Wtorek, 26 sierpnia 2014
Kategoria zaliczając gminy, do czytania, > 50 km
Skromnie po Podkarpaciu - powrót z BBT
Wieczorną integrację zakończyliśmy dość szybko (bo po 23:00). Mimo, że większość zgromadzonych w zajeździe przypominało gromadkę zombie, to jednak tłumek rowerzystów nie malał. My po wypiciu sporej dawki piwa, uzupełnieniu węglowodanów misą pierogów i upewnieniu się, że kolega siedzący obok nas na pewno trafi do pokoju, a nie zaśnie na przystanku (co zdarzyło mu się na trasie) udaliśmy się w końcu spać. Poranek nastąpił wraz z dźwiękiem dzwonka, który bardzo donośnie i bardzo długo (jak na siódmą rano) ogłaszał przybycie na metę jakiegoś zawodnika. Z łóżek zwlekliśmy się gdzieś po 9:00, zbierając się szybko, by zdążyć zdać klucze i zdążyć na rozdanie medali. Okazało się (oczywiście), że rozdanie się trochę przeciągnęło w czasie, więc bardzo niespiesznie wciągnęliśmy jajecznicę z piwem.
W międzyczasie próbowaliśmy pożyczyć od Waxa śrubę do bloków, ale okazało się, że offensive_tomato ma zapas i nas poratuje (dnia poprzedniego Hipcia zgubiła na finiszu właśnie jedną ze śrub).
W końcu wszyscy zebrali się do kupy. Na początek dekoracja Remika - rekordzisty Solo, potem dziewczyn - dwóch rekordzistek dystansów solo i open czyli Kota i Hipci. W międzyczasie zauważam Ola i Wąskiego, podchodzę do nich na chwilę i tak przegapiam swoją kolej dekoracji - dzięki czemu dekorowany jestem indywidualnie, z boku.
Po całej ceremonii pakujemy się do samochodu Tomka (po którego przyjechała żona) i udajemy się w wycieczkę do Krosna.
Pierwotnie stamtąd mieliśmy jechać do Krakowa. Ruszamy ruchliwą i zatłoczoną krajówką w stronę Jasła, w samym mieście decydujemy się jednak zmienić plan i uderzyć na Rzeszów (może złapać Neobusa i być szybciej w domu). Zaczyna znowu padać (w czasie jazdy samochodem pogoda już udowodniła że raczej na słońce nie można liczyć). Deszcz – zdążyłem się już za nim stęsknić, tak dawno go nie było. Wciągam na szybko jednego żela (jestem strasznie głodny - za wiele to ja jeszcze nie zdążyłem zjeść) i ruszamy na Babicę. Na początek spory podjazd, potem już z górki... na jednym ze zjazdów Hipcia pięćdziesiątką wchodzi w zakręt przy moście z ograniczeniem do 30 km/h. Przez chwilę się bardzo tego obawiałem, bo było raczej mokro.
Przelatujemy Strzyżów (robię kolejną przerwę, sprawdzając przy okazji autobusy - jest szansa, że zdążymy), wciągam po drodze cztery żele i w końcu moc wraca. Dziwne uczucie.
Deszcz przestaje padać, za to pojawia się duży ruch. Jeden z autobusów wyprzedzając potraciłby Hipcię, ta na szczęście uciekła na zatoczkę autobusową. Cisnę w większości z przodu do samej Boguchwały, tam sprawdzamy jeszcze raz - jesteśmy bardzo na styk. Potem przelecieć Rzeszów i zatrzymać się na KAŻDYCH światłach... i spóźniliśmy się jakoś minutę. A i tak nie byłoby jak zrobić zakupów na drogę.
Aby nie ryzykować ewentualnego nie zabrania rowerów przez Neobus postanawiamy jdnak nie czekać na późniejsze połączenie tylko wracać pociągiem z Rzeszowa do Krakowa i stamtąd do Warszawy. W domu mamy być po 8 rano.
Już na spokojnie rozsiadamy się na dworcu PKP, idę po zakupy, idziemy też na słynne zapiekanki na dworcu (to nie "te" zapiekanki, które królowały tu w czasach gdy chodziliśmy do szkoły średniej, ale nadal i zapiekanki, i na dworcu). W końcu pakujemy się w osobówkę do Krakowa. W Krakowie prawie 2 godziny czekania, próbujemy upolować coś do jedzenia ale wszystko nieczynne. Udaje się znaleźć jakiś kebab; na schodach wciągamy po dwie buły. Pociąg do Warszawy przyjedża z opóźnieniem. Tam już czeka przedział rowerowy zawalony „bezdomnymi” bez miejscówek i dwa rowery . Pakujemy się do przedziału i walimy w kimono. Na zachodniej jesteśmy po 8, szybko do domu, zabrać ciuchy i do roboty i tak kończymy przygodę z BBT.
