Niedziela, 5 stycznia 2014
Kategoria sakwy, > 200 km, do czytania
Trzecia ("zimowa") Hip-rawka. Dzień 2
Nad ranem, zgodnie z prognozą zaczyna padać deszcz. Kapie sobie i kapie i wcale nie chce przestać. Mimo że doskonale wiem, że nie przestanie aż do dziesiątej, to łudząc się, że jednak może da sobie spokój, zakopuję się głębiej w śpiwór i udaję, że mnie nadal nie ma. W końcu jednak trzeba spojrzeć bestii w ślepia, wyleźć, zwinąć wszystko i wypchnąć rowery. Deszcz, oczywiście, pada, ale komu by to przeszkadzało? Ślisko nie jest, temperatura coś koło trzech stopni. Kilka pierwszych obrotów pedałami i już zaczynam się rozpinać, kilka kilometrów później jadę już rozpięty.
Poranek © Hipek99
Dojeżdżamy do dużego skrzyżowania i odbijamy w prawo po to, by zaliczyć gminę Rybno. Potem zawracamy i walimy prosto na Nowe Miasto Lubawskie, po drodze mijając ileś tam skrętów w stronę Lubawy - kolejna znajoma z poprzedniego wyjazdu. Deszcz już zdążył się znudzić, za to wiatr stwierdził, że tęskniliśmy i wiejąc z boku uparcie utrudnia jazdę. Droga powiatowa numer 538 też nie zachwyca jakością asfaltu, z nadzieją patrzymy na krajówkę na Grudziądz, ale zanim do tego doszło, zauważyliśmy z boku skręt z nazwą gminy... i tak oto, zupełnie przypadkiem zaliczyliśmy gminę Świecie nad Osą.
Gdzieś w Polsce. Gdzieś po drodze © Hipek99
W Łasinie wskakujemy na DK 16 do Grudziądza. Wiatr nadal denerwuje, ale jedzie się nieźle, słońce zaczęło wychodzić, a droga meandruje pomiędzy wysokimi, leśnymi zboczami. Dojechanie do samego miasta trochę nam zajęło, a my nie mieliśmy tam jeszcze przekroczonych 100 km!
W kierunku Grudziądza © Hipek99
Wjazd do Grudziądza nieciekawy, trzeba było się bujać jakąś boczną drogą osiedlową, bo na głównej walnęli zakaz. Dobrze, że było toto w miarę równe. Przy głownym skrzyżowaniu minęliśmy fantastyczny znak przeznaczony dla kierowców ciężarowek (rozmieszczenie strategicznych punktów, stacji i postojów), po czym odbiliśmy w prawo, na Malbork.
Wszystko jasne? © Hipek99
I... i wreszcie zaczęło się jechać. Wiatr po zmianie kierunku dawał w plecy, a akurat tak się złożyło, że stacji (na której mieliśmy zrobić planowany postój) nie było, więc nie marnując czasu zasuwaliśmy przed siebie. Zmrok powoli zapadał, już po ciemku wpadamy do Kwidzynia (Hipcia chciała go bardzo odwiedzić podczas poprzedniego wyjazdu), na dzień dobry dostajemy długi zjazd... i Orlena. Mimo że jechało się pięknie, to skurczone już zapasy i przyschnięty nieco do kręgosłupa żołądek skutecznie obniżał radość z jazdy. Po konkretnym posiłku ruszyliśmy dalej... i świat był już różowy i piękny. Przecięliśmy Kwidzyn i zasuwaliśmy przed siebie aż do Sztumu, gdzie pięć minut przed zamknięciem zrobiliśmy zakupy w Lidlu. Potem znowu seria pięknych kilometrów po dobrym asfalcie i już wita nas Malbork. Zgodnie z tradycją niczego nie zwiedzaliśmy, na wylotówce tylko zjechaliśmy jeszcze raz na Orlen (zostałem zapytany o to, gdzie jeździłem na nartach...), a dalej już DK22 i... i, proszę Państwa, Wisła. A za Wisłą asfalt na krajówce zmienia się w... kocie łby. Aż do skrętu na Tczew przez kilka kilometrów walimy po kocich łbach! Drogą krajową! Dopiero po skręcie na Tczew robi się normalnie.
Może nie widać, ale to Tczew © Hipek99
Robi się coraz później, ale jedzie się bardzo dobrze. Mijamy Tczew i wpadamy do gminy Pszczółki. Tam krótki postój i zerknęcie na mapę. Zielone ciapki oznaczające lasy pojawiają się coraz rzadziej; w tę stronę już raczej nie zanocujemy w namiocie. Hyc, nawrotka, i w Miłobądzu zbijamy w bok, żeby dotrzeć w okolice Sobowidza. Kilku ziomali w golfie kieruje nas we właściwą stronę, uprzedzając, że droga "nie jest raczej dobra". "Raczej niedobra droga" okazuje się być utwardzonym traktem pełnym olbrzymich dołów, czasem z kocimi łbami... Tłuczemy się konsekwentnie lewą stroną, bo tam tylko dało się rozsądnie jechać. Po dłuższej chwili wjeżdżamy na asfalt, a zaraz potem w leśny teren. Mapa wskazuje, że z kolejnymi lasami może być problem, więc wbijamy się w miarę równe miejsce i wskakujemy do namiotu.
Pod koniec jazdy Hipcia zorientowała się, że nieco boli ją noga. Początkowo wydawało jej się, że to napinają się spodnie przeciwdeszczowe, ale po sprawdzeniu w namiocie okazało się, że to solidny krwiak na kolanie.
Teraz żałuję, że nie jechaliśmy dalej, poprawienie rekordu z sakwami o 10 km to żadne osiągnięcie, a gdybyśmy znali teren i wiedzieli, że coś dobrego się znajdzie, można by było się pokusić i o 250. Moc była, czas... czas jest zawsze.
Poranek © Hipek99
Dojeżdżamy do dużego skrzyżowania i odbijamy w prawo po to, by zaliczyć gminę Rybno. Potem zawracamy i walimy prosto na Nowe Miasto Lubawskie, po drodze mijając ileś tam skrętów w stronę Lubawy - kolejna znajoma z poprzedniego wyjazdu. Deszcz już zdążył się znudzić, za to wiatr stwierdził, że tęskniliśmy i wiejąc z boku uparcie utrudnia jazdę. Droga powiatowa numer 538 też nie zachwyca jakością asfaltu, z nadzieją patrzymy na krajówkę na Grudziądz, ale zanim do tego doszło, zauważyliśmy z boku skręt z nazwą gminy... i tak oto, zupełnie przypadkiem zaliczyliśmy gminę Świecie nad Osą.
Gdzieś w Polsce. Gdzieś po drodze © Hipek99
W Łasinie wskakujemy na DK 16 do Grudziądza. Wiatr nadal denerwuje, ale jedzie się nieźle, słońce zaczęło wychodzić, a droga meandruje pomiędzy wysokimi, leśnymi zboczami. Dojechanie do samego miasta trochę nam zajęło, a my nie mieliśmy tam jeszcze przekroczonych 100 km!
W kierunku Grudziądza © Hipek99
Wjazd do Grudziądza nieciekawy, trzeba było się bujać jakąś boczną drogą osiedlową, bo na głównej walnęli zakaz. Dobrze, że było toto w miarę równe. Przy głownym skrzyżowaniu minęliśmy fantastyczny znak przeznaczony dla kierowców ciężarowek (rozmieszczenie strategicznych punktów, stacji i postojów), po czym odbiliśmy w prawo, na Malbork.
Wszystko jasne? © Hipek99
I... i wreszcie zaczęło się jechać. Wiatr po zmianie kierunku dawał w plecy, a akurat tak się złożyło, że stacji (na której mieliśmy zrobić planowany postój) nie było, więc nie marnując czasu zasuwaliśmy przed siebie. Zmrok powoli zapadał, już po ciemku wpadamy do Kwidzynia (Hipcia chciała go bardzo odwiedzić podczas poprzedniego wyjazdu), na dzień dobry dostajemy długi zjazd... i Orlena. Mimo że jechało się pięknie, to skurczone już zapasy i przyschnięty nieco do kręgosłupa żołądek skutecznie obniżał radość z jazdy. Po konkretnym posiłku ruszyliśmy dalej... i świat był już różowy i piękny. Przecięliśmy Kwidzyn i zasuwaliśmy przed siebie aż do Sztumu, gdzie pięć minut przed zamknięciem zrobiliśmy zakupy w Lidlu. Potem znowu seria pięknych kilometrów po dobrym asfalcie i już wita nas Malbork. Zgodnie z tradycją niczego nie zwiedzaliśmy, na wylotówce tylko zjechaliśmy jeszcze raz na Orlen (zostałem zapytany o to, gdzie jeździłem na nartach...), a dalej już DK22 i... i, proszę Państwa, Wisła. A za Wisłą asfalt na krajówce zmienia się w... kocie łby. Aż do skrętu na Tczew przez kilka kilometrów walimy po kocich łbach! Drogą krajową! Dopiero po skręcie na Tczew robi się normalnie.
Może nie widać, ale to Tczew © Hipek99
Robi się coraz później, ale jedzie się bardzo dobrze. Mijamy Tczew i wpadamy do gminy Pszczółki. Tam krótki postój i zerknęcie na mapę. Zielone ciapki oznaczające lasy pojawiają się coraz rzadziej; w tę stronę już raczej nie zanocujemy w namiocie. Hyc, nawrotka, i w Miłobądzu zbijamy w bok, żeby dotrzeć w okolice Sobowidza. Kilku ziomali w golfie kieruje nas we właściwą stronę, uprzedzając, że droga "nie jest raczej dobra". "Raczej niedobra droga" okazuje się być utwardzonym traktem pełnym olbrzymich dołów, czasem z kocimi łbami... Tłuczemy się konsekwentnie lewą stroną, bo tam tylko dało się rozsądnie jechać. Po dłuższej chwili wjeżdżamy na asfalt, a zaraz potem w leśny teren. Mapa wskazuje, że z kolejnymi lasami może być problem, więc wbijamy się w miarę równe miejsce i wskakujemy do namiotu.
Pod koniec jazdy Hipcia zorientowała się, że nieco boli ją noga. Początkowo wydawało jej się, że to napinają się spodnie przeciwdeszczowe, ale po sprawdzeniu w namiocie okazało się, że to solidny krwiak na kolanie.
Teraz żałuję, że nie jechaliśmy dalej, poprawienie rekordu z sakwami o 10 km to żadne osiągnięcie, a gdybyśmy znali teren i wiedzieli, że coś dobrego się znajdzie, można by było się pokusić i o 250. Moc była, czas... czas jest zawsze.
- DST 209.18km
- Czas 11:06
- VAVG 18.85km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
nie zdałbym egzaminu na kierowcę tira - nie rozkminię tego znaku :D
elizium - 07:02 środa, 9 kwietnia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!