Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Czwartek, 2 października 2014 Kategoria > 200 km, do czytania, sakwy

Rozdział 13: Ślady wojny

Rano było ciepło. I sucho. I poleżeliśmy sobie jeszcze chwilę, zbierając się bardzo spokojnie. Gdy w końcu wyszliśmy na zewnątrz było również ciepło. Okolica, w której się rozbiliśmy okazała się być płaskowyżem, pustym i bezludnym. Niecałe 13 stopni, bezwietrznie, niebo zachmurzone. Ruszamy.

Krajobraz przypominał nieco okolice płaskowyżu za Altą, w Norwegii. Niekończące się, bezludne pagórki, pokryte roślinnością, powtykane bardzo rzadko pojedyncze drzewa i krzaki.

Z jednego z nielicznych zabudowań wyleciały trzy wcale niemałe burki i zaczęły nas gonić. Z niezłym skutkiem. Ponieważ zwolnienie tempa, a nawet zatrzymanie się nie odniosło skutku (jeden nawet capnął mi sakwę), stwierdziłem, że wobec tego bawić będziemy się inaczej. Gdy zamierzałem właśnie użyć argumentu siły, czyli kamienia wielkości połowy pięści, odpuściły i odeszły sobie.

Słońce powoli rozjaśniało całe niebo, krajobraz wydawał się stworzony do jakichś westernów i, proszę, jak na życzenie, niedaleko pojawił się kowboj pasący bydło.

Po sporym zjeździe i jednej ciężarówce, która zepchnęła nas na pobocze odbiliśmy z Šuicy na przełęcz 1200, w kierunku Livna. Dość szybko dojechaliśmy do miasta, postanowiliśmy przejechać przez centrum, bo tam w końcu musi być jakiś sklep. Faktycznie, był. Zatrzymaliśmy się, Hipcia skoczyła doń, tylko po to, by wrócić i powiedzieć, że to trochę Rossmann, a nie supermarket. Sklep (Konzuum) znaleźliśmy na obwodnicy, z której wcześniej zrezygnowaliśmy, musieliśmy spory kawałek zjechać z drogi. Hipcia zabrała kasę i skoczyła wydać ostatnie marki, ja zostałem przyglądać się mapie, w kropiącym deszczu.

Z zakupów Jej Wysokość wróciła z pączkami. Tak nam posmakowały, że za moment skoczyłem po jeszcze kilka. Niestety, w końcu trzeba było ruszyć dalej...

Deszcz zniknął, chociaż jeszcze przez chwilę nas postraszył. Jechaliśmy brzegiem szerokiej doliny, oddzielonej przez dwa wysokie łańcuchy górskie. Zaraz pojawił się - dawno się nie widzieliśmy - mocny wiatr w twarz. Droga skręciła w stronę drugiego zbocza. Teraz jechaliśmy po płaskim, między klimatycznymi bagnami po obu stronach szosy. Na drugą stronę wyjechaliśmy tuż obok gór, mając niemalże w zasięgu ręki granicę z Chorwacją.

Zaczęły pojawiać się pojedyncze wioski; najbardziej zaludnione były tu... cmentarze. Większość domów była pozbawiona dachów, okien, popruta seriami z karabinów; niektóre już zamieszkałe domy miały wyraźny ślad ostrzału lub wręcz zalepione dziury po pociskach sporego kalibru. Przy niektórych oknach widać było wyraźnie, że kiedyś jeden człowiek w nich stał, a drugi ktoś usiłował mu zrobić krzywdę.

Pojawił się też drut kolczasty i czerwony znak z sympatyczną, uśmiechniętą mordką: Pazi Mine! Wzdłuż zaminowanego wąwozu przejechaliśmy kilka ładnych kilometrów. Na asfalcie, dla odmiany, od dłuższej chwili mijaliśmy sporo rozjechanych żmij. Wszędzie śmierć.

Dolina zamknięta była od północy niewielkim podjazdem, skończyły się cmentarze i miejscowości, zaczęły się pagórki... Trwało to jednak niedługo, bo wkrótce dojechaliśmy do Bosnianskiego Grahova. Miała to być stolica tutejszego "powiatu", wjeżdżając doń mieliśmy jednak wrażenie, że jest to miasto, w którym niedługo nikt już nie będzie mieszkał - tak samo smutne i tak samo wojennie puste, jak wszystkie mijane dzisiaj. Do samego centrum (jeśli istniało) nie wjeżdżaliśmy, przecięliśmy tylko odrobinę miasto i skręciliśmy na zachód, w kierunku granicy, uprzednio wydając ostatnie z ostatnich Bośniackich Marek na małą colę na stacji benzynowej.

Do granicy musieliśmy się sporo powspinać. Na jednym z podjazdów kolejne ślady wojny - wieńce z napisem "weterani" i dwie pamiątki po dwudziestopięciolatkach, którzy właśnie tutaj zakończyli swoje walki.

Spodziewałem się, że wspinaczki będzie więcej, bo widziałem na horyzoncie GPS-a serpentyny. ale... zaskoczył nas zjazd, po tych własnie serpentynach... Za darmo zjechaliśmy do samej Unii, czyli do granicy z Chorwacją. Specjalnie zrobiliśmy sobie fotkę przy znaczku UE, jako pamiątkę po ostatniej kontroli paszportowej. Przez granicę przelecieliśmy, a droga dalej prowadziła w dół. I w dół. I z wiatrem w plecy.

Zjechaliśmy do Knina. Trochę klucząc po bocznych dróżkach i objazdach znaleźliśmy wyjazd z tej niezbyt ładnej (mimo że przedstawiającej się jako "królewski gród") miejscowości. Za Kninem czekała nas powrotna wspinaczka na spore zbocze i... wiatr. Wiatr w ryło, mocny, droga niby prosta, ale jedzie się niezbyt przyjemnie. Mimo 19 stopni, wraz ze zmrokiem dość szybko zrobiło się chłodno, do tego nie wiadomo gdzie i kiedy uda się zanocować, bo jedziemy przez skalne tereny, upstrzone spadami, zboczami, albo po prostu głazowiskami. W pewnym momencie mija nas kilkanaście wojskowych transportówek, czyżby zaczęła się wojna?

Droga coraz bardziej irytuje: gdy zaczyna się jakiś zjazd, to dostajemy jeszcze mocniejszy wiatr, na podjazdach odpuszcza tylko trochę; przekroczenie 200 km widać już na horyzoncie, więc, mając na uwadze to, że tereny robią się powoli coraz bardziej przyjazne, uznaliśmy, że wstydem byłoby nie dokręcić. Akurat jak na życzenie trafiamy na niewielki lasek mając na liczniku lekko ponad 200; z olbrzymią ulgą ładujemy się między drzewa; nic tu nie wieje, więc jest bardzo ciepło i do tego bardzo miękko. Czas spać.

  • DST 200.40km
  • Czas 11:31
  • VAVG 17.40km/h
  • Podjazdy 1847m
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl