Niedziela, 17 kwietnia 2016
Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy
Przeminęło z podwiatrem
Rano sprawdziłem pogodę i uznałem, że można by było... Wiatr miał być zachęcający, południowy, późnym popołudniem przechodzący w zachodni, więc czemu by nie? Północna część Mazowsza czeka, dawno nie polowaliśmy na "swoich" terenach. Kilka gmin się zaliczy, a przy okazji nieco się rozerwiemy. Hipcia optowała za pętlą na zachód, ale przekonała ją prognoza.
Początek był paskudny, bo przebicie się przez południowo rozrowerowaną Warszawę nie należało do przyjemnych. Do tego na dołku Hipci wypadł GPS - do sprawdzenia pozostaje jakość uchwytu, bo mam względem niego pewne podejrzenia. GPS wylądował w sakwie. Dopiero na Płochocińskiej zaczęło się jechać, niekończący się sznur samochodów był niczym w porównaniu z poprzednimi doświadczeniami.
Aż za Serock jechało się fantastycznie, wiatr co prawda wiał z zachodu (a nie z południa), ale niezbyt przeszkadzał. Na ostatnim odcinku DK 62 przestał pomagać (a powinien, jechaliśmy na wschód), za to... tak jakby zaczął wiać z boku.
No i się zaczęło. Zaraz przed tym, jak skręciliśmy na Zatory i chwilę po tym, gdy wyjechaliśmy z lasu. Walnął z taką siłą, że Hipcię przestawiało na jezdni. Po skręcie uderzył od frontu, bez litości.
Przyjemna jazda się skończyła. Przelotowa 21-23 km/h, całkiem przyjemna średnia z okolic 28 km/h spadająca na łeb, na szyję. Pozostało się tylko zapytać, dlaczego drugi nasz dłuższy wyjazd w tym roku znowu jedziemy pod morderczy wicher...
Jeszcze przed skrętem w drogę 618 stajemy na przerwę techniczną. Mimo wczesnej pory zakładamy na siebie bluzy, Hipcia do tego zarzuca cieplejsze rękawiczki. Jest całe piętnaście stopni, ale w moich krótkich rękawiczkach czuję, jak moje odporne przecież na mróz palce zaczynają powoli robić się niezgrabne.
Skręcamy w znaną krajówkę na Maków. Ładnie. W zasadzie cały dzień jest ładnie. Fajne widoki między polami, łagodne podjazdy, które wciągamy z niewiarygodną prędkością 17 km/h.
I tutaj GPS informuje mnie, że baterie mu się skończyły. Hmm... były pełne przed wyjazdem. Czy na pewno? Na szczęście mamy drugi... tez włączony całą drogę, też praktycznie wyczerpany. Po kilku oszczędnych rzutach oka udało mi się ustalić, że pozostaje nam tylko wbić się w DK 60, a stamtąd waliimy prosto do Ciechanowa, więc nawigacja nam nie jest potrzebna. I tak, dlatego ślad kończy się w szczerym polu. Bateria dała z siebie tyle, ile mogła.
Skręcamy w lewo, na zachód, na Ciechanów; w końcu będziemy mieli ten cholerny wiatr z boku i będzie można jechać szybciej. Pamiętacie, jak napisałem, że po południu wiatr powinien przejść w zachodni? Ta część prognozy sprawdziła się idealnie. Do widzenia, wietrze północny, witaj, wietrze zachodni! Przelotowa 21 km/h i dawaj!
Minęła siedemnasta, do Ciechanowa jeszcze ponad 24 km/h. Normalnie taki dystans to taka trochę dłuższa przejażdżka. Tym razem miałem tak cholernie dość tego wiatru, że - gdybym mógł - pieprznąłbym rowerem w glebę i go skopał tylko dlatego, żeby w coś sobie solidnie kopnąć. Lecę na Ciechanów mając do przejechania całe dwadzieścia kilometrów - jeszcze cała godzina tępej rąbaniny pod wiatr.
Do tego nie byłem pewien, czy pociąg, na który jedziemy, jest o 18:15 czy o 18:25. A jakoś się wydawało, że będziemy prawie na styk. W końcu miasto. Jakieś światła, jakieś dróżki rowerowe, wyjeżdżamy na dworzec widząc, że na peron zajechał pociąg KM. Nie miałem wątpliwości - to nasz. Gdy ruszaliśmy ze świateł tuż przed dworcem, akurat odjechał...
Po sprawdzeniu okazało się, że kolejny jest już za minut pięćdziesiąt. Zakupiłem bilety i pojechaliśmy w poszukiwaniu sklepu. Pałowanie się z wiatrem wyciągnęło ze mnie wszystkie siły i dałbym się pokroić za cokolwiek. Hipcia po drodze zauważyła szyld kebaba... zamknięty. Sklepy - zamknięte. Ruszyliśmy w losowym kierunku... jak to dobrze, że Biedronka jest tak blisko!
Część zakupów spakowaliśmy do torby, dwie reklamówki wiozłem w ręce. I z tymiż reklamówkami, poslizgnąwszy się na płycie dworca, wyrżnąłem się jak długi, lecąc prosto na swój rower (ale zakupów nie uszkadzając!).
Czyżby miał to być koniec przygód? Nie, jeszcze nie. Przed nami jeszcze zapchany pociąg IC, niby z rezerwacją miejsc (i to obowiązkową), a w praktyce pełen ludzi stojących w przejściach. Dopiero na Wschodniej powiesiliśmy rowery na hakach i na dwadzieścia minut usiedliśmy, by coś zjeść.
Wietrze, jesteś gupi.
Początek był paskudny, bo przebicie się przez południowo rozrowerowaną Warszawę nie należało do przyjemnych. Do tego na dołku Hipci wypadł GPS - do sprawdzenia pozostaje jakość uchwytu, bo mam względem niego pewne podejrzenia. GPS wylądował w sakwie. Dopiero na Płochocińskiej zaczęło się jechać, niekończący się sznur samochodów był niczym w porównaniu z poprzednimi doświadczeniami.
Aż za Serock jechało się fantastycznie, wiatr co prawda wiał z zachodu (a nie z południa), ale niezbyt przeszkadzał. Na ostatnim odcinku DK 62 przestał pomagać (a powinien, jechaliśmy na wschód), za to... tak jakby zaczął wiać z boku.
No i się zaczęło. Zaraz przed tym, jak skręciliśmy na Zatory i chwilę po tym, gdy wyjechaliśmy z lasu. Walnął z taką siłą, że Hipcię przestawiało na jezdni. Po skręcie uderzył od frontu, bez litości.
Przyjemna jazda się skończyła. Przelotowa 21-23 km/h, całkiem przyjemna średnia z okolic 28 km/h spadająca na łeb, na szyję. Pozostało się tylko zapytać, dlaczego drugi nasz dłuższy wyjazd w tym roku znowu jedziemy pod morderczy wicher...
Jeszcze przed skrętem w drogę 618 stajemy na przerwę techniczną. Mimo wczesnej pory zakładamy na siebie bluzy, Hipcia do tego zarzuca cieplejsze rękawiczki. Jest całe piętnaście stopni, ale w moich krótkich rękawiczkach czuję, jak moje odporne przecież na mróz palce zaczynają powoli robić się niezgrabne.
Skręcamy w znaną krajówkę na Maków. Ładnie. W zasadzie cały dzień jest ładnie. Fajne widoki między polami, łagodne podjazdy, które wciągamy z niewiarygodną prędkością 17 km/h.
I tutaj GPS informuje mnie, że baterie mu się skończyły. Hmm... były pełne przed wyjazdem. Czy na pewno? Na szczęście mamy drugi... tez włączony całą drogę, też praktycznie wyczerpany. Po kilku oszczędnych rzutach oka udało mi się ustalić, że pozostaje nam tylko wbić się w DK 60, a stamtąd waliimy prosto do Ciechanowa, więc nawigacja nam nie jest potrzebna. I tak, dlatego ślad kończy się w szczerym polu. Bateria dała z siebie tyle, ile mogła.
Skręcamy w lewo, na zachód, na Ciechanów; w końcu będziemy mieli ten cholerny wiatr z boku i będzie można jechać szybciej. Pamiętacie, jak napisałem, że po południu wiatr powinien przejść w zachodni? Ta część prognozy sprawdziła się idealnie. Do widzenia, wietrze północny, witaj, wietrze zachodni! Przelotowa 21 km/h i dawaj!
Minęła siedemnasta, do Ciechanowa jeszcze ponad 24 km/h. Normalnie taki dystans to taka trochę dłuższa przejażdżka. Tym razem miałem tak cholernie dość tego wiatru, że - gdybym mógł - pieprznąłbym rowerem w glebę i go skopał tylko dlatego, żeby w coś sobie solidnie kopnąć. Lecę na Ciechanów mając do przejechania całe dwadzieścia kilometrów - jeszcze cała godzina tępej rąbaniny pod wiatr.
Do tego nie byłem pewien, czy pociąg, na który jedziemy, jest o 18:15 czy o 18:25. A jakoś się wydawało, że będziemy prawie na styk. W końcu miasto. Jakieś światła, jakieś dróżki rowerowe, wyjeżdżamy na dworzec widząc, że na peron zajechał pociąg KM. Nie miałem wątpliwości - to nasz. Gdy ruszaliśmy ze świateł tuż przed dworcem, akurat odjechał...
Po sprawdzeniu okazało się, że kolejny jest już za minut pięćdziesiąt. Zakupiłem bilety i pojechaliśmy w poszukiwaniu sklepu. Pałowanie się z wiatrem wyciągnęło ze mnie wszystkie siły i dałbym się pokroić za cokolwiek. Hipcia po drodze zauważyła szyld kebaba... zamknięty. Sklepy - zamknięte. Ruszyliśmy w losowym kierunku... jak to dobrze, że Biedronka jest tak blisko!
Część zakupów spakowaliśmy do torby, dwie reklamówki wiozłem w ręce. I z tymiż reklamówkami, poslizgnąwszy się na płycie dworca, wyrżnąłem się jak długi, lecąc prosto na swój rower (ale zakupów nie uszkadzając!).
Czyżby miał to być koniec przygód? Nie, jeszcze nie. Przed nami jeszcze zapchany pociąg IC, niby z rezerwacją miejsc (i to obowiązkową), a w praktyce pełen ludzi stojących w przejściach. Dopiero na Wschodniej powiesiliśmy rowery na hakach i na dwadzieścia minut usiedliśmy, by coś zjeść.
Wietrze, jesteś gupi.
- DST 132.62km
- Czas 05:25
- VAVG 24.48km/h
- Sprzęt Jaszczur
Komentarze
"do Ciechanowa jeszcze ponad 24 km/h. Normalnie taki dystans(...)"
razi...
Też znam takiego, co nawet z wiatrem ma niższe średnie. :/ mors - 20:12 piątek, 22 kwietnia 2016 | linkuj
razi...
Też znam takiego, co nawet z wiatrem ma niższe średnie. :/ mors - 20:12 piątek, 22 kwietnia 2016 | linkuj
Świetnie się czytało, fajnie napisane. Oczywiście przygód i warunków nie zazdroszczę.
Pozdrowerki :) Kot - 18:51 środa, 20 kwietnia 2016 | linkuj
Pozdrowerki :) Kot - 18:51 środa, 20 kwietnia 2016 | linkuj
Nie narzekaj, nie narzekaj. Wielu z wiatrem takiej Vśr nie ma. Sam znam takiego jednego...
W telefonach nie macie żadnej apki do nagrywania trasy i nawigowania? yurek55 - 18:30 wtorek, 19 kwietnia 2016 | linkuj
W telefonach nie macie żadnej apki do nagrywania trasy i nawigowania? yurek55 - 18:30 wtorek, 19 kwietnia 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!