Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Środa, 8 października 2014 Kategoria > 100km, do czytania, sakwy

Rozdział 19: Cierpliwie w górę, w górę, w górę...

Pobudka. Noc była sucha. Okazało się, że rozbiliśmy się wysoko, na zboczu i mamy przed oczami bardzo przyjemną panoramkę. Ostrożnie schodząc z górki wracamy na trasę. Jedziemy pod wiatr, jest 15 stopni, ale jednak pochmurno i chłodno. Pokonujemy jeden niewielki pagórek i zjazdem docieramy do Zwolenia. Miasto objeżdżamy dookoła, obwodnicą, z widokiem na olbrzymie slumso-koczowisko Romów. Zaczyna się duży ruch ciężarówek. I zaczyna się podjazd - od tego miejsca przez najbliższe 120 km będziemy jechali praktycznie wyłącznie w górę.

W Bańskiej Bystricy, która jest dużym miastem, musimy trochę pokluczyć. Przejeżdżamy nawet przez jakieś osiedle (!). Jest też jeden problem - ze znaków i z GPS-a widzę, że mamy przed sobą ekspresówkę. A przynajmniej tak to wygląda. Na krótkich postojach widzę znowu bardzo wielu Romów - część niesie jakieś żelastwa, niespecjalnie przejmując się ruchem ulicznym. Pytamy kilku Słowaków, nikt nie jest stąd, w końcu jeden mówi, żebyśmy walili na Poprad, bo ekspresówka się kończy i akurat wyjedziemy za jej końcem.

Skończyła się, taka jej mać. Wyjechaliśmy dokładnie na nią, ale postanawiamy mieć to gdzieś. Okazuje się, że było jej zaledwie pięćset metrów i przeszła w "normalną" drogę. Kierujemy się cały czas na Poprad. Droga trzyma się następującego schematu: tam, gdzie jest szerokie pobocze jest zakaz dla rowerów (bo jest alternatywa w postaci drogi "dołem" przez jakąś wioskę, którą droga omija), tam, gdzie pobocza nie ma, zakazu brak. Przynajmniej są konsekwentni. Mijane wioski budzą nasze zainteresowanie, bo w bardzo wielu znowu napotykamy jakieś zniszczone budynki, a w nich jakieś slumsy, w których siedzą Romowie.

W Breznie robimy przystanek przy Tesco. Czekając na Hipcię zdążyłem się wynudzić, kilka razy wyciągnąć i schować aprarat, poprzyglądać się lokalnym mieszkańcom, zauważyć, że niedaleko, przy jakimś murze, odbywa się własnie prezentacja gadów (albo gada) - jakiś facet trzyma na ramionach na oko dwu-trzymetrowego węża.

Chwilę później zaczęło padać, wyciągnąłem kurtki i kapelusze, wróciła Hipcia, obładowana jak nieboskie stworzenie. Spakowaliśmy zakupy, zjedliśmy coś i ruszyliśmy dalej, pod górę. Nachylenie zrobiło się większe, droga zaczęła prowadzić przez park narodowy, prosto na przełęcz 1000 m. W międzyczasie zapadł zmrok. O tym, że byliśmy na przełęczy, dowiedzieliśmy się ze znaków. Wyjechaliśmy, zjechaliśmy i liczyliśmy, że będzie już z górki. Niestety... Wdrapaliśmy się jeszcze raz, na 1050m. Po długim zjeździe wzdłuż jakichś tartaków, liczyliśmy na to, że teraz to już na pewno do Popradu z górki, ale nie, trzeba było przekopać się jeszcze przez jedno zbocze, dość strome zresztą (12-13%). Na górze przywitała nas panorama miasta i w końcu, długo oczekiwany dłuuuugi zjazd do samego Popradu. Było ok. 22:00, miasto puste i praktycznie zupełnie bezludne, przez pusty Poprad przelecieliśmy nie wiadomo kiedy (stając chyba tylko raz na swiatłach) i zaczęliśmy powoli myśleć o noclegu.

Z tym ostatnim miało być jednak ciężko. Tereny były wybitnie niezachęcające (a jako że była pełnia, to wszystko było widać jak na dłoni), ze dwa razy złażę w krzaki (i jedyne, co osiągam, to jakieś chwasty poprzyczepiane do mnie plus wlezienie w pokrzywy), w końcu wchodzimy na jakąś drogę prowadzącą wysokim zboczem po prawej stronie drogi - i co z tego, że się tam wyskrobaliśmy, jak po chwili okazuje się, że tamtędy jeżdżą mieszkańcy... A taki ładny były rano widok, na majaczące w oddali Tatry. Trzeba zawrócić i zjechać z powrotem na asfalt (krążenie jest dobrze widoczne na mapie poniżej).

W końcu tuż przed Kieżmarkiem decydujemy się na strzał ostatniej szansy (bo jeśli nie tu, to cholera wie, gdzie). Włazimy między krzaki i ledwo schowani przed drogą (w nocy nas nie ujrzą, w dzień, wcześnie rano, wstaniemy) rozbijamy namiot.

  • DST 192.84km
  • Czas 11:40
  • VAVG 16.53km/h
  • Podjazdy 1503m
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl