Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2018

Dystans całkowity:1585.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:64:25
Średnia prędkość:24.61 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:40.65 km i 1h 39m
Więcej statystyk
Czwartek, 24 maja 2018 Kategoria do czytania, transport

Wystarczy wyjść kilka minut wcześniej

Korki przy przejazdach, wyprzedzanie na trzeciego, dziwne akcje...

O dziwo większość z tego peletonu, który liczył w porywach 12 osób płci wszelakiej, pojechała na Ochotę. Od Prymasa miałem już pustą drogę.

A pod blokiem jeden pan w praktyce dowiedział się, jak ważna jest trzymanie właściwego odstepu i to, że jemu wydaje się, że ten przed nim poleci na późnym żółtym, to nie znaczy, że tak będzie. No i chłodnica do wymiany.

  • DST 15.90km
  • Czas 00:55
  • VAVG 17.35km/h
  • Sprzęt Zenon
Środa, 23 maja 2018 Kategoria do czytania, transport, ze zdjęciem

Coffee Ride

No właśnie. Niespiesznie, noga za nogą, a gdzieś po drodze: kawa.

Nigdy nie udawało mi się spełnić tego ostatniego punktu - była albo spokojna jazda, albo kawa. Uznałem więc, że jak nie dziś, to kiedy?

Po pracy udałem się dawno nie odwiedzanymi drogami przez Arkadię na Marymont, a dalej wzdłuż Marymonckiej. Problem był ze znalezieniem dobrego miejsca na kawę, ale uznałem, że skoro jadę pracowym rowerem, to na tę okazję wystarczy Mak. Planowałem odwiedzić tego przy Parku Młocinskim, ale uznałem, że trochę nie mam czasu i musi wystarczyć ten przy Conrada.

Dalsza część jest pewnie łatwa do wyobrażenia: kawa, kupienie truskawek na pobliskim bazarku i powrót do domu.


  • DST 24.20km
  • Czas 01:24
  • VAVG 17.29km/h
  • Sprzęt Zenon
Wtorek, 22 maja 2018 Kategoria > 50 km, do czytania, trening, szypko

Ślisko jak nie wiem co

Tuż po deszczu, po okolicy. Moje opony, do których nawet na sucho nie mam zaufania, na wodzie tańczyły jak dwie baletnice, w związku z czym każdy ostrzejszy zakręt równał się mocnemu zwolnieniu.
  • DST 61.35km
  • Czas 02:01
  • VAVG 30.42km/h
  • Sprzęt Stefan
Wtorek, 22 maja 2018 Kategoria transport

Transport

  • DST 14.58km
  • Czas 00:44
  • VAVG 19.88km/h
  • Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 21 maja 2018 Kategoria < 25km

Z dworca nad ranem

  • DST 5.89km
  • Czas 00:18
  • VAVG 19.63km/h
  • Sprzęt Stefan
Poniedziałek, 21 maja 2018 Kategoria do czytania, transport

Truskawki

W ramach akcji "w poniedziałki luźną nogą" przejechałem się przez Pole Mokotowskie na Halę Banacha zobaczyć czy są (i po ile są) truskawki. Były. I w dobrej cenie. Zapakowawszy je do sakwy ruszyłem - bardzo luźną nogą i bardzo omijając nierówności (żeby nie przywieźć kompotu) - do domu.

Po pracy szwędałem się po mieście samochodem (kilometraż nie jest wliczony) i z ciekawości włączyłem Stravę. Nie publikując, oczywiście, jazdy, sprawdziłem, na ilu segmentach - jadąc samochodem - miałbym KOM-a. Okazuje się, że wcale nie byłoby tak łatwo i jadąc autem (jak zwykle, zgodnie z ograniczeniami) udałoby mi się to zrobić tylko... w jednym przypadku na około osiem. Reszta najlepszych wyników na segmentach jest mocniejsza niż ograniczenie prędkości na tych odcinkach.

Aż wierzyć się nie chce, że były one zrobione - w warunkach miejskich, przypomnę - inaczej, niż za autobusem lub ciężarówką.


