Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Poniedziałek, 10 listopada 2014 Kategoria > 200 km, do czytania, sakwy, zaliczając gminy, ze zdjęciem

Czwarta (lubuska) Hip-rawka. Dzień 3

Pobudka, wstawać, ruszać. Dziś sprawdziłem czas - od wstania do pchnięcia roweru minęło 40-45 minut. Poranek był nawet ciepły, mglisty i wilgotny. Hipcia cieszyła się, bo w końcu prognozy zapowiadały na ten dzień około 15 stopni. Żadne z nas w to nie wierzyło, ale zawsze można sobie z tego żartować.

Hipcia od rana powtarzała, że dzisiaj na pewno musimy odbić wczorajsze straty, nie pozostało mi nic, jak potraktować te pogróżki poważnie i przygotować się na jazdę do późna.

W momencie startu małe zaskoczenie: nie działa mój licznik. Szybkie próby uruchomienia nie dały rezultatu, ustaliliśmy za to, że problemem jest gniazdo. Trudno - mam GPS-a.

Po sieknięciu okolicznych gmin zahaczyliśmy o Gorzów, przewieźliśmy się tamtejszymi DDR-ami i ruszyliśmy DK 22 w kierunku południa. A potem zachodu, przez lasy. Drogowskaz "Berlin 136" trochę nas zaskoczył. Asfalt super, wiadomo, trza Niemcom pokazać, że u nas też są dobre drogi, niestety wystarczyło skręcić na południe, w drogę wojewódzką, aby od razu pojawiły się dziury. Wkrótce słońce postanowiło się z nami przywitać i pogrzało. Efekt był taki, że 40 km do Sulęcina jechałem cały spocony, w kurtce przeciwdeszczowej, bo Hipcia kategorycznie zakazała jakichkolwiek zatrzymań. Po drodze zrobiliśmy dwie próby zaliczenia (przez las) gminy Ośno Lubuskie... bezowocnie. Trzeba by było pchać się na rympał przez krzaki, z daleka od drogi, co nie dawało gwarancji, że do gminy wjedziemy... a to jest warunkiem zaliczenia gminy.

Przez Sulęcin przepchnęliśmy się w sporym ruchu samochodowym, robiąc dodatkowy postój na żarcie na Orlenie. Opchaliśmy się jak zwierzęta (muffinek już nie wcisnęliśmy, będą na później). Było na tyle ciepło, że można było jechać w samej bluzie i cienkich rękawiczkach. Hipcia nawet założyła okulary przeciwsłoneczne. Jeszcze tylko szybkie smarowanie łańcuchów, nic bardziej mnie nie denerwuje niż piszczący łańcuch. I dalej w drogę! Od razu się lepiej jechało.

Długa trasa wzdłuż jednostki wojskowej, gdzie ciągle pisano o "ostrym strzelaniu" i grożono śmiercią... skojarzyło się nam to z trasą po Bośni i Hercegowinie. Ileż świata można zobaczyć w jednym województwie!

Zaczęły się też lekkie podjazdy. Mimo, że słońce, które tylko na chwilę raczyło nam przyświecić już się schowało, a asfalt miejscami był dziurawy i nierówny jechało się dziwnie dobrze. Na głowami kilka razy przeleciało nam stado łabędzi.

Wszystkie wioski były "wyposażone" w obowiązkowe pakiety plakatów i inszych takich. Mordy polityków przyświecały z każdej strony. Wygrało jednak hasło bynajmniej nie wyborcze, wypisane sprejem na przystanku. "SZATAN WÓDKA CZOŁGI". Wygrywa wszystko.
Wiatr oczywiście piłował w twarz, dał sobie spokój dopiero w okolicach Międzyrzecza, gdzie odbiliśmy na południe (trasa wiodła pętlą otaczającą okolice Świebodzina). Na chwilę zawitaliśmy w województwie Wielkopolskim, po czym wróciliśmy do Lubuskiego - w okolice Zbąszynka. Tam też zrobiliśmy kolejny postój na Orlenie - tym razem po 90 kilometrach. Coś do picia, coś do żarcia, szybkie ubranie (niestety wiatr i powolny zmrok mocno obniżyły temperaturę, która w ciągu dnia osiągnęła nie-bo-tycz-ną wartość 14 stopni) i po chwili już ruszamy. O zmroku dotarliśmy do Kargowej, gdzie odbiliśmy na zachód. Można było przypuszczać, że wiatr będzie w plecy. Bywał, nie był.

Krajówką dojechaliśmy do Sulechowa, szczęśliwie nie psując zbytnio krwi kierowcom TIR-ów, zresztą ruch był niewielki W samym Sulechowie ustaliliśmy, że przed zamknięciem powinniśmy zdążyć do sklepu do Krosna Odrzańskiego, tym samym robiąc jedne z najpóźniejszych planowych zakupów w historii naszego szlajania się po Polsce. Za Sulechowem przywitała nas "droga wojewódzka" - asfaltu na półtora samochodu, reszta to utwardzony, nierówny szuter. Mijanie się z samochodami bywało więc bardzo bliskie, chociaż kierowcy też wykazywali się wielką wolą współpracy i zawsze zwalniali do bezpiecznej prędkości, sami też zjeżdżali na część jezdni pozbawioną asfaltu. Widział ktoś coś takiego w Polsce?!

Nie potrzebowałem GPS-a, żeby się dowiedzieć, że zbliżamy się do Odry. Temperatura momentalnie spadła, zrobiło się wilgotno i mgliście. Nad głowami przyświecały nam gwiazdy, droga prowadziła przez las, poprzetykany od czasu do czasu mały wioskami o nazwach zaczynających się w większości przypadków na literę B.

Do Krosna wjechaliśmy ok 21:00. Nasze pierwsze zakupy w Netto. Żeby nie marznąc tracić ciepła na zewnątrz wprowadziliśmy rowery do środka. Ja stałem przy rowerach i zajmowałem się lampieniem się w mapę, Hipcia buszowała między półkami zdobywając pożywienie. Na miejscu zjedliśmy jeszcze wczesną kolację (jakieś zdechłe drożdżówki) i ruszyliśmy przed siebie - w końcu do mety mieliśmy jeszcze sporo kilometrów.

Z Krosna wyjechaliśmy krajówką, potem skręciliśmy w puściutką, ładnie wyasfaltowaną wojewódzką. Nic tamtędy nie jeździło, cały czas tylko lasy, spokój, czasem niewielki podjazd. W kilku napotkanych miejscowościach trafiliśmy na bruk, w tym jeden trzykilometrowy kawałek, który wytrząsł nam chyba wszystko, co mieliśmy w mózgach.

Dostaliśmy też w nagrodę zjazd do Nowogrodu Bobrzańskiego, machnęliśmy sobie podjazd, przekroczyliśmy Bóbr i wjechaliśmy w kolejne lasy. Jako że GPS wskazywał, że aż do Żarów będą, ale nie lasy, tylko laski, weszliśmy sobie w najbliższy duży las, na wygodny mech i tam, z dala od drogi rozłożyliśmy namiot. Miękko było. Do tego miejscami ziemia była rozkopana, widać, że trafiliśmy na miejsce bytowania dziczków. Niestety żaden w nocy nie chciał nas odwiedzić.

Galeria.

  • DST 240.37km
  • Czas 12:49
  • VAVG 18.75km/h
  • Podjazdy 777m
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Michuss:
Dzięki!

Mors:
Wartości poznawczych musisz szukać więc gdzie indziej, socjologiem też nie jestem.
Hipek
- 11:12 piątek, 21 listopada 2014 | linkuj
Niestety, zupełnie nie podzielam opinii Michussa - opis niemal nie zawiera wartości poznawczych, w dodatku socjologiczne interpretacje oceniam jako chybione - ot, chociażby, że tu się ustępuje na wąskiej drodze. Prawdopodobnie to przez obecność kobiety i /lub Wasze szeroko sterczące bagaże. Jako że nie jeżdżę z dużym bagażem ani nie jestem kobietą, to dziesiątki razy uciekałem do rowów przed ślepcami i psychopatami.
mors
- 22:41 czwartek, 20 listopada 2014 | linkuj
Napiszę tutaj, ale dotyczy całości - świetnie się czyta te lubuskie wojaże :)

Z haseł wyborczych najgłupsze widziałem w Trzebiatowie przed wyborami do europarlamentu. Dumna morda, a nad nią napis "Zaproszę Europę do nas". Ależ durne...
michuss
- 08:02 środa, 19 listopada 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl