Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Niedziela, 19 czerwca 2016 Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy

Nadrobić zaległości

Na Maratonie Podróżnika skończyłem jazdę tak pechowo, że pozostała jedna, biedna, niezaliczona gmina. A raczej zaliczona w połowie: chapsnęła ją Hipcia, a ja nie. Trzeba było więc wyrównać ten stan i uporządkować, żeby znowu było po równo. Tym razem postanowiliśmy ruszyć dawno nie ruszane sprzęty i zamiast szosami, które (nadal) czekają na oporządzenie po MP, wybraliśmy się na zestawie wyprawowym.

Nie było żadnego porannego, wczesnego wstawania. O siódmej niespiesznie zdaliśmy się z barłogu i o ósmej minut dwadzieścia wsiedliśmy do pociągu. Gdy tylko wysiedliśmy w Kielcach, od razu poczułem, że błędem było niezabranie bukłaka. Jeden, litrowy bidon wyglądał tak, jakby od razu chciał mnie odwodnić przez swoją małą objętość.

Przez Kielce przejechaliśmy po DDR. Potem wsiedliśmy na szeroką, wygodną krajówkę i tam, już w pełnym słońcu i z przyjemnymi widokami majaczących na horyzoncie pasm, ruszyliśmy w ich stronę. Był tylko jeden minus: wiatr wiał w twarz.

Trasa miała wieść w kierunku Nowej Słupii, pierwotnie dołem, ale gdy zobaczyłem, że tuż obok mamy Święty Krzyż, to uznałem, że - skoro nas tam nigdy nie było - moglibyśmy (a raczej powinniśmy) dodać sobie ten podjazd.

Dość szybko dojechaliśmy na miejsce i zaczęliśmy się powoli wspinać. Patelnia, gdy tylko zwolniliśmy, ukrop polał się na nas. Do tego ciągle, nieprzerwanie, wiatr w twarz (którzy trochę odpuścił gdy już wjechaliśmy między drzewa. Hipcia po drodze odkryła, że nie może zrzucać z blatu, ja z góry wiedziałem, że zostanie mi środkowa tarcza. Toczyliśmy się więc na tych naszych czołgach, powoli, cierpliwie, pod górę. Minęliśmy jakieś stojące na szczycie zabudowania, którymi pewnie mógłby zachwycać się Elizium i tłocząc się przez kupki ludzi, powoli zjechaliśmy po kamieniach na polankę, na której trwała jakaś uroczystość. Zsiedliśmy z rowerów, po części, by nie przeszkadzać i nie hałasować, a po części, by czasem się nie wyłożyć przy tych wszystkich ludziach i powoli sprowadziliśmy rowery.

Impreza była spora i szykowna. Dookoła stały grupy mundurowych, a pod baldachimem siedział starszy facet w gustownie i bogato zdobionym, złoto wyszywanym szlafroku, do tego jakiś służący trzymał obok niego pastorał, żeby każdy wiedział, gdzie siedzi najskromniejszy ze skromnych i najpokorniejszy z pokornych.

Sprowadziliśmy rowery kawałek w dół i zaczęliśmy zjeżdżać. Po chwili z wygodnej ścieżki zjechaliśmy między kamienie. Przypuszczałem, że jeśli coś się nazywa "RIDE" With GPS, to puszcza drogi... drogami. Tymczasem, owszem, to mogło być zjeżdżalne... ale nie dla nas. Trochę zjeżdżając, trochę sprowadzając, dotarliśmy na dół, do asfaltu. Zejście było czysto piesze, więc bardzo cieszyliśmy się, że nie zabraliśmy szos, bo na nich nie byłoby ani zjechania, ani zejścia (w butach szosowych)

Dalej poturlaliśmy się gminnymi zygzakami. Na niebo wyszły chmury i zrobiło się trochę chłodniej, chociaż nadal było nieprzyjemnie. Wyczerpałem swój bidon i Hipcia dorzuciła mi swój. Górki trochę się wypłaszczyły i powoli traciliśmy wysokość. Do Wąchocka zjechaliśmy olbrzymim zjazdem, ale nie udało się nam już dojechać i zrobić fotki z pomnikiem sołtysa, bo nie byliśmy pewni, czy zdążymy na pociąg powrotny.

Droga prowadziła głównie bocznymi, mniej uczęszczanymi drogami. W Starachowicach chciałem zrobić postój, ale minęliśmy sklep i nie chciało się nam już wracać. W końcu udało się znaleźć otwartego Lewiatana. Od razu pochłonęliśmy po litrze picia, uzupełniliśmy kieszenie i ruszyliśmy dalej.

W kierunku Szydłowca dostaliśmy ze trzy przyjemne, spore ścianki. Potem już się prawie wypłaszczyło, raz tylko wylądowaliśmy na kilometr wewnątrz jakiejś piaskownicy. Wiatr w większości nadal dawał się we znaki.

Późnym popołudniem po raz kolejny dostałem od Hipci bidon i z zapasem czasu dotarliśmy na Orlen w Radomiu. Hipcia poszła na zwiad i wróciła, mrucząc coś o stanie umysłu. Faktycznie: przed stacją stało auto, przy którym w rytmie disco polo bawiła się radośnie cała rodzina. Pochłonęliśmy ze dwie zapiekanki. Potem dojechaliśmy na dworzec, gdzie Hipcia zapragnęła jeszcze czegoś się napić. Ponieważ na jakieś picie musieliśmy czekać kilka minut, zabrałem rowery i ruszyłem na peron, na którym już podstawiono nasz pociąg. Zszedłem do tunelu: perony 2 i 3. Z poziomu gruntu nie ma wejści na drugą stronę dworca. W końcu weszliśmy do środka i zauważyliśmy: na peron trzeba wyjść w górę, na piętro. Ech...

Podstawiona KM-ka też nie była zbyt nowa. Powiesiliśmy rowery i po ponad dwóch godzinach obserwowania wszystkich stacyjek, dotarliśmy do Warszawy.

  • DST 194.65km
  • Czas 07:55
  • VAVG 24.59km/h
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Ale jak już tam wjedziesz, to wiesz, jaki jest widok?

Żadnego, drzewa zasłaniają.
Hipek
- 11:38 środa, 28 września 2016 | linkuj
Probujesz mnie zachęcić, bym tam kiedyś wjechał? Tym: "Minęliśmy jakieś stojące na szczycie zabudowania, którymi pewnie mógłby zachwycać się Elizium"? Hę? Jakbyś nie wiedział, co myślę o podjazdach...
elizium
- 12:57 środa, 6 lipca 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl