Wtorek, 17 grudnia 2013
Kategoria > 50 km, sakwy, zaliczając gminy
Druga (urodzinowa) Hip-rawka. Dzień 4
Poranek był kiepski. Nie mogliśmy dograć się z klimatyzacją w pokoju, ani otwarcie, ani zamknięcie okna nie pomagało. Pobudka jakoś tam nastąpiła, wybraliśmy się na śniadanie, po czym spędziliśmy jeszcze godzinę mocząc się w wodzie, a następnie zabrawszy bagaże osiodłaliśmy rowery i ruszyliśmy z powrotem w kierunku drogi na Olsztyn. Końcówkę trasy ustalała Hipcia, miała jakiś przebiegły plan jazdy dookoła Olsztyna, by przed odjazdem pozaliczać gminy. Ja z kolei wyczaiłem, że gdzieś w okolicy jest gmina Łukta, którą moglibyśmy również odwiedzić. Koniec końców stanęło na skręcie na Gietrzwałd i mozolnym (bo i po górkach, i po paskudnym asfalcie) przebijaniu się aż do samej miejscowości. Tam z kolei zasięgnąłem języka i ustaliłem którędy możemy przebić się do trasy Łukta-Olsztyn. Z wielkiej mapy powieszonej w Gietrzwałdzie wyszło mi, że na szosę wyjedziemy w innej gminie... ale czy będzie to Łukta?
Kilka kilometrów za Gietrzwałdem, w miejscowości Woryty, asfalt pożegnał się z nami i wyjechaliśmy na utwardzoną drogę. Licząc na to, że nie zamieni się w piaskownicę, brnęliśmy dalej - przez Rentyny aż do głównej. Gdy w końcu wyjechaliśmy na asfalt, właśnie zaczynało się ściemniać. W planie było jeszcze zaliczenie dodatkowej gminy, ale to wymagało już podjechania dużo bliżej Olsztyna. Asfalt był paskudny, biorąc pod uwagę, że było po zmroku. Co i rusz wpadaliśmy w jakieś nierówności, a ze dwa razy uderzyliśmy w konkretną dziurę. W końcu, ku naszemu zaskoczeniu, przed nami pojawiła się tablica "Olsztyn". Szybki rzut oka na nawigację i okazało się, że jesteśmy w okolicy właściwego skrętu. Odbiliśmy... asfalt znowu się skończył. Wjechaliśmy w lasy, po bokach śnieg, droga skrzy się z mrozu... Tłukliśmy się po tych dziurach dobre pięć kilometrów, po czym asfalt pojawił się, a po chwili wjechaliśmy do Dywitów - siedziby ostatniej gminy, którą było nam dane zaliczyć.
W Dywitach wyjechaliśmy prosto na krajówkę, którą akurat popołudniowy korek próbował się i dostać, i wydostać z Olsztyna. Na sporym podjeździe - stop! Zakaz dla rowerów i wiele mówiący znak z napisem "ścieżka rowerowa" kierujący nas w las. Zjechałem na próbę i szybko wróciłem. Błoto, po którym można by było tylko rower pchać i to nawet gdyby nie był osakwiony. Rzuciłem nieprzyjemnym słowem pod adresem kretynów, którzy biorą się za oznaczanie dróg i olaliśmy zakaz. Do samego miasta dojechaliśmy niczym nie niepokojeni, wyjąwszy jednego nadpobudliwego, który nas strąbił, a dookoła było na tyle ciemno, że nie było mu nawet po co pokazywać palca. W samym Olsztynie przy ulicach śnieg - pierwsze miasto, w którym na coś takiego trafiliśmy.
Pod dworzec dojechaliśmy jak po sznurku, wyskoczyliśmy jeszcze na obiad w McD (ohydne, ale na dworcowy bar nie miałem ochoty), zapakowaliśmy rowery do już podstawionego pociągu i o 19:18 ruszyliśmy w kierunku Stolicy.
W Warszawie pozostąło jeszcze przenieść rower po schodach i dokręcić swoje kilka kilometrów do domu.
Podsumowując:
- zaliczone 34 gminy, odwiedzone trzy województwa,
- przejechane ponad 500 km, z tego 450 w deszczu i mżawce, z odczuwalną temperaturą poniżej zera,
- kolejne 96 godzin spędzonych tylko razem,
- urodziny odświętowane, czas dobrze zacząć kolejną trzydziestkę!
Wszystkiego najlepszego, Hipciu!
Kilka kilometrów za Gietrzwałdem, w miejscowości Woryty, asfalt pożegnał się z nami i wyjechaliśmy na utwardzoną drogę. Licząc na to, że nie zamieni się w piaskownicę, brnęliśmy dalej - przez Rentyny aż do głównej. Gdy w końcu wyjechaliśmy na asfalt, właśnie zaczynało się ściemniać. W planie było jeszcze zaliczenie dodatkowej gminy, ale to wymagało już podjechania dużo bliżej Olsztyna. Asfalt był paskudny, biorąc pod uwagę, że było po zmroku. Co i rusz wpadaliśmy w jakieś nierówności, a ze dwa razy uderzyliśmy w konkretną dziurę. W końcu, ku naszemu zaskoczeniu, przed nami pojawiła się tablica "Olsztyn". Szybki rzut oka na nawigację i okazało się, że jesteśmy w okolicy właściwego skrętu. Odbiliśmy... asfalt znowu się skończył. Wjechaliśmy w lasy, po bokach śnieg, droga skrzy się z mrozu... Tłukliśmy się po tych dziurach dobre pięć kilometrów, po czym asfalt pojawił się, a po chwili wjechaliśmy do Dywitów - siedziby ostatniej gminy, którą było nam dane zaliczyć.
W Dywitach wyjechaliśmy prosto na krajówkę, którą akurat popołudniowy korek próbował się i dostać, i wydostać z Olsztyna. Na sporym podjeździe - stop! Zakaz dla rowerów i wiele mówiący znak z napisem "ścieżka rowerowa" kierujący nas w las. Zjechałem na próbę i szybko wróciłem. Błoto, po którym można by było tylko rower pchać i to nawet gdyby nie był osakwiony. Rzuciłem nieprzyjemnym słowem pod adresem kretynów, którzy biorą się za oznaczanie dróg i olaliśmy zakaz. Do samego miasta dojechaliśmy niczym nie niepokojeni, wyjąwszy jednego nadpobudliwego, który nas strąbił, a dookoła było na tyle ciemno, że nie było mu nawet po co pokazywać palca. W samym Olsztynie przy ulicach śnieg - pierwsze miasto, w którym na coś takiego trafiliśmy.
Pod dworzec dojechaliśmy jak po sznurku, wyskoczyliśmy jeszcze na obiad w McD (ohydne, ale na dworcowy bar nie miałem ochoty), zapakowaliśmy rowery do już podstawionego pociągu i o 19:18 ruszyliśmy w kierunku Stolicy.
W Warszawie pozostąło jeszcze przenieść rower po schodach i dokręcić swoje kilka kilometrów do domu.
Podsumowując:
- zaliczone 34 gminy, odwiedzone trzy województwa,
- przejechane ponad 500 km, z tego 450 w deszczu i mżawce, z odczuwalną temperaturą poniżej zera,
- kolejne 96 godzin spędzonych tylko razem,
- urodziny odświętowane, czas dobrze zacząć kolejną trzydziestkę!
Wszystkiego najlepszego, Hipciu!
Powoli kierujemy się w stronę Olsztyna© Hipek99
Pogoda zrobiła się dużo lepsza niż przez ostatnie dni© Hipek99
Chwila relaksu na dużym postoju© Hipek99
Widoki z gminy Gietrzwałd© Hipek99
Jechało się dużo lepiej, chociaż asfalt nie był z gatunku tych najcudowniejszych© Hipek99
Co można robić na przystanku? Przecież nie czekać na autobus© Hipek99
Takie asfalty w większości towarzyszyły nam przy przecinaniu się do Gietrzwałdu© Hipek99
Słońce zachodzi - ostatni dzień wyprawy właśnie się kończy© Hipek99
Nocny księżyc w Dywitach - ostatnia zaliczona gmina na Hip-rawce© Hipek99
- DST 70.13km
- Czas 04:45
- VAVG 14.76km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
Świetnie się dobraliście!
Gratuluję, przebrnąłem przez wszystkie 4 dni. Czyta się wspaniale.
Dwie uwagi: Prabuty - do Prabut i Dywity - do Dywit. ;) michuss - 10:51 piątek, 27 grudnia 2013 | linkuj
Gratuluję, przebrnąłem przez wszystkie 4 dni. Czyta się wspaniale.
Dwie uwagi: Prabuty - do Prabut i Dywity - do Dywit. ;) michuss - 10:51 piątek, 27 grudnia 2013 | linkuj
Statystyki ładne.
Oprócz średniej i wieku. ;) Gość spod lodu - 12:04 poniedziałek, 23 grudnia 2013 | linkuj
Oprócz średniej i wieku. ;) Gość spod lodu - 12:04 poniedziałek, 23 grudnia 2013 | linkuj
Foty są to i komenta można wstawić nowego. Ostatnie foto z księżycem super, jak z horroru o wilkołakach :-P
TomliDzons - 20:37 czwartek, 19 grudnia 2013 | linkuj
Ja ze swojej strony życzę Hipci stu lat! A na następne urodzinowe Hiprawki będziecie jeździć co 30 lat?
TomliDzons - 09:07 czwartek, 19 grudnia 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!