Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Środa, 11 listopada 2015 Kategoria > 300km, do czytania, zaliczając gminy

Przeharatało (się) z wiatrem

Trasa wisiała gotowa od pół roku i czekała na swoją kolej. Pojawił się wolny dzień. Mieliśmy jechać na sakwy, ale uznaliśmy, że pogoda jest mocno niepewna, do tego tam, gdzie zamierzaliśmy jechać jest żółte zagrożenie wiatrami. Więc byłoby to umordowanie się dla samego umordowania.

4:30. Dzwoni budzik. O dziwo udaje mi się wstać bardzo szybko, ewidentnie trafiłem w przerwę między fazami snu, czy jak się toto tam nazywa. Przygotowana wczoraj kawa powoli robi się coraz cieplejsza. Rowery wychodzą przed blok. Jest pochmurno, ale ciepło, mimo wczesnej godziny jest 14 stopni.

6:00. BWE. Wsiadamy, wieszamy rowery, zasiadamy na fotelach. Po chwili już zasypiam, przerywając tylko na kontrolę biletów. Herbata, którą dostałem w prezencie od obsługi stygnie bardzo długo, wypijam ją jednym haustem gdy wiem, że za 10 minut pociąg stanie na naszej stacji.

Konin, wysiadamy. Nadal pochmurno, nadal ciepło, drogi mokre. Startujemy.

Pierwsze 30 km idzie bardzo ładnie. Mocny wiatr boczny bardzo przeszkadza, ale bez większego wysiłku trzymamy średnią sporo powyżej 26 km/h. Miejscami też kropi sobie deszcz, ale niezbyt przeszkadza. Zaczynam powoli zastanawiać się - tak jak myśleliśmy wieczorem - czy będziemy czekać na dworcu w Kutnie, czy też przedłużymy trasę do Łowicza.

O ludzka naiwności!

Pierwsza odbitka po gminę, w okolicy Skulska (inna sprawa, że pomyliłem skręty i wskutek tego pałowaliśmy około kilometra po gruntówce) uświadomiła nam, że może być wesoło. Mocny wiatr w twarz ogranicza możliwości szarpania się i wymusza jazdę z prędkością poniżej 20 km/h. Jazda na kole też niewiele daje, bo musimy trzymać odstępy ze względu na chlapiące koła. Długi fragment aż do Pakości, która była w okolicy 90 km, to na przemian mżawka, deszcz, chwile słońca i nieustający wiatr. Po drodze zdążyliśmy się ucieszyć, że jednak nie pojechaliśy na sakwy: taka wietrzna wyprawka nie dałaby zbyt wiele satysfakcji.

Na osłodę dnia dostajemy krótki fragment do Gniewkowa, który prowadził idealnie na wschód. Tu dopiero można było zobaczyć siłę wiatru - lekko muskając korbę dostawało się 35 km/h... na podjazdach.

Zaraz za Gniewkowem pierwszy postój na Orlenie. Dwie potężne parówy, energetyk, trochę zapasów żarcia. Hipcia się skarży, że wrócił ból pleców.

Odpoczynek potrwał przez całe, nieprzyzwoite pół godziny. Trzeba było się jednak zebrać i popchnąć w stronę Inowrocławia. Cały fragment był i pod wiatr, i w kolejnych irytujących mżawkach.

Sytuacja nie zmieniła się aż do zmroku. Dopiero późnym popołudniem deszcz zaczął dawać nam spokój (z wyjątkiem jednej zlewy po zmroku). Wiatr ani myślał. Na bocznych drogach korzystałem z niewielkiego ruchu i świeciłem Hipci na całą moc latarki, dzięki temu moglismy jechać... szybciej. O ile to, co Hipcia mogła wykrzesać z pleców można było nazwać "szybciej". Zapas czasowy mieliśmy, ale niezbyt wielki. Od pewnego momentu jechaliśmy w większości na wschód i wszystko wskazywało na to, że zdążymy na wcześniejszy pociąg.

Drugi postój był 30 km przed dworcem. Uzupełniliśmy jedzenie, dokupiliśmy trochę picia i pokonaliśmy ostatnie kilometry.

Mieliśmy całe 40 minut zapasu. Poszliśmy więc na zapiekanki, chociaż widząc z daleka postury ludzi stojących przed nim, analizowaliśmy długo, czy warto podchodzić.

Smutny obrazek polskiego patriotyzmu: przed nami zapiekanki zamówiło tez dwóch chłopaków, którzy chyba wrócili z manifestacji w Warszawie. Młode chłopaki, z flagą na kiju. Dostali zapiekanki, siadają na ławce, jedzą. Wszystko niby zwyczajnie. Ale flaga tarza się w kurzu na ścieżce, mimo że oparta o ławkę.

Zjedliśmy. Popchnęliśmy się na pociąg. Na miejscu masakra - wszystko zapchane. Powiesiliśmy rowery, usiedliśmy na podłodze i tak drzemiąc dotarliśmy do Warszawy.

Jesienne gminożerstwo zakończyło się zdobyciem trzydziestu nowych gmin. A do tego: totalnym usyfieniem roweru, butów, spodni i wszystkiego oraz dużym zadowoleniem.

  • DST 310.53km
  • Czas 12:53
  • VAVG 24.10km/h
  • Sprzęt Stefan

Komentarze
Jurek: Tak to się zaczyna.
Eli: A gdzie tam, czasu nie było robić wpisów.
Hipek
- 12:56 wtorek, 24 listopada 2015 | linkuj
mamo, a już myślałem, że jakoś się obraziliście na jeżdżenie, czy cuś...
elizium
- 22:06 czwartek, 19 listopada 2015 | linkuj
Ja mam ten luksus, że mogę wybierać kierunek jazdy. Pod wiatr jadę pociągiem, rowerem jadę z wiatrem.;)
yurek55
- 20:35 czwartek, 12 listopada 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl