST 23.07km
  • Czas 00:55
  • VAVG 25.17km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Czwartek, 16 kwietnia 2015 Kategoria transport

Nareszcie na bieżąco

Trzeba się przyłożyć, bo jak nie wpisuję regularnie, to potem są zgadywanki.
  • DST 19.70km
  • Czas 00:50
  • VAVG 23.64km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Środa, 15 kwietnia 2015 Kategoria transport

Praca

  • DST 24.09km
  • Czas 01:05
  • VAVG 22.24km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 14 kwietnia 2015 Kategoria transport

Praca

  • DST 21.75km
  • Czas 01:01
  • VAVG 21.39km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Poniedziałek, 13 kwietnia 2015 Kategoria transport

Praca

  • DST 7.72km
  • Czas 00:20
  • VAVG 23.16km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Niedziela, 12 kwietnia 2015 Kategoria > 300km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem

Może Wielkopolska?

Pobudka. Jest jakoś 5:30. Nie, mamy czas, poleżmy jeszcze, po co jechać o 7:30, pojedziemy kolejnym pociągiem. I tak uczyniliśmy.

O 9:02 TLK Gałczyński zabujał wagonami i ruszyliśmy. Przepychając rowery przez cały przedział rowerowy (drzwi od strony "przechowalni" były nieczynne) powiesiliśmy je na wieszakach i zalegliśmy na siedzeniach. W wagonie było ciepło. Gorąco. Oczywiście, gdy ktoś mądry tylko otworzył okno, zaraz przyszła jakaś łajza poprosić o zamknięcie, bo "mu dmucha", więc siedzieliśmy w takiej szklarni. Zdążyłem pozbyć się bluzy i długich spodni. Hipcia pospała trochę, mi się nie udało, za ciepło.

Wysiedliśmy. Trochę przepychanki z GPS-em, jest niewiele chłodniej niż w pociągu, więc bluza idzie do torby, ruszamy.


Poznań. Tutaj nas jeszcze nigdy nie było. Akurat trafiliśmy na jakieś wydarzenie na mieście (lub brak prądu), bo na większości skrzyżowań ruchem kierowała policja. Minęliśmy skręt na Wildę ("na Wildzie mieszka Szatan") i średnio równym asfaltem ruszyliśmy przepychać się w korku. Raz daliśmy szansę DDR, która wyprowadziła nas w krzaki, od tego momentu konsekwentnie je ignorowaliśmy. Ale i tak chyba nie było żadnych. Częste postoje na światłach nie pasują nam zbytnio, nowe pedały trochę inaczej się wpina, więc trzeba robić to z uwagą, bo wpiąć można tylko z jednej strony, do tego nie można, jak w MTB-owych, pedałować chwilę np. piętą i wpiąć się po chwili, bo noga się ślizga. I można się wygrzmocić.

Wyjazd z samego miasta był prosty - do skrzyżowania i w prawo, do skrzyżowania i w lewo, do skrzyżowania i w prawo. I po chwili widzimy, że Poznań się kończy i zaczyna Swarzędz ("brydza, bo się oszczyndza, nie ma na meble ze Swarzyndza").

No to lecim! Miało wiać. I wiało zdrowo. 35 km/h nie schodziło z licznika. Najbardziej irytowały światła, których było od cholery, do tego chyba na fotokomórkę, kilkanaście razy musieliśmy się zatrzymywać albo zwalniać. Nie wiadomo kiedy byliśmy już we Wrześni, ze średnią prawie 31 km/h. I zaczęło się robić mniej przyjemnie, bo ten łądny wiatr przestał wiać z tyłu, a zaczął wiać z boku. Poza tym gdzieś na DK 15 zniknęło piękne pobocze, zniknęły dwa pasy, a ruch się nie zmienił. Nie było jednak jakoś źle. Temperatura piękna, jechałem cały czas na krótko (Hipcia kumulowała energię jadąc na długo). Nagle nie wiedzieć kiedy zajechaliśmy na Bałkany, bo pojawił się (oznaczony zresztą na mojej trasie) skręt na Kosowo. Szybka fotka i ruszamy dalej. Chwilę później o mało nie potrąciła nas jadąca z naprzeciwka kretynka, której zebrało się na wyprzedzanie.

Gniezno minęło raczej szybko. Zablokowaną (ze względu na mecz) ulicą przejechaliśmy sobie za zgodą policji, trochę potem pobłądziliśmy i pokręciliśmy się po mieście by znowu dostać wiatr w plecy. W Trzemesznie na samym skręcie był Orlen. I tak, po 90 km, zrobiliśmy pierwszy postój. Uznałem, że warto już zalożyć bluzę, poza tym trochę żarcia, uzupełnienie batonów.

Cóżby to był za wyjazd bez bolącej Hipci? Wiadomo, to nie wyjazd. Tym razem nowe pedały powodują jakiś ból pod kolanem. Zmieniamy lekko ustawienie i ruszamy dalej, boczną, ale przyjemną drogą prowadzącą przez lasy. Szkoda tylko, że było i pod wiatr i pod górę. Za miejscowością Witkowo (ładna nazwa, swoją drogą) zrobiło się trochę w dół, ale nie szło tego zauważyć. Hipcia tutaj miała jakiś upust mocy, bo gnała jakby zapomniała wyłączyć żelazko.

Na DK 72 wyjechaliśmy w Strzałkowie. I tam... no myślałem, że naprawdę, jak te uczciwe obywatele ("uczciwe drogowce") dojedziemy całą trasę bez łamania przepisów. A tam, proszę Wycieczki, jakiś baran postawił znak zakazu. Typowo - droga się nie zmienia, nic się nie zmienia, a zakaz jest. Pierwotnie dałem się podpuścić na szlak rowerowy (myślałem, że prowadzi asfaltem, a prowadził kostką), ale potem już to po prostu olaliśmy. Bo, oczywiście, trzy skrzyżowania i problem z głowy.

W Koninie zjechaliśmy na chwileczkę przedyskutować, co robimy dalej. Trasa prowadziła bokiem, zdobywając jeszcze dwie gminy, mogliśmy też pojechać 72 do końca, ewentualnie wsiąść w pociąg (który byłby za godzinę) i wrócić do domu. Ale wracać tak po 150 km? Bez przesady.

Decydujemy się jechać dalej i zastanowić się w okolicach Koła. W międzyczasie robimy przystanek na kolejnym Orlenie (92 km od poprzedniego), ubieramy się cieplej, pijemy kawę, trochę energetyków. Hipcię boli. Ale jeśli ktoś spodziewa się rzewnych opisów prezentujących walkę Człowieka z Żywiołem, jazdę ze łzami w oczach, kolejne myśli, zwiątpienia i próby - to się pomylił. Hipcia skwitowała to wzruszając ramionami "Kurwa, czy mnie zawsze musi boleć?". Zaczęło się ściemniać, przelatując Koło postanawiamy jechać dalej, aż do Kutna. Ale Kutno było daleko i po chwili jasnym się stało, że pociągiem to my już nie wrócimy.

Od tej pory obrazków było jakby mnie. Ciemno, asfalt, co jakiś czas wysepki albo wykostkowany przystanek. 10 km przed Kutnem zobaczyliśmy pociąg... pewnie ten, którym moglibyśmy jechać. Minęliśmy Kutno, do Łowicza miało być ok. 40 km. Po kilku kilometrach znak pokazał 56 km. A potem wrócił do poprzedniej wartości.

Wypadałoby zrobić jakiś przystanek. Ale jak na złość skończyły się stacje benzynowe, jakaś "Bliska", 10 km przed Łowiczem była tak biedna, że nawet nie chciało nam się zatrzymywać. Problemem było co innego - Hipci było już cholernie zimno (a nie przygotowaliśmy się na 5 stopni, które powoli zagościły na termometrze). Najgorzej było w stopy, reszta Hipci jako-tako trzymała temperaturę.

O północy dotarliśmy do Łowicza. Od poprzedniego przystanku minęło jakieś 105 km. Przejechaliśmy przy Bliskiej, Orlenie, by skończyć na BP, gdzie była gwarancja, że uda się nam napoić Hipcię czymś ciepłym. Przesiedzieliśmy tam chwilę, czekając, aż temperatury Hipci i otoczenia dojdą do porozumienia, pijąc ciepłą czekoladę i jedząc co nieco. W końcu trzeba było wyjść na chłodne, temperatura była już tak mało przyjemna, że nawet mi nie było miło (3 stopnie). No, ale teraz to już z górki, marne 76 km. I faktycznie, po chwili już mieliśmy tabliczkę "Mazowieckie", pojawił się Sochaczew (1:30). Baterie w mojej lampce zaczęły się buntować, ale zatrzymaliśmy się i wymieniliśmy je... Hipci. Ona potrzebuje widzieć, ja widzę wszystko nawet gdy tylko ona mi świeci. A moja lampka świeciła jeszcze (jak dla mnie) wystarczająco.

Wydawało się, że może dotrzemy w okolicy 3:00 (a pierwsze szacunki i przy Wrześni, i przy Słupcy wskazywały, że może nawet uda się dotrzeć o 2:00). Niestety, wiatr zaczął wiać z południa, co skutecznie nam przeszkadzało. Do tego zaczęło brać mnie spanie. Trzy-cztery razy musiałem na kilka sekund zejść z roweru i zamknąć oczy, bo inaczej się nie dało.

Kampinos, Leszno... najgorsze są ostatnie kilometry. Przynajmniej nie było ruchu, na odcinku do Leszna wyprzedziły nas dwa auta, na odcinku do Warszawy - może siedem.
Zielonki - Wieś, Zielonki - Parcele, wszystkie wioski po kolei już znałem... w końcu Blizne (jedno i drugie) i... Warszawa! A jak się mieszka kilometr od granicy miasta, bo można już się czuć jak w domu.

Wejść, powiesić rowery, zrobić Hipci herbatę, zjeść pięć bananów (ostatnio mam coraz większego smaka na owoce i średnio podchodzą mi batony) i nie wiem, kiedy zasnąłem. Ale dopiero w domu się okazało, jak bardzo na ostatnich stu kilometrach mnie wywiało i wychłodziło.

Gminy podliczę. Mapę dorzucę. Zdjęcia też.
Na razie zrobiłem tylko opis, bo jak go dziś nie zrobię, to będzie wisiał, a ostatnio mam problem z regularnością wpisów. A tego wyjazdu akurat byłoby mi szkoda nie opisać.

Podsumowując: 300 było w luźnym planie, a znienacka wyszedł całkiem przyzwoity wiosenny wyjazd.
Po raz trzeci robimy się w balona i nie zabieramy wystarczającej liczby ubrań, przez co głównie cierpi Hipcia.
Kilka nowych gmin i nowa stolica województwa zaliczone.
Ciepło, przyjemnie. A potem chłodno i mniej przyjemnie.
Nowe pedały szosowe to rewelacja, rower jedzie sam. Buty też wygodne - Hipci nie bolała stopa. A mi nie drętwiały.
Pulsometr powiedział, żem spalił ponad 9000 kalorii. Ta, jasne.
Nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji robić tak rzadkich przystanków. 3 przystanki na tak długą trasę to nasz rekord.

Trzeba wszystko wyregulować i niedługo pocisnąć dalej. Lista tras jest długa, w zasadzie jesteśmy przygotowani na wjechanie do (i wyjechanie z) Warszawy z każdej strony.
  • DST 370.42km
  • Czas 13:38
  • VAVG 27.17km/h
  • Sprzęt Stefan

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl