Piątek, 24 stycznia 2014
Kategoria do czytania, transport
Zaiste, ciekawy był to dzień
W czwartek udało mi się w końcu wykręcić z firmowej imprezy. Nikt mnie nie zmuszał do przyjścia "choć na chwilę", więc mogłem spokojnie swoje odsiedzieć i pojechać do domu. Nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie wykombinował, więc machnąłem się przez okolicę budynku, w którym owa impreza była, strzeliłem sobie słitfocię z budynkiem w tle (żeby dnia kolejnego pokazać, że to nieprawda, że mnie nie było) i zawinąłem do bazy, po drodze patrząc na ambitnych, którzy w garniturach i bez czapek poginali na piechotę z przystanku (a do przejścia było coś około kilometra).
Następnego dnia moja abstynencja została wynagrodzona. Gdybym poszedł, to zapewne bym coś tam spożył, licho wie, czy tylko troszkę, czy trochę więcej i czy wskutek tego "trochę więcej" mógłbym wsiąść na rower tak rano, jak było to zaplanowane (o kaca się nie boję, od ponad dwóch lat nie miałem, jakoś wiem, ile powinienem wypić). A skoro nie piłem i mogłem jechać, to wstałem o szóstej rano i o szóstej dwadzieścia osiem wyszedłem przed blok. Wsiadłem na rower i oczy me zachwyciło piękno przedświtu. Ciemna, rozświetlona latarniami Warszawa, delikatnie prószący suchutki śnieżek, ruch znikomy... Temperatura przyjazna życiu i zdrowiu, chusta przymarzała mi do brody, okulary walczyły o termiczną dominację z nasadą nosa; pierwsze z tych zdarzeń bardzo lubię, a drugie to wynik tego, że teraz jeżdżę w okularach zapasowych, bo "główne" trochę pękły. Na miejscu byłem trochę za wcześnie, a jako że siódma jest graniczną godziną i przed nią wchodzić nie wolno, zawinąłem jeszcze kółko przez uliczki na Ochocie. Dla zainteresowanych (choć bardziej dla siebie): było jakieś -17, odczuwalna: -25.
W pracy... w pracy zostałem zaskoczony. Niektórzy pewnie wiedzą, że urodziny me wypadają w wigilię. Dzisiaj, czyli miesiąc po tym (niewygodnym i urlopowym) terminie (w końcu wówczas byłem sam w pracy ze ściągniętym awaryjnie El Stalkero), ludziki z pracy złożyły mi życzenia i wręczyły prezent. Tego to ja się nie spodziewałem, gdy kupry podniosły się z siedzeń zacząłem się zastanawiać, komu będziemy życzenia składać... Dostałem koszulkę i - uwaga - przyciemniane okulary z kamerą. Niestety, instrukcja sugeruje temperatury działania powyżej zera, więc zrezygnowałem z testowania jej w drodze do domu, ale coś pewnie na dniach nagram i wrzucę.
Wskutek powyższego nie udało mi się wyjść z roboty tak, jak planowałem (czyli o 16:00), ale o 17:30, na szczęście byłem w domu na tyle wcześnie, że zdążyliśmy jeszcze zebrać się na ścianę i z niej wrócić, również rowerem. Trochę to dziwnie wygląda z zewnątrz, bo na treningi jeździliśmy samochodem przez całą wiosnę, lato i jesień, a na rower wsiadamy dopiero, gdy jest grubo poniżej -10.
Dla formalności dodam, że dojechawszy w piątek do pracy przekroczyłem tysiąc kilometrów w tym roku (tym samym jest to mój najlepszy styczeń w historii).
Następnego dnia moja abstynencja została wynagrodzona. Gdybym poszedł, to zapewne bym coś tam spożył, licho wie, czy tylko troszkę, czy trochę więcej i czy wskutek tego "trochę więcej" mógłbym wsiąść na rower tak rano, jak było to zaplanowane (o kaca się nie boję, od ponad dwóch lat nie miałem, jakoś wiem, ile powinienem wypić). A skoro nie piłem i mogłem jechać, to wstałem o szóstej rano i o szóstej dwadzieścia osiem wyszedłem przed blok. Wsiadłem na rower i oczy me zachwyciło piękno przedświtu. Ciemna, rozświetlona latarniami Warszawa, delikatnie prószący suchutki śnieżek, ruch znikomy... Temperatura przyjazna życiu i zdrowiu, chusta przymarzała mi do brody, okulary walczyły o termiczną dominację z nasadą nosa; pierwsze z tych zdarzeń bardzo lubię, a drugie to wynik tego, że teraz jeżdżę w okularach zapasowych, bo "główne" trochę pękły. Na miejscu byłem trochę za wcześnie, a jako że siódma jest graniczną godziną i przed nią wchodzić nie wolno, zawinąłem jeszcze kółko przez uliczki na Ochocie. Dla zainteresowanych (choć bardziej dla siebie): było jakieś -17, odczuwalna: -25.
W pracy... w pracy zostałem zaskoczony. Niektórzy pewnie wiedzą, że urodziny me wypadają w wigilię. Dzisiaj, czyli miesiąc po tym (niewygodnym i urlopowym) terminie (w końcu wówczas byłem sam w pracy ze ściągniętym awaryjnie El Stalkero), ludziki z pracy złożyły mi życzenia i wręczyły prezent. Tego to ja się nie spodziewałem, gdy kupry podniosły się z siedzeń zacząłem się zastanawiać, komu będziemy życzenia składać... Dostałem koszulkę i - uwaga - przyciemniane okulary z kamerą. Niestety, instrukcja sugeruje temperatury działania powyżej zera, więc zrezygnowałem z testowania jej w drodze do domu, ale coś pewnie na dniach nagram i wrzucę.
Wskutek powyższego nie udało mi się wyjść z roboty tak, jak planowałem (czyli o 16:00), ale o 17:30, na szczęście byłem w domu na tyle wcześnie, że zdążyliśmy jeszcze zebrać się na ścianę i z niej wrócić, również rowerem. Trochę to dziwnie wygląda z zewnątrz, bo na treningi jeździliśmy samochodem przez całą wiosnę, lato i jesień, a na rower wsiadamy dopiero, gdy jest grubo poniżej -10.
Dla formalności dodam, że dojechawszy w piątek do pracy przekroczyłem tysiąc kilometrów w tym roku (tym samym jest to mój najlepszy styczeń w historii).
- DST 39.41km
- Czas 01:56
- VAVG 20.38km/h
- Sprzęt Jaszczur
Komentarze
aha... I skoro wspomniałeś o tej słitfoci z rąsi, to może pochwal się...? nie?
yurek55 - 17:45 niedziela, 26 stycznia 2014 | linkuj
Gratuluję ciekawego wpisu, dystansu i w ogóle. I wszystkiego najlepszego
yurek55 - 17:42 niedziela, 26 stycznia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!