Środa, 8 października 2014
Kategoria > 100km, do czytania, sakwy
Rozdział 19: Cierpliwie w górę, w górę, w górę...
Pobudka. Noc była sucha. Okazało się, że rozbiliśmy się wysoko, na zboczu i mamy przed oczami bardzo przyjemną panoramkę. Ostrożnie schodząc z górki wracamy na trasę. Jedziemy pod wiatr, jest 15 stopni, ale jednak pochmurno i chłodno. Pokonujemy jeden niewielki pagórek i zjazdem docieramy do Zwolenia. Miasto objeżdżamy dookoła, obwodnicą, z widokiem na olbrzymie slumso-koczowisko Romów. Zaczyna się duży ruch ciężarówek. I zaczyna się podjazd - od tego miejsca przez najbliższe 120 km będziemy jechali praktycznie wyłącznie w górę.
W Bańskiej Bystricy, która jest dużym miastem, musimy trochę pokluczyć. Przejeżdżamy nawet przez jakieś osiedle (!). Jest też jeden problem - ze znaków i z GPS-a widzę, że mamy przed sobą ekspresówkę. A przynajmniej tak to wygląda. Na krótkich postojach widzę znowu bardzo wielu Romów - część niesie jakieś żelastwa, niespecjalnie przejmując się ruchem ulicznym. Pytamy kilku Słowaków, nikt nie jest stąd, w końcu jeden mówi, żebyśmy walili na Poprad, bo ekspresówka się kończy i akurat wyjedziemy za jej końcem.
Skończyła się, taka jej mać. Wyjechaliśmy dokładnie na nią, ale postanawiamy mieć to gdzieś. Okazuje się, że było jej zaledwie pięćset metrów i przeszła w "normalną" drogę. Kierujemy się cały czas na Poprad. Droga trzyma się następującego schematu: tam, gdzie jest szerokie pobocze jest zakaz dla rowerów (bo jest alternatywa w postaci drogi "dołem" przez jakąś wioskę, którą droga omija), tam, gdzie pobocza nie ma, zakazu brak. Przynajmniej są konsekwentni. Mijane wioski budzą nasze zainteresowanie, bo w bardzo wielu znowu napotykamy jakieś zniszczone budynki, a w nich jakieś slumsy, w których siedzą Romowie.
W Breznie robimy przystanek przy Tesco. Czekając na Hipcię zdążyłem się wynudzić, kilka razy wyciągnąć i schować aprarat, poprzyglądać się lokalnym mieszkańcom, zauważyć, że niedaleko, przy jakimś murze, odbywa się własnie prezentacja gadów (albo gada) - jakiś facet trzyma na ramionach na oko dwu-trzymetrowego węża.
Chwilę później zaczęło padać, wyciągnąłem kurtki i kapelusze, wróciła Hipcia, obładowana jak nieboskie stworzenie. Spakowaliśmy zakupy, zjedliśmy coś i ruszyliśmy dalej, pod górę. Nachylenie zrobiło się większe, droga zaczęła prowadzić przez park narodowy, prosto na przełęcz 1000 m. W międzyczasie zapadł zmrok. O tym, że byliśmy na przełęczy, dowiedzieliśmy się ze znaków. Wyjechaliśmy, zjechaliśmy i liczyliśmy, że będzie już z górki. Niestety... Wdrapaliśmy się jeszcze raz, na 1050m. Po długim zjeździe wzdłuż jakichś tartaków, liczyliśmy na to, że teraz to już na pewno do Popradu z górki, ale nie, trzeba było przekopać się jeszcze przez jedno zbocze, dość strome zresztą (12-13%). Na górze przywitała nas panorama miasta i w końcu, długo oczekiwany dłuuuugi zjazd do samego Popradu. Było ok. 22:00, miasto puste i praktycznie zupełnie bezludne, przez pusty Poprad przelecieliśmy nie wiadomo kiedy (stając chyba tylko raz na swiatłach) i zaczęliśmy powoli myśleć o noclegu.
Z tym ostatnim miało być jednak ciężko. Tereny były wybitnie niezachęcające (a jako że była pełnia, to wszystko było widać jak na dłoni), ze dwa razy złażę w krzaki (i jedyne, co osiągam, to jakieś chwasty poprzyczepiane do mnie plus wlezienie w pokrzywy), w końcu wchodzimy na jakąś drogę prowadzącą wysokim zboczem po prawej stronie drogi - i co z tego, że się tam wyskrobaliśmy, jak po chwili okazuje się, że tamtędy jeżdżą mieszkańcy... A taki ładny były rano widok, na majaczące w oddali Tatry. Trzeba zawrócić i zjechać z powrotem na asfalt (krążenie jest dobrze widoczne na mapie poniżej).
W końcu tuż przed Kieżmarkiem decydujemy się na strzał ostatniej szansy (bo jeśli nie tu, to cholera wie, gdzie). Włazimy między krzaki i ledwo schowani przed drogą (w nocy nas nie ujrzą, w dzień, wcześnie rano, wstaniemy) rozbijamy namiot.
W Bańskiej Bystricy, która jest dużym miastem, musimy trochę pokluczyć. Przejeżdżamy nawet przez jakieś osiedle (!). Jest też jeden problem - ze znaków i z GPS-a widzę, że mamy przed sobą ekspresówkę. A przynajmniej tak to wygląda. Na krótkich postojach widzę znowu bardzo wielu Romów - część niesie jakieś żelastwa, niespecjalnie przejmując się ruchem ulicznym. Pytamy kilku Słowaków, nikt nie jest stąd, w końcu jeden mówi, żebyśmy walili na Poprad, bo ekspresówka się kończy i akurat wyjedziemy za jej końcem.
Skończyła się, taka jej mać. Wyjechaliśmy dokładnie na nią, ale postanawiamy mieć to gdzieś. Okazuje się, że było jej zaledwie pięćset metrów i przeszła w "normalną" drogę. Kierujemy się cały czas na Poprad. Droga trzyma się następującego schematu: tam, gdzie jest szerokie pobocze jest zakaz dla rowerów (bo jest alternatywa w postaci drogi "dołem" przez jakąś wioskę, którą droga omija), tam, gdzie pobocza nie ma, zakazu brak. Przynajmniej są konsekwentni. Mijane wioski budzą nasze zainteresowanie, bo w bardzo wielu znowu napotykamy jakieś zniszczone budynki, a w nich jakieś slumsy, w których siedzą Romowie.
W Breznie robimy przystanek przy Tesco. Czekając na Hipcię zdążyłem się wynudzić, kilka razy wyciągnąć i schować aprarat, poprzyglądać się lokalnym mieszkańcom, zauważyć, że niedaleko, przy jakimś murze, odbywa się własnie prezentacja gadów (albo gada) - jakiś facet trzyma na ramionach na oko dwu-trzymetrowego węża.
Chwilę później zaczęło padać, wyciągnąłem kurtki i kapelusze, wróciła Hipcia, obładowana jak nieboskie stworzenie. Spakowaliśmy zakupy, zjedliśmy coś i ruszyliśmy dalej, pod górę. Nachylenie zrobiło się większe, droga zaczęła prowadzić przez park narodowy, prosto na przełęcz 1000 m. W międzyczasie zapadł zmrok. O tym, że byliśmy na przełęczy, dowiedzieliśmy się ze znaków. Wyjechaliśmy, zjechaliśmy i liczyliśmy, że będzie już z górki. Niestety... Wdrapaliśmy się jeszcze raz, na 1050m. Po długim zjeździe wzdłuż jakichś tartaków, liczyliśmy na to, że teraz to już na pewno do Popradu z górki, ale nie, trzeba było przekopać się jeszcze przez jedno zbocze, dość strome zresztą (12-13%). Na górze przywitała nas panorama miasta i w końcu, długo oczekiwany dłuuuugi zjazd do samego Popradu. Było ok. 22:00, miasto puste i praktycznie zupełnie bezludne, przez pusty Poprad przelecieliśmy nie wiadomo kiedy (stając chyba tylko raz na swiatłach) i zaczęliśmy powoli myśleć o noclegu.
Z tym ostatnim miało być jednak ciężko. Tereny były wybitnie niezachęcające (a jako że była pełnia, to wszystko było widać jak na dłoni), ze dwa razy złażę w krzaki (i jedyne, co osiągam, to jakieś chwasty poprzyczepiane do mnie plus wlezienie w pokrzywy), w końcu wchodzimy na jakąś drogę prowadzącą wysokim zboczem po prawej stronie drogi - i co z tego, że się tam wyskrobaliśmy, jak po chwili okazuje się, że tamtędy jeżdżą mieszkańcy... A taki ładny były rano widok, na majaczące w oddali Tatry. Trzeba zawrócić i zjechać z powrotem na asfalt (krążenie jest dobrze widoczne na mapie poniżej).
W końcu tuż przed Kieżmarkiem decydujemy się na strzał ostatniej szansy (bo jeśli nie tu, to cholera wie, gdzie). Włazimy między krzaki i ledwo schowani przed drogą (w nocy nas nie ujrzą, w dzień, wcześnie rano, wstaniemy) rozbijamy namiot.
- DST 192.84km
- Czas 11:40
- VAVG 16.53km/h
- Podjazdy 1503m
- Sprzęt Zenon
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!