Piątek, 22 sierpnia 2014
Kategoria < 25km, do czytania
Wyprawa na pierwszy koniec Polski czyli dojazd na BBT
Wstaliśmy rano, wzięliśmy juz przygotowane rowery i
ruszyliśmy jak zawsze na Zachodnią. Na miejscu po chwili pojawił się Ricardo ze
swoją nową szosą z przebiegiem 200 km. Zdziwił się nieco, że mamy mało bagażu. Faktycznie
niewiele tego było: dwie torby podsiodłowe i mały plecak zapchany jedzeniem na
drogę (głównie owocami); wzięliśmy ze sobą tylko to co mogłoby się przydać na
trasę, żadnych rzeczy „cywilnych” itp. Pociąg do Świnoujścia - oczywiście
spóźniony - wtoczył się na stację chwilę po ósmej. Myślałem, że będzie to
maleństwo ze standardowym małym przedziałem rowerowym, tymczasem był to duży
wagon z połową przeznaczoną na rowery. Prawie doszczętnie zapchaną, bo w środku
byli już Wilk, Blondas, Tytan i na oko jeszcze ósemka osób.
Wepchnęliśmy swoje pojazdy, zajęliśmy miejsca i po chwili odpieczętowaliśmy pierwsze piwo. Chłopaki tymczasem przegadywali coraz to różniejsze tematy, czyli opowieści z cyklu "kiedyś mi się wydarzyło". Ogólnie nuda. Próbowaliśmy spać, zawsze trochę więcej snu przed wyścigiem może się przydać, ale różnie z tym bywało, jak w końcu usnęliśmy porządnie, to stanęliśmy w Poznaniu i zrobił się szum, bo wsiedli Kot z CRL-em. Później, w okolicach Szczecina dosiedli się Robert1973 z dwoma kolegami. Pogoda za oknem była zmienna, czasem słońce, czasem się chmurzyło, ale ogóle była dobrym prognostykiem na jutrzejszy start.
Nareszcie Świnoujście. Nasze rowery były na wierzchu, więc jako jedni z pierwszych wypakowaliśmy się z pociągu i ruszyliśmy w stronę nadpływającego promu. Tam czekała już grupka lokalnych rowerzystów, dwie sakwiarki, a po chwili stawiła się również cała nasza gromadka.
Po przeprawieniu się ruszyliśmy do Bryzy (część pojechała najpierw na miejsce noclegu), by dowiedzieć się, że odbioru pakietów jednak nie będzie, bo nikogo już nie ma (mimo ,że zdążyliśmy przed 16.30!). Stamtąd więc ruszyliśmy do MDK, gdzie pojawiło się trochę znajomych twarzy (niektórzy już z numerami startowymi). Po zrobieniu zdjęcia forumowego naliczyliśmy się 33 osób z forum. Czyżby najliczniejsza reprezentacja?
Odprawa. Sprawna. Standardowo gadanie o trasie, punktach kontrolnych, żarciu i słowo od sponsora. Sędzia wyścigu groźnie również przestrzegł że nie będzie tolerował żadnego odstępstwa od regulaminu, dając jako przykład wyścigi zagraniczne, gdzie kasa jest jeszcze większa, ale jak komuś coś się nie podoba, to może spadać.
Została nam godzina do Masy Krytycznej, w międzyczasie bujnęliśmy się po klucz do pokoju, wróciliśmy akurat przed startem. Nie chcieliśmy iść, ale Transatlantyk przekonał nas, że w sumie można się przewieźć, bo organizatorom zależy... no to pojechaliśmy. Podpisaliśmy listę i pojechaliśmy. Zaraz po strzale z armaty.
Pierwszy raz w życiu jechałem w Masie Krytycznej. Czyli robiąc start honorowy. Nuda, nuda, nuda, nuda, trochę hulajnogoroweru, ciągłe hamowanie i dalej nuda. Ale odprężająca nuda, przynajmniej dla mnie. Hipcia wszystkimi czterema łapami zapierała się przed udziałem w tym „wydarzeniu” , a jak już jechała to widać było, że zaraz nie wytrzyma i porozjeżdża wszystkich i wszystko na drodze – cały czas marudziła.
Już wiemy dlaczego w MK nie bierzemy udziału. Była prowadzona przez jaką babeczkę, która pod niebiosa wychwalała tegorocznych uczestników BBT, jacy to oni są cudowni i wytrzymali, przerywając od czasu do czasu na kilka słów o zaletach jazdy na rowerze, i o tym że Świnoujście to miasto przyjazne rowerzystom.
W międzyczasie zepsułem też czujnik kadencji. Gówniany kabelek z gniazda Sigmy znowu pękł.
Na szczęście męczarnie się skończyły i dojechaliśmy do tego zasranego placu na którym toto miało się skończyć. A tam znowu gadanie i gadanie… które nie wyglądało jakby miało się skończyć, o BBT, jego historii i znowu o rowerach. Nie wytrzymaliśmy i wzorem Waxa i Yoshka pojechaliśmy do Bryzy aby tam w końcu może upolować swoje pakiety startowe.
W Bryzie przed świetlicą już ustawiła się mała kolejka. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to trochę niepoważne traktowanie zawodników, zwłaszcza że była już godzina 20:00 i na pewno większość chciała położyć się w miarę wcześnie spać. Najpierw pojawiła się nasz pani lekarz dorabiającą okazjonalnie jako maskota-wiewiórka (od sponsora) a po dłużej chwili dziewczyna, która w końcu nas „obsłużyła”. Dostaliśmy (jako świeżynki) różowe numery (mój ulubiony kolor, który jednak zupełnie mi nie pasował do czerwonej koszulki), również różowe worki na buty mające spełniać funkcję torby na przepak na DPK,zupełnie niepotrzebne mapki Jeleniej Góry i miód.
Swoją drogą ciekawe po co taka stygmatyzacja – żeby „stary” wiedział z kim jedzie w grupie, czy żeby sędzia bardziej zwracał na świeżaków uwagi?
Stamtąd zawinęliśmy już do swojej lokalizacji, nocowaliśmy w fajnym miejscu praktycznie zaraz przy przystań promowej, więc rano będzie można 5 min dłużej pospać.
Wybraliśmy się jeszcze na pizzę do Da Grasso. Ja zamówiłem a Hipcia skoczyła na zakupy na śniadanie. Dziwny był wyraz kelnerki kiedy poprosiłem ją o dwie największe pizzę i dwa piwa, dopiero jak wróciła Hipcia to zrozumiała, że nie chciałem tego wszystkiego sam opchnąć. Chociaż… dwie największe z DaGrasso? Do zrobienia.
Wciągnęliśmy po jednej dużej pizzy czujnie obserwując przy tym grupkę rosłych Niemców przy stole obok (a bo to wiadomo czy oni wiedzą, że wojna się skończyła?). Pozostało jeszcze szybkie naprawienie kadencji, spakowanie się na trasę i spakowanie przepaków (worki „na buty” okazały się całkiem pojemne, więc wszytko co zakładaliśmy zabrać wpakowaliśmy do nich), uroczyste przypięcie numerów na ubranie i rower oraz uzupełnienie zapasu węglowodanów o dwa piwa (a mieliśmy nie pić przed startem!). Przed północą położyliśmy się spać.
Wepchnęliśmy swoje pojazdy, zajęliśmy miejsca i po chwili odpieczętowaliśmy pierwsze piwo. Chłopaki tymczasem przegadywali coraz to różniejsze tematy, czyli opowieści z cyklu "kiedyś mi się wydarzyło". Ogólnie nuda. Próbowaliśmy spać, zawsze trochę więcej snu przed wyścigiem może się przydać, ale różnie z tym bywało, jak w końcu usnęliśmy porządnie, to stanęliśmy w Poznaniu i zrobił się szum, bo wsiedli Kot z CRL-em. Później, w okolicach Szczecina dosiedli się Robert1973 z dwoma kolegami. Pogoda za oknem była zmienna, czasem słońce, czasem się chmurzyło, ale ogóle była dobrym prognostykiem na jutrzejszy start.
Nareszcie Świnoujście. Nasze rowery były na wierzchu, więc jako jedni z pierwszych wypakowaliśmy się z pociągu i ruszyliśmy w stronę nadpływającego promu. Tam czekała już grupka lokalnych rowerzystów, dwie sakwiarki, a po chwili stawiła się również cała nasza gromadka.
Po przeprawieniu się ruszyliśmy do Bryzy (część pojechała najpierw na miejsce noclegu), by dowiedzieć się, że odbioru pakietów jednak nie będzie, bo nikogo już nie ma (mimo ,że zdążyliśmy przed 16.30!). Stamtąd więc ruszyliśmy do MDK, gdzie pojawiło się trochę znajomych twarzy (niektórzy już z numerami startowymi). Po zrobieniu zdjęcia forumowego naliczyliśmy się 33 osób z forum. Czyżby najliczniejsza reprezentacja?
Odprawa. Sprawna. Standardowo gadanie o trasie, punktach kontrolnych, żarciu i słowo od sponsora. Sędzia wyścigu groźnie również przestrzegł że nie będzie tolerował żadnego odstępstwa od regulaminu, dając jako przykład wyścigi zagraniczne, gdzie kasa jest jeszcze większa, ale jak komuś coś się nie podoba, to może spadać.
