Niedziela, 12 października 2014
Kategoria > 200 km, do czytania, sakwy
Rozdział 23: To już jest koniec
Pobudka. Zbieramy się wcześnie rano. Nie trzeba się jakoś spieszyć, do Warszawy to się już doturlamy. Po siedmiu kilometrach wjeżdżamy do województwa łódzkiego. Powoli, acz nieubłaganie, zbliżamy się do Łodzi. Grzybiarze nadal buszują po krzakach. My jedziemy.
W zasadzie dzień ten nie przypomina wyprawy, a zwykłą, jednodniową wycieczkę - ot, wywieźliśmy się gdzieś pociągiem i trzeba do domu wrócić.
Duża kropka z napisem "Łódź" powoli się zbliża. Pojawiają się też zaliczone już kiedyś gminy. Przez Konstantynów wjeżdżamy do samego miasta, udaje się je nawet sprawnie opuścić, bez większych problemów i szlajania się po śmieszkach rowerowych. Dalej to już znana trasa do Łowicza, a teraz można już odliczać... Tabliczka "mazowieckie". Sochaczew. Powoli robi się ciemno. Żelazowa Wola, Powiat Warszawski Zachodni, gmina Kampinos, Leszno...
Gdzieś za Lesznem zatrzymujemy się na szukanie klucza od domu. Nie widziałem go od trzech tygodni, a wolę go mieć już w garści i nie zastanawiać się przez jeszcze godzinę, czy jest, czy go nie ma. Szukanie trwa chwilę, ale jest. No, to teraz tylko prosta do domu. Gmina Babice. Rondo. Cmentarz. Hubala-Dobrzańskiego.
Blok. Klatka. To już? Naprawdę?
Otwieramy drzwi. Wszystko jest na swoim miejscu. Szosy wiszą, wszystko działa. Jak zawsze kręci się w głowie po takim czasie na przestrzeni. Zaskakuje echo odbijające się od ścian. Rozjuczam pojazdy. Wnoszę sakwy, wprowadzam rowery. Dopiero wtedy siadam i wydaję z siebie głębokie "Uff!".
4168 km. 233 godziny, czyli 42% czasu wyprawy spędzone na siodełku. Ponad czterokrotnie podjechany Mt. Everest. Z Chorwacji przez Grecję do Polski. Średnio 180 km i 10 h dziennie, przez ostatnie 11 dni średnio 203 km dziennie. Zaliczonych nawet (nieplanowanie) kilka ładnych gmin.
Wiem, większość tego nie lubi. Lubi przystanąć, zobaczyć, pozwiedzać, pooglądać. Spędzić pół dnia poza rowerem, na jedzeniu lokalnych przysmaków, rozmawiając z mieszkańcami, patrząc na kulturę, oglądając zabytki, szukając małych, zapomnianych miejsc.
My lubimy jechać. Przed siebie. Metr za metrem, kilometr za kilometrem, przez cały dzień, kolejny i jeszcze jeden. I jeszcze.
Biwaki w wielu pięknych miejscach, każde mające swój urok i w nocy, i za dnia. Dzięki solidnej dyscyplinie i wczesnym pobudkom udało się z każdego dnia wycisnąć tyle, ile się dało. Żadnego zwiedzonego kościoła, zabytku i zamku. Miasta przejechane tak szybko, jak to możliwe. Lasy, łąki, pola, góry, skały. Nitka asfaltu prowadząca środkiem, czasem przez góry, czasem doliną. Zmieniające się widoki, ukształtowanie terenu, zawsze wszystko przed oczami. Nie trzeba było się zatrzymywać, wystarczyło czekać na to, co przyjedzie następne. A przyjeżdżało, zawsze. Każda droga ma swój urok: nieważne, czy to jest dróżka wijąca się hen, w Czarnogórze, czy zjeżdżony kawałek asfaltu za Sochaczewem, prowadzący do domu.
Ta forma wyprawy okazała się być najlepszą z dotychczasowych, trzeba ją udoskonalić i ponowić w kolejnym roku. A gdzie? To się dopiero okaże.
A tymczasem, skoro dźwięk mojego "Uff" właśnie przebrzmiał w pokoju, pozostaje napisać tylko jedno słowo: koniec.
W zasadzie dzień ten nie przypomina wyprawy, a zwykłą, jednodniową wycieczkę - ot, wywieźliśmy się gdzieś pociągiem i trzeba do domu wrócić.
Duża kropka z napisem "Łódź" powoli się zbliża. Pojawiają się też zaliczone już kiedyś gminy. Przez Konstantynów wjeżdżamy do samego miasta, udaje się je nawet sprawnie opuścić, bez większych problemów i szlajania się po śmieszkach rowerowych. Dalej to już znana trasa do Łowicza, a teraz można już odliczać... Tabliczka "mazowieckie". Sochaczew. Powoli robi się ciemno. Żelazowa Wola, Powiat Warszawski Zachodni, gmina Kampinos, Leszno...
Gdzieś za Lesznem zatrzymujemy się na szukanie klucza od domu. Nie widziałem go od trzech tygodni, a wolę go mieć już w garści i nie zastanawiać się przez jeszcze godzinę, czy jest, czy go nie ma. Szukanie trwa chwilę, ale jest. No, to teraz tylko prosta do domu. Gmina Babice. Rondo. Cmentarz. Hubala-Dobrzańskiego.
Blok. Klatka. To już? Naprawdę?
Otwieramy drzwi. Wszystko jest na swoim miejscu. Szosy wiszą, wszystko działa. Jak zawsze kręci się w głowie po takim czasie na przestrzeni. Zaskakuje echo odbijające się od ścian. Rozjuczam pojazdy. Wnoszę sakwy, wprowadzam rowery. Dopiero wtedy siadam i wydaję z siebie głębokie "Uff!".
4168 km. 233 godziny, czyli 42% czasu wyprawy spędzone na siodełku. Ponad czterokrotnie podjechany Mt. Everest. Z Chorwacji przez Grecję do Polski. Średnio 180 km i 10 h dziennie, przez ostatnie 11 dni średnio 203 km dziennie. Zaliczonych nawet (nieplanowanie) kilka ładnych gmin.
Wiem, większość tego nie lubi. Lubi przystanąć, zobaczyć, pozwiedzać, pooglądać. Spędzić pół dnia poza rowerem, na jedzeniu lokalnych przysmaków, rozmawiając z mieszkańcami, patrząc na kulturę, oglądając zabytki, szukając małych, zapomnianych miejsc.
My lubimy jechać. Przed siebie. Metr za metrem, kilometr za kilometrem, przez cały dzień, kolejny i jeszcze jeden. I jeszcze.
Biwaki w wielu pięknych miejscach, każde mające swój urok i w nocy, i za dnia. Dzięki solidnej dyscyplinie i wczesnym pobudkom udało się z każdego dnia wycisnąć tyle, ile się dało. Żadnego zwiedzonego kościoła, zabytku i zamku. Miasta przejechane tak szybko, jak to możliwe. Lasy, łąki, pola, góry, skały. Nitka asfaltu prowadząca środkiem, czasem przez góry, czasem doliną. Zmieniające się widoki, ukształtowanie terenu, zawsze wszystko przed oczami. Nie trzeba było się zatrzymywać, wystarczyło czekać na to, co przyjedzie następne. A przyjeżdżało, zawsze. Każda droga ma swój urok: nieważne, czy to jest dróżka wijąca się hen, w Czarnogórze, czy zjeżdżony kawałek asfaltu za Sochaczewem, prowadzący do domu.
Ta forma wyprawy okazała się być najlepszą z dotychczasowych, trzeba ją udoskonalić i ponowić w kolejnym roku. A gdzie? To się dopiero okaże.
A tymczasem, skoro dźwięk mojego "Uff" właśnie przebrzmiał w pokoju, pozostaje napisać tylko jedno słowo: koniec.
- DST 226.01km
- Czas 10:49
- VAVG 20.89km/h
- Podjazdy 531m
- Sprzęt Zenon
Komentarze
ale jak to koniec ?
Miło zleciały 4 godziny w pracy przy czytaniu relacji. za 3 tygodnie jadę na swoją pierwszą wyprawę. Takie relacje to dla mnie kopalnia wiedzy.
PS. Szacun za dystanse :) maly_mynio - 13:33 piątek, 31 lipca 2015 | linkuj
Miło zleciały 4 godziny w pracy przy czytaniu relacji. za 3 tygodnie jadę na swoją pierwszą wyprawę. Takie relacje to dla mnie kopalnia wiedzy.
PS. Szacun za dystanse :) maly_mynio - 13:33 piątek, 31 lipca 2015 | linkuj
Świetnie napisane, przeczytałem wszystko, gratuluję pomysłu i wykonania.
P.S. I wyszło na to, że jestem w mniejszości. To tak w nawiązaniu do końcowych akapitów. :) michuss - 13:35 wtorek, 28 lipca 2015 | linkuj
P.S. I wyszło na to, że jestem w mniejszości. To tak w nawiązaniu do końcowych akapitów. :) michuss - 13:35 wtorek, 28 lipca 2015 | linkuj
Dlatego proszę i apeluję w imieniu własnym i wiernych czytelników - PISZ RELACJE NA BIEŻĄCO! To jest naprawdę z wielkim pożytkiem dla jakości Twoich tekstów. Czytając relacje z MP, BBT, czy ostatnio P100J, czuje się emocje, bierze się udział w tych maratonach razem z Wami.
yurek55 - 09:59 czwartek, 23 lipca 2015 | linkuj
Choć według mnie zakrawa to na fanatyzm rowerowy, nie oceniam. Możesz spokojnie zignorować moje komentarze pod niektórymi rozdziałami, każdy zwiedza i poznaje świat po swojemu. Gratuluję pasji i wytrwałości, detrminacji i siły, do realizowania swych marzeń. Co do samej realacji, to jest dośc "sucha", gdyby dać więcej wątków takich bardziej osobistych, zapewne zysakała by na kolorycie. Rozumiem jednak, że taka konwencja sprzyja zachowniu dystansu, czytelnik nie ma za bardzo szans, na "uczestniczenie" z Wami w tej wyprawie. Wiem, że to Twój świadomy wybór, ale trochę szkoda....
PS. Czy przez te trzy tygodnie nie jedliście normalnego obiadu?
PS.2 Jak radziliście sobie z higieną osobistą, bo chyba tylko dwa razy nocowaliście pod dachem i mieliście mozliwość korzystania z dobrodziejstw bieżącej wody?
PS.3. Podziw i szacunek yurek55 - 08:30 czwartek, 23 lipca 2015 | linkuj
PS. Czy przez te trzy tygodnie nie jedliście normalnego obiadu?
PS.2 Jak radziliście sobie z higieną osobistą, bo chyba tylko dwa razy nocowaliście pod dachem i mieliście mozliwość korzystania z dobrodziejstw bieżącej wody?
PS.3. Podziw i szacunek yurek55 - 08:30 czwartek, 23 lipca 2015 | linkuj
Przeczytałem wszystko - marzy mi się taka wyprawa ale realia mi nigdy na to nie pozwolą. Pozostaje tylko czytać i zazdrościć. Piękna sprawa, super opisy a tak na zakończenie - ja wolę tak jak Wy, czyli jadę, jadę i jadę, a reszta się nie liczy.
mxdanish - 22:34 sobota, 18 lipca 2015 | linkuj
Tak jak napisałeś. Większość tego nie lubi w tym ja. Wolę inaczej, zupełnie inaczej i w ogóle. Ale przeczytałem całość Twojej (Waszej) relacji i jestem pod wrażeniem. Tereny, którymi jeździliście są mi znane więc czytało się dobrze, pomimo że było tego sporo, nie zmęczyła mnie ta opowieść.
Każdy zwiedza świat po swojemu i cieszę się, że i Wy macie z tego taką radość. Oby tak dalej :)
Pozdro
rmk rmk - 20:07 piątek, 17 lipca 2015 | linkuj
Każdy zwiedza świat po swojemu i cieszę się, że i Wy macie z tego taką radość. Oby tak dalej :)
Pozdro
rmk rmk - 20:07 piątek, 17 lipca 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!