  • DST 26.62km
  • Czas 01:30
  • VAVG 17.75km/h
  • Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 21 maja 2018 Kategoria transport

Myjka

  • DST 1.20km
  • Czas 00:06
  • VAVG 12.00km/h
  • Sprzęt Stefan
Niedziela, 20 maja 2018 Kategoria > 100km, do czytania, ze zdjęciem

Zezlotowo

Po całym dniu wypoczynku, relaksu, rozmów i spacerów, przyszedł czas na powrót do domu. Opuściliśmy gościnną bazę dość późno, bo ze dwie godziny po tym, jak z naszego domku wyjechali nasi współlokatorzy, którzy mieli ambitny plan strzelenia sobie trasy do Radomia. W międzyczasie wymieniłem linkę, zjadłem śniadanie i wypiłem dwie kawy. Planowałem jedną, ale okazało się, że mamy sporo czasu, więc jest czas na i drugą.

No i spoko.



Wyskrobawszy się do asfaltu, rzucilismy się prawie od razu na pierwszy podjazd. 150 metrów w górę, skategoryzowany przez Stravę jako podjazd czwartej kategorii. Było miło, ale milej było po drugiej stronie - dwa mocne zjazdy z jednym "ząbkiem" pośrodku, na których wyciągnąłem odpowiednio 71 km/h i 69 km/h.



Po przejechaniu zaledwie 14 km uznaliśmy, że robimy postój w Przemyślu. Kawa się sama nie wypije, a my mamy czas.

Przeprawa przez Przemyśl nie należała do przyjemnych, ale potem już było przyjemniej: krótka prosta w stronę Medyki, remontowany most zaraz za nią i, spowodowane przez ten remont, 10 km kompletnego luzu od samochodów.

Po chwili, zaliczywszy jedną, oporną gminę, wjechaliśmy na Green Velo. Takie coś betonowo-gruntowo-asfaltowo-żwirowe. W pewnym momencie z naprzeciwka nadjeżdżał sakwiarz. Powiedziałem, że pewnie ktoś od nas i faktycznie - był to forumowicz wracający ze zlotu. Zatrzymaliśmy się zamienić dwa słowa i wtedy usłyszałem syk z okolic tylnego koła.



Techniczny postój potrwał nieco dłużej, wymieniłem dętkę i pożegnaliśmy się. Kolega ruszył na zachód, my - na wschód.



Dalsza podróż do Jarosławia to jeszcze jeden minięty forumowicz, pagórki, przyjemne podjazdy, mały ruch, jeszcze jedna kawa na Orlenie i postój na pizzy w Jarosławiu. Gdy właśnie wychylałem kufel piwa podjechał... tak, zgadliście.



Na tym przygoda się nie skończyła. Jechaliśmy z przesiadką, a tak się zdarzyło, że nasz pociąg się spóźnił. Drugi, którym mieliśmy dalej jechać, postanowił na nas nie czekać (centrala nie zgodziła się na skomunikowanie) i wskazano nam inny pociąg. Super: zamiast być o 23, będziemy (jeśli planowo) o drugiej. Po przymusowym, godzinnym postoju w Krakowie, cudem udało się nam wyszarpać miejsca siedzące i powiesić rowery na hakach (żeby było ciekawiej: wsiedliśmy w pociąg, który jechał z... Przemyśla. A odrzuciliśmy go, bo wg strony PKP nie przewozi rowerów). Do tego na miejscu okazało się, że konduktor z poprzedniego pociągu nie dopełnił formalności i delikatnie dano mi do zrozumienia, że formalnie, to ja jadę bez biletu. PKP - obsługa klienta na miarę XIX wieku.

W Warszawie byliśmy tylko z kwadransem opóźnienia. Pozostało tylko dojechać do domu...


  • DST 111.63km
  • Czas 04:24
  • VAVG 25.37km/h
  • Sprzęt Stefan
Piątek, 18 maja 2018 Kategoria > 100km, do czytania

Nazlotowo

Jak co roku o tej porze miał miejsce zlot forum podrozerowerowe.info. Wybraną w drodze głosowania miejscówką został maleńki ośrodek nad Sanem, 10 km od Przemyśla. Ponieważ w tych okolicach na naszej gminnej mapie ziała biała plama, uznaliśmy, że można połączyć przyjemne z pożytecznym i, wzorem zeszłego roku, zaliczyć kilka gmin.

Dla odmiany nie planowaliśmy startować o północy, jak poprzednio. Plan miał być bezpieczny i zakładać dotarcie na miejsce najpóźniej o trzeciej nad ranem. Po drodze planowane były jeszcze kolacja, kawa i zakupy na Orlenie, bo ośrodek nie gwarantował żadnego zaplecza gastronomiczno-sklepowego.

Przygoda zaczęła się od dotarcia na dworzec. Bez większych przygód, chociaż parking pod pracą nie chciał mnie wypuścić na zewnątrz i, by opuścić pracę, musiałem biegać z rowerem przez bramki i jeździć z nim windą. Na Zachodniej długie oczekiwanie na pociąg i... niespodzianka. Jedziemy bez wagonu rowerowego, więc rowery lądują na końcu składu. Wagon jest solidnie zapchany, więc zamiast walczyć o swoje miejsce z miejscówki (już zajęte) i tłoczyć się w osiem osób w przedziale, zostajemy przy rowerach, gdzie jest więcej powietrza, więcej miejsca i, dziwnym trafem, zawsze podróżuje ktoś z dużą torbą, pijący browarka.

W przedziale siadamy dopiero po dwóch godzinach jazdy, gdy pociąg wyludnia się na tyle, że w niektórych przedziałach zostają po dwie osoby. Liczę na to, że z Płaszowa do Rzeszowa dojedziemy w lepszych warunkach i tu akurat udaje się: jest wagon rowerowy, jest sporo miejsca i, na szczęście, jest również WARS, gdzie można napić się kawy przed wyruszeniem w trasę.

W końcu: Rzeszów. Sprawnie opuszczamy miasto (od czasów, gdy tam jeździłem, zauważalnie wzrosła liczba porządnych dróg rowerowych; przez całą Rejtana jedziemy wygodną, równą asfaltową dróżką). W Białej wsiadamy na asfalt i już z niego nie zejdziemy.

Początek to dwa większe podjazdy w okolicach Straszydla, jedzie się przyjemnie, po zjechaniu, w Tyczynie, z drogi wojewódzkiej, ruch jest na tyle minimalny, że praktycznie cały czas jedziemy obok siebie. Dwa podjazdy wchodzą przyjemnie, przy czym ostatni z nich robimy już po ciemku. Na szczycie tegoż ślad prowadzi nas w lewo w... błoto. W zasadzie to w polną, błotnistą obecnie dróżkę. Rezygnujemy z tej wątpliwej atrakcji i jedziemy naokoło, ale asfaltem. I jest przyjemnie. Długi zjazd, żadnych samochodów, można jechać obok siebie tylko... na środku drogi coś leży. Coś dużego, na tyle dużego, że spodziewam się, że ktoś ustrzelił sarnę. Nie sarna to jednak a chłopak. Leży sobie, radośnie, na samej osi jezdni i śpi, otulony oparami alkoholu. Gdy zakrzyknąłem mu nad uchem, obudził się i od razu zaczął... zaciągać spodnie. Z przodu owe zasłaniały mu to i owo, ale, jak się okazało, z tyłu leżał na asfalcie gołym zadkiem. Odprowadziłem delikwenta na krawężnik (nie chciał siedzieć pod krzaczkiem), upewniłem się, że z grubsza wie, gdzie jest, i ruszyliśmy dalej.

Samochody nadal nie przeszkadzały. Minęliśmy syty podjazd za Błażową (trzecie tego dnia serpentyny), trochę mniejszy, ale również trzymający, przed Szklarami, po czym przecięliśmy Dynów i udaliśmy się na, dla odmiany, płaskie kilometry. Ucieszyło mnie to, bo moje klamki mają nieprzyjemną umiejętność niszczenia linek od przerzutki i właśnie okazało się, że linka już kończy przygodę ze mną - w związku z tym zanim zerwała się całkowicie, zostawiłem ją na środku kasety, jednocześnie zostawiając sobie do dyspozycji jedynie dwa przełożenia z przodu.

Miało nie padać. Taka była ogólna prognoza i jej trzymaliśmy się pakując rzeczy, zabierając tylko cienkie wiatrówki zamiast pełnego, deszczowego zestawu. Niestety, pogoda prawdopodobnie o tym nie wiedziała i zafundowała nam pół godziny solidnego deszczu. Nie było morderczo zimno, więc jechaliśmy bez wyciągania wiatrówek, ale przyjemność z jazdy znacząco się obniżyła. Teraz przystanek i kolacja miały coraz większe znaczenie, ale, na szczęście, powoli przybliżał się Orlen, czekający na 116 km, a my byliśmy coraz bardziej głodni. A dzięki deszczowi przyjemny fragment prowadzący wzdłuż rzeki stał się zauważalnie mniej przyjemnym.

Powoli zabieraliśmy się za ostatni tego dnia większy podjazd, który miał zacząć się tuż za Tyrawą Solną. Z niego mieliśmy zjechać i wbić prościutko na Orlen. Najpier trzeba było przeprawić się przez rzekę.

Most nad Sanem był zrobiony z dużych, betonowych płyt. Jechałem sobie środkiem jednego z rzędów, gdy usłyszałem za sobą hałas. Przyhamowałem, obejrzałem się i zjechałem z linii, wskutek czego rower nagle zapadł się pode mną. Dzięki temu, że prędkość była bardzo niewielka, po prostu się zatrzymałem. Koło wpadło po widelec między płyty. Kawałek za mną pod swoim rowerem leżała Hipcia, która wpadłszy w dziurę między płytami wywinęła półpiruet i chwilowo leżała przednim kołem w kierunku, z którego dopiero co przyjechaliśmy.

Podliczywszy straty doszliśmy do wniosku, że Hipcia zrobiła sobie kilka nowych pamiątek (zagoi się) i dziurę w oponie (nie zagoi się). Przeczłapaliśmy za most, rozbiliśmy tam tymczasowe obozowisko i przystąpiliśmy do naprawy, założywszy uprzednio wiatrówki, bo temperatura nagle zaczęła robić na nas wrażenie. Przestudiowałem uważnie oponę i uznałem, że dziura musiała się przywydzieć, może była to jakaś trawka, wyrwana gdzieś spomiędzy płyt w momencie upadku. Założyłem więc dętkę, napompowałem koło i... wtedy zauważyliśmy, którędy dętka wychodzi na zewnątrz. Dwa solidne rozcięcia: jedno z boku, drugie tuż nad drutem.

Jak wygląda sytuacja? Jesteśmy w środku jakiegoś Nigdzie, nie mając perspektywy noclegu, lekko przemoczeni i właśnie mamy dziurę w oponie. A, i jest północ. Na szczęście w pakiecie ratunkowym mamy łatki do opon. Użyłem pogryzionej, którą Hipcia, w akcie desperacji, na MRDP próbowała łatać którąś z kolei pękniętą dętkę. Napompowałem koło i... trzyma. Nie wyłazi, trzyma. No dobrze, to spróbujmy pojechać.

Cała akcja z kołem zajęła nam prawie godzinę. Do tego początek jazdy był bardzo wolny, bo pierwsze nierówności pokonywaliśmy bardzo ostrożnie, patrząc, czy pęknięta opona się nie rozlezie... Trzymała.

Wyjechaliśmy więc na drogę krajową. A tam było... pusto. Minęły nas może dwa samochody, jechaliśmy więc obok siebie, miejscami środkiem pasa. Właściwie to pasów: ja środkiem lewego, Hipcia - prawego. Brak ruchu na drodze wzbudził w nas niewielki niepokój, bo skoro nikt nie jeździ, to po co trzymać otwartą stację? Niestety, okazało się, że obawy są słuszne: Orlen był zamknięty. Do pokonania mieliśmy zaledwie 40 km, więc ruszyliśmy wolniutko przed siebie, w akcie desperacji pożywiając się jakimś białkiem jedzonym prosto z saszetki. Nic nie jeździło, powoli robiło się coraz jaśniej...

W Krzywczy zjechaliśmy na Green Velo, prowadzące urokliwą dróżką wzdłuż Sanu. Żadnego ruchu. Powoli rozpoczynający się dzień. Zieleń. I piłujące dzioby ptaszyska. Prze-pię-knie.

Po prawie 10 km przecięliśmy San i znalazłszy ośrodek dotarliśmy pod nasz domek. Była 4:30. Ta część, mimo awarii, była łatwiejsza. Teraz czeka nas trudniejsza: trzeba obudzić trzech, śpiących zapewnie snem sprawiedliwego mieszkańców. Mogło to być trudne, bo już przed domem unosił się zapach, który wskazywał na spożywanie jednej, konkretnej substancji, którą zazwyczaj przyjmuje się doustnie, w formie płynu. Na szczęście dobijanie się trwa tylko chwileczkę, Krzysiek wstaje i wpuszcza nas.

Teraz trzeba tylko wciągnąć na ganek rowery, wnieść bagaże i, zapijając głód wodą, położyć się spać, licząc na jutro.


  • DST 160.55km
  • Czas 07:12
  • VAVG 22.30km/h
  • Sprzęt Stefan
Piątek, 18 maja 2018 Kategoria do czytania, transport

Transportowo-pracowo-dworcowo-nazlotowo

O piątej rano miasto takie puste...
  • DST 10.40km
  • Czas 00:36
  • VAVG 17.33km/h
  • Sprzęt Stefan

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl