Czwartek, 15 grudnia 2016
Kategoria zaliczając gminy, do czytania, > 200 km
Zimowa hip-rawka. Dzień 1
Pobudka, szybka kawa i szukanie roweru po omacku. Wrzucenie sakw. Droga na dworzec. Pociąg... a tam pełen komfort: wagon z tych dużych, z wieloma wieszakami na rowery. Stawiamy sobie rowery wygodnie pod ścianą i zasiadamy w wygodnym, starym, pachnącym poprzednią epoką przedziale. Za chwilę następuje dość zabawna sytuacja: okazuje się, że jedna pani... pomyliła pociągi i zamiast do Płocka, jedzie w kierunku Suwałk. Nie zauważyła tego ani ona, ani osoba, która ją odprowadzała.
Wysiadamy w Malkinii. Od razu zaliczamy pierwszą gminę... tak to można jechać. Jedziemy ubrani dość ciepło (Hipcia ubrała się jak na eskapadę polarną), ale i tak po jakiejś godzinie muszę zmienić rękawiczki na grube. Dookoła z lekka zimowy krajobraz, sporo śniegu, lasy. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie chciało się tak strasznie spać!
Gryząc kierownicę i pochłaniając co większe ptaki paszczami rozciągniętymi od ziewania dotarliśmy w okolice Różana. Tam dopiero udało się dotrzeć do pierwszej stacji. Planowałem zrobić postój dopiero po załatwieniu dwóch okolicznych gminnych odbitek, ale okazało się, że Hipcia życzy sobie postoju od razu.
Kawa, parówka, dodatkowe spodnie i ochraniacze na kolana, niektórzy dodali ogrzewacze do butów, a do tego dodatkowe, polarowe rekawiczki... i od razu zrobiło się przyjemniej. Człowiek się rozbudził i zanosiło się na przyjemny wieczór.
Mimo tego, że do tej pory było w okolicy -2 stopni, było nam całkiem przyjemnie, nawet Hipcia, o dziwo, nie zmieniła rękawiczek na swoje grube łapawice.
Nie mieliśmy jeszcze większych planów dotyczących noclegu. Namiot i śpiwory czekały w sakwach, wszystko miało się dopiero okazać później.
Już o zmierzchu dotarliśmy pod Ostrołękę. Przyszedł czas na włączenie świateł i... okazało się, że WallE Hipci WallE mi prosto w oczy. Po pięciu minutach jazdy zarządziłem postój i obowiązkową zmianę kąta światełka. Uff... od razu lepiej. Widziałem świat już bez czerwonej łuny naokoło twarzy. Bardzo szybko obraziły się natomiast przednie lampki. Mimo baterii litowych świeciły słabo, a jedna praktycznie przestała świecić. Musieliśmy się szybko przerzucić na nasze "dopałki". Za to bardzo pomagał nam natomiast księżyc. Piękna pełnia świeciła przed nami, idealnie oświetlając drogę, tak że w sumie można było jechać bez światła.
Samą Ostrołękę objechaliśmy bardzo szerokim łukiem od południowo-wschodniej strony, widząc jedynie łunę miasta i odbiliśmy na zachód. Po krótkim, piętnastokilometrowym ledwie romansie z krajową "61", tuż za zakrętem zrobiliśmy postój. Zjedliśmy sobie po batoniku i po gryzie wody. Wróć: coś tam jeszcze wyciekło z bidonu spod lodu.
Asfalt choć czarny, pięknie mienił się od lekkiego szronu. Na szczęście nie było ślisko.
Powoli zbliżał się do nas Nowogród. Robiło się późno, temperatura sobie powoli spadała. Gdy z wojewódzkiej skręcaliśmy w jakąś boczną, było już prawie minus pięć. Po chwili skończył się nam asfalt i wjechaliśmy w gruntową drogę leśną. Straciliśmy poczucie czasu (bo wszystkie zegarki pokryły się grubą warstwą szronu, do tego wyłączyliśmy lampki aby jechać przy blasku księżyca), ale za to przegadaliśmy sobie pomysły na nocleg. Uznaliśmy, że nie pakujemy się do lasu (uczciwie trzeba przyznać, że nasz sprzęt biwakowy jest jesienny i bynajmniej nie nadaje się na zimę), dojedziemy do Kolna i tam zobaczymy, czy znajdzie się dla nas miejsce w gospodzie.
Pod samym miastem temperatura sięgnęła minimalnej tego wieczoru wartości - minus sześciu. Hotel (w starej synagodze) zechciał nas przyjąć, więc tylko na szybko zagościliśmy na pobliskim Orlenie i wróciliśmy zakopać się w łóżku (no jeszcze po drodze był szybki "grzaniec", czyli podgrzane piwo z sokiem; czemu ludzie nie potrafią robić porządnego grzańca?!).
Wysiadamy w Malkinii. Od razu zaliczamy pierwszą gminę... tak to można jechać. Jedziemy ubrani dość ciepło (Hipcia ubrała się jak na eskapadę polarną), ale i tak po jakiejś godzinie muszę zmienić rękawiczki na grube. Dookoła z lekka zimowy krajobraz, sporo śniegu, lasy. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie chciało się tak strasznie spać!
Gryząc kierownicę i pochłaniając co większe ptaki paszczami rozciągniętymi od ziewania dotarliśmy w okolice Różana. Tam dopiero udało się dotrzeć do pierwszej stacji. Planowałem zrobić postój dopiero po załatwieniu dwóch okolicznych gminnych odbitek, ale okazało się, że Hipcia życzy sobie postoju od razu.
Kawa, parówka, dodatkowe spodnie i ochraniacze na kolana, niektórzy dodali ogrzewacze do butów, a do tego dodatkowe, polarowe rekawiczki... i od razu zrobiło się przyjemniej. Człowiek się rozbudził i zanosiło się na przyjemny wieczór.
Mimo tego, że do tej pory było w okolicy -2 stopni, było nam całkiem przyjemnie, nawet Hipcia, o dziwo, nie zmieniła rękawiczek na swoje grube łapawice.
Nie mieliśmy jeszcze większych planów dotyczących noclegu. Namiot i śpiwory czekały w sakwach, wszystko miało się dopiero okazać później.
Już o zmierzchu dotarliśmy pod Ostrołękę. Przyszedł czas na włączenie świateł i... okazało się, że WallE Hipci WallE mi prosto w oczy. Po pięciu minutach jazdy zarządziłem postój i obowiązkową zmianę kąta światełka. Uff... od razu lepiej. Widziałem świat już bez czerwonej łuny naokoło twarzy. Bardzo szybko obraziły się natomiast przednie lampki. Mimo baterii litowych świeciły słabo, a jedna praktycznie przestała świecić. Musieliśmy się szybko przerzucić na nasze "dopałki". Za to bardzo pomagał nam natomiast księżyc. Piękna pełnia świeciła przed nami, idealnie oświetlając drogę, tak że w sumie można było jechać bez światła.
Samą Ostrołękę objechaliśmy bardzo szerokim łukiem od południowo-wschodniej strony, widząc jedynie łunę miasta i odbiliśmy na zachód. Po krótkim, piętnastokilometrowym ledwie romansie z krajową "61", tuż za zakrętem zrobiliśmy postój. Zjedliśmy sobie po batoniku i po gryzie wody. Wróć: coś tam jeszcze wyciekło z bidonu spod lodu.
Asfalt choć czarny, pięknie mienił się od lekkiego szronu. Na szczęście nie było ślisko.
Powoli zbliżał się do nas Nowogród. Robiło się późno, temperatura sobie powoli spadała. Gdy z wojewódzkiej skręcaliśmy w jakąś boczną, było już prawie minus pięć. Po chwili skończył się nam asfalt i wjechaliśmy w gruntową drogę leśną. Straciliśmy poczucie czasu (bo wszystkie zegarki pokryły się grubą warstwą szronu, do tego wyłączyliśmy lampki aby jechać przy blasku księżyca), ale za to przegadaliśmy sobie pomysły na nocleg. Uznaliśmy, że nie pakujemy się do lasu (uczciwie trzeba przyznać, że nasz sprzęt biwakowy jest jesienny i bynajmniej nie nadaje się na zimę), dojedziemy do Kolna i tam zobaczymy, czy znajdzie się dla nas miejsce w gospodzie.
Pod samym miastem temperatura sięgnęła minimalnej tego wieczoru wartości - minus sześciu. Hotel (w starej synagodze) zechciał nas przyjąć, więc tylko na szybko zagościliśmy na pobliskim Orlenie i wróciliśmy zakopać się w łóżku (no jeszcze po drodze był szybki "grzaniec", czyli podgrzane piwo z sokiem; czemu ludzie nie potrafią robić porządnego grzańca?!).
- DST 244.81km
- Czas 12:17
- VAVG 19.93km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
"Gryząc kierownicę i pochłaniając co większe ptaki paszczami rozciągniętymi od ziewania dotarliśmy w okolice Różana"-no fakt w ich (a propos hipciowego otworu gębowego) otchłani pewnie zmieściłby się niejeden albatros... ;)
Pozdrowienia również dla Hipci :)
P.S.
Fajnie się czyta takie relacje... szkoda, że "trochę" zaniedbuję swojego bloga, ale zwykle fotkami staram się oddać atmosferę wycieczki... i na tekst brakuje czasu (bo albo jechać, albo pisać-trudno to połączyć) sierra - 11:18 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj
Pozdrowienia również dla Hipci :)
P.S.
Fajnie się czyta takie relacje... szkoda, że "trochę" zaniedbuję swojego bloga, ale zwykle fotkami staram się oddać atmosferę wycieczki... i na tekst brakuje czasu (bo albo jechać, albo pisać-trudno to połączyć) sierra - 11:18 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!