Środa, 2 października 2013
Kategoria do czytania, transport
Chłodny wieczór, siniak na przedramieniu i nieporadny Stalker
Zaczniemy od końca. Kto czytał mój wpis z połowy sierpnia ten wie, że przypadkowo dorobiłem się własnego Stalkera. Jednostka owa coś tam podczytywała, niby miała komentarze pisać, a skończyło się tak, jak można było przypuszczać: znudzeniem. Bo i ciekawie w końcu nie piszę, sam ledwo zdzierżam bez ziewania.
Zdarzyło się jednak coś, co wpłynęło na zmianę sytuacji. Stalker bowiem zupełnie przypadkowo trafił na urlop wypoczynkowy do ekskluzywnego hotelu w Warszawie, gdzie przy okazji zabijania nudy zerknął i w moje wypociny. Nie opuszczony jeszcze całkowicie przez gorączkę (bo jak inaczej to tłumaczyć?) postanowił nawet napisać komentarz. I tu skończyło się babci sranie, bo mimo że w naszej służbowej hierarchii starszy szarżą jest ode mnie, to wpisanie głupiutkiego komentarza przerosło jego techniczne umiejętności. Tłumaczył się niby, że mu na taborecie (czy tam tablecie, jeden czort) nie wyskakuje obrazek captcha i komenta z nielogu strzelić nie może. No to skoro nie mógł, a już się opracował pisząc, to wkleił mi go w inny sposób. Ja z kolei, ujęty jego ciężką pracą i do łez wzruszony uroczą nieporadnością godną internetowego świeżaka, postanowiłem ten komentarz tu wkleić i szczegółowo omówić.
Komentarz dotyczy tego wpisu, a idzie tak:
A czy instalacja wodna jest mozliwa do zamontowania? Na zdjeciu nie widac w jaki sposob podawana jest woda. Czy przewidziane jest poidelko dla roslin? Jesli poidelko bedzie uniwersalne to nawet zwierzeta bedzie mozna wozic. W przypadku braku instalacji wodno kanalizacyjnej moze to naruszac przepisy o przewozie roslin i zwierzat. Ogolnie pomysl wyglada ciekawie zwlaszcza jesli wjechac tak do domu z jakims okrzykiem i moze w pelerynie. Poza tym wspolne wplatanie przytarganych kwiatow w szprychy JKM.
Pominę brak polskich znaków, bo podobno na tych nowoczesnych taburetach, co się je mizia palcem, jest z tym problem. Mam jednak przeczucie graniczące z pewnością, że jakby miał pisać o zrobieniu łaski, to "Ł" znalazłby raz-dwa.
Na początek wypada omówić samą postać. Człowiek ów nie jeździ na rowerze, jednak jest tolerancyjny jako kierowca spalinowozu: rowerzysta może sobie być członkiem ruchu, i owszem, byle był sobie nim na chodniku, za barierkami i w ogóle z dala od niego. Jako że jest to jednostka niebezpieczna, bo na samochodowej rozkładówce ma już zabitego kota i ustrzeloną sarnę (a także kilka mniejszych zwierząt, w tym pająka, bohatersko ukatrupionego kilkoma (!) ciosami stołka), można założyć, że na potrąceniu rowerzysty się nie skończy. Zapewne ogłuszyłby go, powiedzmy, kołem zapasowym, kilka razy poskakał, po czym dokończył robotę... hmm... wiem! Robotę dokończyłby kluczem do kół. Lepiej zatem omijać. Nawet ja jeżdżę naokoło gdy wiem, że przyjechał autem do pracy.
Do rzeczy: w wyżej wklejonym komentarzu pierwsze co mamy to pytanie o instalację wodną. Jak widać, nierowerowość wychodzi od razu: widział, jak wygląda kierownica od roweru, ale wykombinowanie, do czego służy lemondka (mimo że już tłumaczyłem i to nieraz), przerosło możliwości. Widzi: rurka przy kierownicy. Myśli: tam może płynąć woda.
Dalej pojawia się temat o zwierzętach. Widać, że widział laleczkę wiozącą piesiuniunia w koszyku z przodu i widać również, że zupełnie nie ogarnia rowerowej stylówy, sportu i w ogóle stajla i nie ma żadnego pojęcia, że Prawdziwy Sportowiec zwierzaka nie wozi na rowerze w ogóle. Bo to wiocha. Jedynym wyjątkiem jest gdy zwierzak jest martwy i jest wieziony w postaci kilku kilo mięcha do przerobienia na Strawę dla Sportowca.
Instalacja wodno-kanalizacyjna to w ogóle jakiś szalony pomysł, którego nijak tu dopasować. Wszyscy wiedzą bowiem, że jak rowerzysta ma problem z kanalizacją to idzie po prostu w najbliższe krzaki i problem z głowy, przy odrobinie wprawy można nawet z roweru nie zsiadać. No, ale z punktu widzenia ciepłej kanapy w samochodzie wyjście w celach oczyszczająco-kanalizacyjnych brzmi co najmniej jak wyprawa na Elbrus. Bo, tego, panie, to trza się zatrzymac na stacji, wyłączyć radio, wyjść na zewnątrz (a tam zimno!), szukać gdzie tego klopa mają i w ogóle.
Dalszy ciąg z wchodzeniem do domu z okrzykiem i w pelerynie pominę. To najwyraźniej są jakieś prywatne fantazje związane z przebieraniem się za jakiegoś batmana czy inszego skurczybyka i, szczerze, nawet nie wiem, czy to miało tu trafić, czy też mu sie niechcący wkleiło. Udam, że nie widziałem.
Gdy dotarłem do wplatania kwiatów w szprychy, pomyślałem "oj, nareszcie coś miłego". Ale przemyślałem i... no właśnie. Kto wplata sobie kwiaty w różne miejsca? Hippisi. W co obecnie ewoluowali hippisi? W hipsterów. Czyli wychodzi nam z tego, że rowerzysta = hipster. No i proszę, nawet w ostatnim zdaniu mi pojechał.
Tyle o Stalkerze. To, com napisał wyżej, mogę podsumować chyba jednym zdaniem: jak on to przeczyta, to nie mam już kolegi. Dobrze, że jak wróci to nie będzie mógł się jeszcze wysilać i mnie od razu w świecznik nie strzeli za treść tego wpisu. Ale co się odwlecze... Cóż począć? Lubię życie na krawędzi.
Teraz dwa słowa o samej jeździe. Po robocie zawinąłem na Solec do kliniki rehabilitacyjnej. Zajechałem, wszedłem z rowerem w jakąś podejrzaną bramę z której sączyła się muzyka, po czym wyszedłem na hipsterskie podwórko. Przypiąłem rower do stojaka i ruszyłem po schodach. Pogadalim z rehabilitantem pół godziny, drugie pół... też pogadalim, z tą różnicą że podczas gadania on usilnie starał się mi zrobić krzywdę masakrując mi mięśnie przedramienia. Skutek tego był dwojaki. Raz, że zrobił mi siniaka, co, jeśli chodzi o mnie, jest zdarzeniem nietypowym i wymagającym dużego wysiłku, a dwa, że odrobinę zniknęły mi parestezje w palcach lewej ręki. Mamy więc sukces. Dostałem tez zestaw ćwiczeń, nawet zakupiłem piłkę tenisową żeby móc wszystko wykonywać zgodnie z planem. Za dwa tygodnie będę mógł testowo wybrać się na ściankę, sprawdzić czy już mogę, czy jeszcze nie powinienem.
Wyszedłem na zewnątrz i... coś zaczęło mi nie pasować. Rower stał i owszem, przypięty do stojaka, tak jak przypiąłem, ale... trochę w innym miejscu. Okazało się, że obsługa przemieściła stojak z dwoma rowerami w inne miejsce bo nie mogli wjechać samochodem z dostawą. Cholera... Równie łatwo mogli wziąć stojak i wraz z rowerem wpakować go do samochodu.
Powrót do domu przyjemny, poniżej 6 stopni, Reynevan sobie biegał po Pradze, a ja zasuwałem przez nocne, puste już miasto. Lubię tę porę i tę temperaturę. Rano z kolei z Hipcią do pracy, trzeci dzień z rzędu Hipcia okazuje się bardzo przytulasta i ni cholery nie można wstać o szostej; śpimy aż do siódmej.
Zdarzyło się jednak coś, co wpłynęło na zmianę sytuacji. Stalker bowiem zupełnie przypadkowo trafił na urlop wypoczynkowy do ekskluzywnego hotelu w Warszawie, gdzie przy okazji zabijania nudy zerknął i w moje wypociny. Nie opuszczony jeszcze całkowicie przez gorączkę (bo jak inaczej to tłumaczyć?) postanowił nawet napisać komentarz. I tu skończyło się babci sranie, bo mimo że w naszej służbowej hierarchii starszy szarżą jest ode mnie, to wpisanie głupiutkiego komentarza przerosło jego techniczne umiejętności. Tłumaczył się niby, że mu na taborecie (czy tam tablecie, jeden czort) nie wyskakuje obrazek captcha i komenta z nielogu strzelić nie może. No to skoro nie mógł, a już się opracował pisząc, to wkleił mi go w inny sposób. Ja z kolei, ujęty jego ciężką pracą i do łez wzruszony uroczą nieporadnością godną internetowego świeżaka, postanowiłem ten komentarz tu wkleić i szczegółowo omówić.
Komentarz dotyczy tego wpisu, a idzie tak:
A czy instalacja wodna jest mozliwa do zamontowania? Na zdjeciu nie widac w jaki sposob podawana jest woda. Czy przewidziane jest poidelko dla roslin? Jesli poidelko bedzie uniwersalne to nawet zwierzeta bedzie mozna wozic. W przypadku braku instalacji wodno kanalizacyjnej moze to naruszac przepisy o przewozie roslin i zwierzat. Ogolnie pomysl wyglada ciekawie zwlaszcza jesli wjechac tak do domu z jakims okrzykiem i moze w pelerynie. Poza tym wspolne wplatanie przytarganych kwiatow w szprychy JKM.
Pominę brak polskich znaków, bo podobno na tych nowoczesnych taburetach, co się je mizia palcem, jest z tym problem. Mam jednak przeczucie graniczące z pewnością, że jakby miał pisać o zrobieniu łaski, to "Ł" znalazłby raz-dwa.
Na początek wypada omówić samą postać. Człowiek ów nie jeździ na rowerze, jednak jest tolerancyjny jako kierowca spalinowozu: rowerzysta może sobie być członkiem ruchu, i owszem, byle był sobie nim na chodniku, za barierkami i w ogóle z dala od niego. Jako że jest to jednostka niebezpieczna, bo na samochodowej rozkładówce ma już zabitego kota i ustrzeloną sarnę (a także kilka mniejszych zwierząt, w tym pająka, bohatersko ukatrupionego kilkoma (!) ciosami stołka), można założyć, że na potrąceniu rowerzysty się nie skończy. Zapewne ogłuszyłby go, powiedzmy, kołem zapasowym, kilka razy poskakał, po czym dokończył robotę... hmm... wiem! Robotę dokończyłby kluczem do kół. Lepiej zatem omijać. Nawet ja jeżdżę naokoło gdy wiem, że przyjechał autem do pracy.
Do rzeczy: w wyżej wklejonym komentarzu pierwsze co mamy to pytanie o instalację wodną. Jak widać, nierowerowość wychodzi od razu: widział, jak wygląda kierownica od roweru, ale wykombinowanie, do czego służy lemondka (mimo że już tłumaczyłem i to nieraz), przerosło możliwości. Widzi: rurka przy kierownicy. Myśli: tam może płynąć woda.
Dalej pojawia się temat o zwierzętach. Widać, że widział laleczkę wiozącą piesiuniunia w koszyku z przodu i widać również, że zupełnie nie ogarnia rowerowej stylówy, sportu i w ogóle stajla i nie ma żadnego pojęcia, że Prawdziwy Sportowiec zwierzaka nie wozi na rowerze w ogóle. Bo to wiocha. Jedynym wyjątkiem jest gdy zwierzak jest martwy i jest wieziony w postaci kilku kilo mięcha do przerobienia na Strawę dla Sportowca.
Instalacja wodno-kanalizacyjna to w ogóle jakiś szalony pomysł, którego nijak tu dopasować. Wszyscy wiedzą bowiem, że jak rowerzysta ma problem z kanalizacją to idzie po prostu w najbliższe krzaki i problem z głowy, przy odrobinie wprawy można nawet z roweru nie zsiadać. No, ale z punktu widzenia ciepłej kanapy w samochodzie wyjście w celach oczyszczająco-kanalizacyjnych brzmi co najmniej jak wyprawa na Elbrus. Bo, tego, panie, to trza się zatrzymac na stacji, wyłączyć radio, wyjść na zewnątrz (a tam zimno!), szukać gdzie tego klopa mają i w ogóle.
Dalszy ciąg z wchodzeniem do domu z okrzykiem i w pelerynie pominę. To najwyraźniej są jakieś prywatne fantazje związane z przebieraniem się za jakiegoś batmana czy inszego skurczybyka i, szczerze, nawet nie wiem, czy to miało tu trafić, czy też mu sie niechcący wkleiło. Udam, że nie widziałem.
Gdy dotarłem do wplatania kwiatów w szprychy, pomyślałem "oj, nareszcie coś miłego". Ale przemyślałem i... no właśnie. Kto wplata sobie kwiaty w różne miejsca? Hippisi. W co obecnie ewoluowali hippisi? W hipsterów. Czyli wychodzi nam z tego, że rowerzysta = hipster. No i proszę, nawet w ostatnim zdaniu mi pojechał.
Tyle o Stalkerze. To, com napisał wyżej, mogę podsumować chyba jednym zdaniem: jak on to przeczyta, to nie mam już kolegi. Dobrze, że jak wróci to nie będzie mógł się jeszcze wysilać i mnie od razu w świecznik nie strzeli za treść tego wpisu. Ale co się odwlecze... Cóż począć? Lubię życie na krawędzi.
Teraz dwa słowa o samej jeździe. Po robocie zawinąłem na Solec do kliniki rehabilitacyjnej. Zajechałem, wszedłem z rowerem w jakąś podejrzaną bramę z której sączyła się muzyka, po czym wyszedłem na hipsterskie podwórko. Przypiąłem rower do stojaka i ruszyłem po schodach. Pogadalim z rehabilitantem pół godziny, drugie pół... też pogadalim, z tą różnicą że podczas gadania on usilnie starał się mi zrobić krzywdę masakrując mi mięśnie przedramienia. Skutek tego był dwojaki. Raz, że zrobił mi siniaka, co, jeśli chodzi o mnie, jest zdarzeniem nietypowym i wymagającym dużego wysiłku, a dwa, że odrobinę zniknęły mi parestezje w palcach lewej ręki. Mamy więc sukces. Dostałem tez zestaw ćwiczeń, nawet zakupiłem piłkę tenisową żeby móc wszystko wykonywać zgodnie z planem. Za dwa tygodnie będę mógł testowo wybrać się na ściankę, sprawdzić czy już mogę, czy jeszcze nie powinienem.
Wyszedłem na zewnątrz i... coś zaczęło mi nie pasować. Rower stał i owszem, przypięty do stojaka, tak jak przypiąłem, ale... trochę w innym miejscu. Okazało się, że obsługa przemieściła stojak z dwoma rowerami w inne miejsce bo nie mogli wjechać samochodem z dostawą. Cholera... Równie łatwo mogli wziąć stojak i wraz z rowerem wpakować go do samochodu.
Powrót do domu przyjemny, poniżej 6 stopni, Reynevan sobie biegał po Pradze, a ja zasuwałem przez nocne, puste już miasto. Lubię tę porę i tę temperaturę. Rano z kolei z Hipcią do pracy, trzeci dzień z rzędu Hipcia okazuje się bardzo przytulasta i ni cholery nie można wstać o szostej; śpimy aż do siódmej.
- DST 29.22km
- Czas 01:16
- VAVG 23.07km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
Ja też przyznaję, że nie załapałem. I nadal nic nie łapię. :)
Zupełnie nie czuć Twoich ironii, może za wyjątkiem nielicznych, totalnie absurdalnych. mors - 23:35 sobota, 5 października 2013 | linkuj
Zupełnie nie czuć Twoich ironii, może za wyjątkiem nielicznych, totalnie absurdalnych. mors - 23:35 sobota, 5 października 2013 | linkuj
No - jestem pełen podziwu - jeden z dłuższych wpisów na twoim blogu, nie licząc tych wyprawowych, choć i te wydają się być nie tak długie jak ów poczyniony dziś. Treść na 4+ emancypacja na 5 co razem daję ocenę bardzo dobrą!!! Dumny jestem że blogujesz coraz odważniej - chwali się to!
Ksiegowy - 16:37 środa, 2 października 2013 | linkuj
A gdzie są oryginalne komentarze? I skąd go znasz? Bo tak dużo w nim wiesz, a ja nie łapię skąd
yurek55 - 15:22 środa, 2 października 2013 | linkuj
Nie jesteś pro hipsterem, bo jeszcze przerzutkę masz nieodkręconą.
bestiaheniu - 14:30 środa, 2 października 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!