Została nam godzina do Masy Krytycznej, w międzyczasie bujnęliśmy się po klucz do pokoju, wróciliśmy akurat przed startem. Nie chcieliśmy iść, ale Transatlantyk przekonał nas, że w sumie można się przewieźć, bo organizatorom zależy... no to pojechaliśmy. Podpisaliśmy listę i pojechaliśmy. Zaraz po strzale z armaty.
Pierwszy raz w życiu jechałem w Masie Krytycznej. Czyli robiąc start honorowy. Nuda, nuda, nuda, nuda, trochę hulajnogoroweru, ciągłe hamowanie i dalej nuda. Ale odprężająca nuda, przynajmniej dla mnie. Hipcia wszystkimi czterema łapami zapierała się przed udziałem w tym „wydarzeniu” , a jak już jechała to widać było, że zaraz nie wytrzyma i porozjeżdża wszystkich i wszystko na drodze – cały czas marudziła.
Już wiemy dlaczego w MK nie bierzemy udziału. Była prowadzona przez jaką babeczkę, która pod niebiosa wychwalała tegorocznych uczestników BBT, jacy to oni są cudowni i wytrzymali, przerywając od czasu do czasu na kilka słów o zaletach jazdy na rowerze, i o tym że Świnoujście to miasto przyjazne rowerzystom.
W międzyczasie zepsułem też czujnik kadencji. Gówniany kabelek z gniazda Sigmy znowu pękł.
Na szczęście męczarnie się skończyły i dojechaliśmy do tego zasranego placu na którym toto miało się skończyć. A tam znowu gadanie i gadanie… które nie wyglądało jakby miało się skończyć, o BBT, jego historii i znowu o rowerach. Nie wytrzymaliśmy i wzorem Waxa i Yoshka pojechaliśmy do Bryzy aby tam w końcu może upolować swoje pakiety startowe.
W Bryzie przed świetlicą już ustawiła się mała kolejka. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to trochę niepoważne traktowanie zawodników, zwłaszcza że była już godzina 20:00 i na pewno większość chciała położyć się w miarę wcześnie spać. Najpierw pojawiła się nasz pani lekarz dorabiającą okazjonalnie jako maskota-wiewiórka (od sponsora) a po dłużej chwili dziewczyna, która w końcu nas „obsłużyła”. Dostaliśmy (jako świeżynki) różowe numery (mój ulubiony kolor, który jednak zupełnie mi nie pasował do czerwonej koszulki), również różowe worki na buty mające spełniać funkcję torby na przepak na DPK,zupełnie niepotrzebne mapki Jeleniej Góry i miód.
Swoją drogą ciekawe po co taka stygmatyzacja – żeby „stary” wiedział z kim jedzie w grupie, czy żeby sędzia bardziej zwracał na świeżaków uwagi?
Stamtąd zawinęliśmy już do swojej lokalizacji, nocowaliśmy w fajnym miejscu praktycznie zaraz przy przystań promowej, więc rano będzie można 5 min dłużej pospać.
Wybraliśmy się jeszcze na pizzę do Da Grasso. Ja zamówiłem a Hipcia skoczyła na zakupy na śniadanie. Dziwny był wyraz kelnerki kiedy poprosiłem ją o dwie największe pizzę i dwa piwa, dopiero jak wróciła Hipcia to zrozumiała, że nie chciałem tego wszystkiego sam opchnąć. Chociaż… dwie największe z DaGrasso? Do zrobienia.
Wciągnęliśmy po jednej dużej pizzy czujnie obserwując przy tym grupkę rosłych Niemców przy stole obok (a bo to wiadomo czy oni wiedzą, że wojna się skończyła?). Pozostało jeszcze szybkie naprawienie kadencji, spakowanie się na trasę i spakowanie przepaków (worki „na buty” okazały się całkiem pojemne, więc wszytko co zakładaliśmy zabrać wpakowaliśmy do nich), uroczyste przypięcie numerów na ubranie i rower oraz uzupełnienie zapasu węglowodanów o dwa piwa (a mieliśmy nie pić przed startem!). Przed północą położyliśmy się spać.
- DST 24.42km
- Czas 01:34
- VAVG 15.59km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
Serio tak ciężko Wam było na masie krytycznej? Toż to pogadać sobie można na spokojnie, nie wiem o co chodzi z tą złością... ;)
Stygmatyzacja wg mnie była fajna. Wiadomo było kto jest kto :P waxmund - 07:30 piątek, 12 września 2014 | linkuj
Stygmatyzacja wg mnie była fajna. Wiadomo było kto jest kto :P waxmund - 07:30 piątek, 12 września 2014 | linkuj
A z tą pizzą, to nic nie ściemniasz? Całą zjadła, nic nie pomogłeś?
yurek55 - 09:41 piątek, 29 sierpnia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!