W międzyczasie próbowaliśmy pożyczyć od Waxa śrubę do bloków, ale okazało się, że offensive_tomato ma zapas i nas poratuje (dnia poprzedniego Hipcia zgubiła na finiszu właśnie jedną ze śrub).
W końcu wszyscy zebrali się do kupy. Na początek dekoracja Remika - rekordzisty Solo, potem dziewczyn - dwóch rekordzistek dystansów solo i open czyli Kota i Hipci. W międzyczasie zauważam Ola i Wąskiego, podchodzę do nich na chwilę i tak przegapiam swoją kolej dekoracji - dzięki czemu dekorowany jestem indywidualnie, z boku.
Po całej ceremonii pakujemy się do samochodu Tomka (po którego przyjechała żona) i udajemy się w wycieczkę do Krosna.
Pierwotnie stamtąd mieliśmy jechać do Krakowa. Ruszamy ruchliwą i zatłoczoną krajówką w stronę Jasła, w samym mieście decydujemy się jednak zmienić plan i uderzyć na Rzeszów (może złapać Neobusa i być szybciej w domu). Zaczyna znowu padać (w czasie jazdy samochodem pogoda już udowodniła że raczej na słońce nie można liczyć). Deszcz – zdążyłem się już za nim stęsknić, tak dawno go nie było. Wciągam na szybko jednego żela (jestem strasznie głodny - za wiele to ja jeszcze nie zdążyłem zjeść) i ruszamy na Babicę. Na początek spory podjazd, potem już z górki... na jednym ze zjazdów Hipcia pięćdziesiątką wchodzi w zakręt przy moście z ograniczeniem do 30 km/h. Przez chwilę się bardzo tego obawiałem, bo było raczej mokro.
Przelatujemy Strzyżów (robię kolejną przerwę, sprawdzając przy okazji autobusy - jest szansa, że zdążymy), wciągam po drodze cztery żele i w końcu moc wraca. Dziwne uczucie.
Deszcz przestaje padać, za to pojawia się duży ruch. Jeden z autobusów wyprzedzając potraciłby Hipcię, ta na szczęście uciekła na zatoczkę autobusową. Cisnę w większości z przodu do samej Boguchwały, tam sprawdzamy jeszcze raz - jesteśmy bardzo na styk. Potem przelecieć Rzeszów i zatrzymać się na KAŻDYCH światłach... i spóźniliśmy się jakoś minutę. A i tak nie byłoby jak zrobić zakupów na drogę.
Aby nie ryzykować ewentualnego nie zabrania rowerów przez Neobus postanawiamy jdnak nie czekać na późniejsze połączenie tylko wracać pociągiem z Rzeszowa do Krakowa i stamtąd do Warszawy. W domu mamy być po 8 rano.
Już na spokojnie rozsiadamy się na dworcu PKP, idę po zakupy, idziemy też na słynne zapiekanki na dworcu (to nie "te" zapiekanki, które królowały tu w czasach gdy chodziliśmy do szkoły średniej, ale nadal i zapiekanki, i na dworcu). W końcu pakujemy się w osobówkę do Krakowa. W Krakowie prawie 2 godziny czekania, próbujemy upolować coś do jedzenia ale wszystko nieczynne. Udaje się znaleźć jakiś kebab; na schodach wciągamy po dwie buły. Pociąg do Warszawy przyjedża z opóźnieniem. Tam już czeka przedział rowerowy zawalony „bezdomnymi” bez miejscówek i dwa rowery . Pakujemy się do przedziału i walimy w kimono. Na zachodniej jesteśmy po 8, szybko do domu, zabrać ciuchy i do roboty i tak kończymy przygodę z BBT.
- DST 79.95km
- Czas 03:09
- VAVG 25.38km/h
- VMAX 68.48km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
80 km na drugi dzień po BBT i "skromnie". Dobre. ;)
Rzeszów też ma słynne zapiekanki przy dworcu? W Olsztynie jest (a przynajmniej było, gdy tam mieszkałem) podobnie. Na budce zainstalowano nawet wielki szyld "Słynne, olsztyńskie zapiekanki". W czasach studenckich zjeść taką zapiekankę to było coś wyjątkowo prestiżowego... michuss - 09:58 środa, 3 września 2014 | linkuj
Rzeszów też ma słynne zapiekanki przy dworcu? W Olsztynie jest (a przynajmniej było, gdy tam mieszkałem) podobnie. Na budce zainstalowano nawet wielki szyld "Słynne, olsztyńskie zapiekanki". W czasach studenckich zjeść taką zapiekankę to było coś wyjątkowo prestiżowego... michuss - 09:58 środa, 3 września 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!