Piątek, 10 października 2014
Kategoria > 200 km, do czytania, sakwy, zaliczając gminy
Rozdział 21: Przeprawa przez Śląsk
Rano jest chłodno, ok. siedmiu stopni. Gdy zwijamy namiot widzi nas spacerujący chłopak. Ignoruje.
Ruszamy. Ruch jest spory, robi się coraz cieplej. Sporo uwagi poświęcam patrzeniu na granice gmin na mapie i szukaniu co by tu można było jeszcze zaliczyć. Przecinamy Wadowice i decydujemy się zjeść tutejsze kremówki (w końcu papież tu chodził na nie, po maturze). Hipcia poszła, upolowała coś, średnio to było smaczne i długo się jeszcze odzywało...
Robiąc dwie odbitki po gminy lecimy przez Kęty na Oświęcim. Bokiem wjeżdżamy do Mysłowic (pinując, żeby nie wyjechać na ekspresówkę). Zaczął się GOP - info o szkodach górniczych, kiepski asfalt, niekończący się ciąg miast.
Z Mysłowic płynnie przelatujemy do Katowic, ze dwa razy napotykamy zakaz, raz nawet decydujemy się zjechać tak, jak każą (to je Polska, tu się ląduje w krzakach), za drugim razem olewamy idiotów-inżynierów ruchu. Zupełnie przypadkowo przelatujemy przez centrum Katowic, mijamy Spodek, z ulgą przejeżdżamy obok Parku Śląskiego (z ulgą, bo to już blisko) i kierujemy się w stronę Bytomia. Ruch jest bardzo duży i jedzie się nieprzyjemnie - od świateł do świateł, a na wszystkich trzeba się zatrzymać, bo jest czerwone.
W okolicy Piekar ładną, jesienną już drogą, kierujemy się na Radzionków i przez Tarnowskie Góry, ładnym, słonecznym i długim zjazdem, wyjeżdżamy w ciszę. A przynajmniej ciszę w porównaniu z tym, co było przed chwilą.
Tu należy zauważyć, że od kiedy wjechaliśmy do Polski, cały czas mijamy remonty. Co chwilę są roboty, wykopy, ciężarówki i walce. Drogi się robią. Powoli, ale jednak coś się poprawia.
Analiza gmin pokazuje, że opłaci nam się zrobić odbitkę, zawrócić i przez Toszek (korzystając z tego, że niby roboty, droga zamknięta, ale asfalt już położony) dotrzeć do Strzelców Opolskich. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy, gmina została zjedzona tuż przed zachodem słońca. Do Strzelec dojeżdżamy po zmroku, tam w Lidlu robimy przerwę na zakupy, przy okazji zagaduje mnie dwóch chłopaczków - wyglądali na nie do końca sprawnych umysłowo. Rozmowa robi się trochę męcząca, ale na szczęście Hipcia nadchodzi z zakupami i koledzy odchodzą, dając nam czas na spokojne spakowanie się.
Ruszamy w kierunku lasów, w których zaplanowałem biwak. Trafiam idealnie. Po pokonaniu granicy przyzwoitości (czyli 200 km) i odjeżdżając odpowiedni dystans od najbliższej cywilizacji, w świetle księżyca wchodzimy w las. Rowery bunkrujemy za krzakami, żeby nie błyskamy odblaskami i szukamy. A szukanie schodzi długo, bo jest wyjątkowo nierówno. W końcu znajduje się coś równego, rozbijamy się i... kurwa! Latarka w lesie!
Nasze światła są wyłączone, bardzo cicho wychylam się zza drzew i szukam wszystkimi zmysłami (czyli oczmi i uszmi) intruza, który o tej porze łażąc z latarką musi ewidentnie czegoś szukać. Nie chce mi się wierzyć, żeby w tych lasach były kamery z czujkami na fotokomórkę, ale może jednak? Skoro po tym lesie łaziliśmy dobry kwadrans, to może leśniczy zdążył już zajechać.
Latarka nie odezwała się po raz kolejny. Bardzo mi to nie pasuje. Zafrasowany cofam się w kierunku namiotu i wtedy widzę ją po raz kolejny. Ruszam głową - i znów.
Księżycu, nie pajacuj, czemu mnie straszysz?!
Wracam do namiotu, bunkruję się do środka, zostawiamy otwarte wszystko, co może być otwarte, bo jest bardzo ciepło. Czas spać.
Ruszamy. Ruch jest spory, robi się coraz cieplej. Sporo uwagi poświęcam patrzeniu na granice gmin na mapie i szukaniu co by tu można było jeszcze zaliczyć. Przecinamy Wadowice i decydujemy się zjeść tutejsze kremówki (w końcu papież tu chodził na nie, po maturze). Hipcia poszła, upolowała coś, średnio to było smaczne i długo się jeszcze odzywało...
Robiąc dwie odbitki po gminy lecimy przez Kęty na Oświęcim. Bokiem wjeżdżamy do Mysłowic (pinując, żeby nie wyjechać na ekspresówkę). Zaczął się GOP - info o szkodach górniczych, kiepski asfalt, niekończący się ciąg miast.
Z Mysłowic płynnie przelatujemy do Katowic, ze dwa razy napotykamy zakaz, raz nawet decydujemy się zjechać tak, jak każą (to je Polska, tu się ląduje w krzakach), za drugim razem olewamy idiotów-inżynierów ruchu. Zupełnie przypadkowo przelatujemy przez centrum Katowic, mijamy Spodek, z ulgą przejeżdżamy obok Parku Śląskiego (z ulgą, bo to już blisko) i kierujemy się w stronę Bytomia. Ruch jest bardzo duży i jedzie się nieprzyjemnie - od świateł do świateł, a na wszystkich trzeba się zatrzymać, bo jest czerwone.
W okolicy Piekar ładną, jesienną już drogą, kierujemy się na Radzionków i przez Tarnowskie Góry, ładnym, słonecznym i długim zjazdem, wyjeżdżamy w ciszę. A przynajmniej ciszę w porównaniu z tym, co było przed chwilą.
Tu należy zauważyć, że od kiedy wjechaliśmy do Polski, cały czas mijamy remonty. Co chwilę są roboty, wykopy, ciężarówki i walce. Drogi się robią. Powoli, ale jednak coś się poprawia.
Analiza gmin pokazuje, że opłaci nam się zrobić odbitkę, zawrócić i przez Toszek (korzystając z tego, że niby roboty, droga zamknięta, ale asfalt już położony) dotrzeć do Strzelców Opolskich. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy, gmina została zjedzona tuż przed zachodem słońca. Do Strzelec dojeżdżamy po zmroku, tam w Lidlu robimy przerwę na zakupy, przy okazji zagaduje mnie dwóch chłopaczków - wyglądali na nie do końca sprawnych umysłowo. Rozmowa robi się trochę męcząca, ale na szczęście Hipcia nadchodzi z zakupami i koledzy odchodzą, dając nam czas na spokojne spakowanie się.
Ruszamy w kierunku lasów, w których zaplanowałem biwak. Trafiam idealnie. Po pokonaniu granicy przyzwoitości (czyli 200 km) i odjeżdżając odpowiedni dystans od najbliższej cywilizacji, w świetle księżyca wchodzimy w las. Rowery bunkrujemy za krzakami, żeby nie błyskamy odblaskami i szukamy. A szukanie schodzi długo, bo jest wyjątkowo nierówno. W końcu znajduje się coś równego, rozbijamy się i... kurwa! Latarka w lesie!
Nasze światła są wyłączone, bardzo cicho wychylam się zza drzew i szukam wszystkimi zmysłami (czyli oczmi i uszmi) intruza, który o tej porze łażąc z latarką musi ewidentnie czegoś szukać. Nie chce mi się wierzyć, żeby w tych lasach były kamery z czujkami na fotokomórkę, ale może jednak? Skoro po tym lesie łaziliśmy dobry kwadrans, to może leśniczy zdążył już zajechać.
Latarka nie odezwała się po raz kolejny. Bardzo mi to nie pasuje. Zafrasowany cofam się w kierunku namiotu i wtedy widzę ją po raz kolejny. Ruszam głową - i znów.
Księżycu, nie pajacuj, czemu mnie straszysz?!
Wracam do namiotu, bunkruję się do środka, zostawiamy otwarte wszystko, co może być otwarte, bo jest bardzo ciepło. Czas spać.
- DST 206.45km
- Czas 11:26
- VAVG 18.06km/h
- Podjazdy 1202m
- Sprzęt Zenon
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!