Czwartek, 12 kwietnia 2018
Kategoria trening, do czytania, > 50 km
Wieczorem i spokój, i cisza
Nie wiedziałem, co zarzucić sobie na ucho, ale wybór padł na "Music for the jilted generation" The Prodigy. Album, do którego - mimo że nie jestem, generalnie, wielkim fanem tego typu muzyki - podchodzę z sentymentem, bo miałem go jeszcze w wieku szczenięcym, w formie kasety. A poza tym, Prodigy to Prodigy, klasa sama w sobie.
No i do tego zawsze podobał mi się obrazek na "książeczce" w tejże kasecie:
Z bitem na uszach pojechałem wytupywać swój rytm w korby. Wiatr wiał w plecy, więc na zachód jechało się przepięknie. Co jeszcze piękniejsze, po drodze nie minąłem praktycznie żadnego rowerzysty (poza jedną wycieczką prostokierownicowców nie kojarzę nikogo!). Do tego od wjazdu do Lipkowa prawie przestały jeździć samochody.
Korzystałem z tego jak tylko mogłem: na fragmentach, na których zwykle jadę przy prawej krawędzi, teraz mogłem zasuwać środkiem jezdni, omijając wszystkie dziury i nierówności. W Zaborówku po raz pierwszy miałem przyjemność spotkać się z wiatrem twarzą w twarz. Z wiatrem jechało się cudownie, ale pod wiatr zrobiło się bardzo wolno i bardzo upierdliwie. Cieszyłem się, że nie wpadłem na pomysł jazdy do Leszna i zawróciłem już w Zaborówku, bo cała jazda, i tak późno rozpoczęta, na pewno skończyłaby się za późno.
W Umiastowie robię przerwę na zmianę... albumu (kiedyś odwracało się kasety, teraz trzeba przepiąć album w telefonie) i dopiero w Wieruchowie mam okazję odpocząć od wiatru: zmieniam kierunek na północny i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przyspieszam. Ruch też zwiększa się dopiero w okolicy Babic - do tej pory, pomijając drogę wojewódzką, minęły mnie może cztery samochody.
Skoro miałem trochę zapasu względem planowanego czasu przejazdu, postanowiłem sztachnąć się wonią kwitnącej wiosennie Górki Śmieciowej i pojechałem przez Mościska, sympatycznym, zygzakowatym ciągiem. Można by było nawet na tych zakrętach poszaleć na szosie, gdyby nie ilość piachu, która skutecznie spowalnia na wszystkich zakrętach.
Pod koniec podwiozłem kogoś wracającego z pracy na kole a już niemalże pod blokiem przegrałem wyścig z klasycznym, czyli długowłosym i pryszczatym nastolatkiem jadącym na BMX-ie. To znaczy: ścigał się tylko on, ale nic mnie nie usprawiedliwia - wygrał zasłużenie.
No i do tego zawsze podobał mi się obrazek na "książeczce" w tejże kasecie:
Z bitem na uszach pojechałem wytupywać swój rytm w korby. Wiatr wiał w plecy, więc na zachód jechało się przepięknie. Co jeszcze piękniejsze, po drodze nie minąłem praktycznie żadnego rowerzysty (poza jedną wycieczką prostokierownicowców nie kojarzę nikogo!). Do tego od wjazdu do Lipkowa prawie przestały jeździć samochody.
Korzystałem z tego jak tylko mogłem: na fragmentach, na których zwykle jadę przy prawej krawędzi, teraz mogłem zasuwać środkiem jezdni, omijając wszystkie dziury i nierówności. W Zaborówku po raz pierwszy miałem przyjemność spotkać się z wiatrem twarzą w twarz. Z wiatrem jechało się cudownie, ale pod wiatr zrobiło się bardzo wolno i bardzo upierdliwie. Cieszyłem się, że nie wpadłem na pomysł jazdy do Leszna i zawróciłem już w Zaborówku, bo cała jazda, i tak późno rozpoczęta, na pewno skończyłaby się za późno.
W Umiastowie robię przerwę na zmianę... albumu (kiedyś odwracało się kasety, teraz trzeba przepiąć album w telefonie) i dopiero w Wieruchowie mam okazję odpocząć od wiatru: zmieniam kierunek na północny i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przyspieszam. Ruch też zwiększa się dopiero w okolicy Babic - do tej pory, pomijając drogę wojewódzką, minęły mnie może cztery samochody.
Skoro miałem trochę zapasu względem planowanego czasu przejazdu, postanowiłem sztachnąć się wonią kwitnącej wiosennie Górki Śmieciowej i pojechałem przez Mościska, sympatycznym, zygzakowatym ciągiem. Można by było nawet na tych zakrętach poszaleć na szosie, gdyby nie ilość piachu, która skutecznie spowalnia na wszystkich zakrętach.
Pod koniec podwiozłem kogoś wracającego z pracy na kole a już niemalże pod blokiem przegrałem wyścig z klasycznym, czyli długowłosym i pryszczatym nastolatkiem jadącym na BMX-ie. To znaczy: ścigał się tylko on, ale nic mnie nie usprawiedliwia - wygrał zasłużenie.
- DST 60.01km
- Czas 02:02
- VAVG 29.51km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
Najlepsza jest presja, gdy takiemu wyprzedzaczowi siada się na koło. To nerwowe oglądanie się za siebie i szukanie jakiegoś skrętu, gdzie można by uciec ;) Raz mnie jeden pan przeprosił (!) i zasugerował, bym sobie pojechał do przodu ;)
michuss - 22:40 sobota, 14 kwietnia 2018 | linkuj
Średnia godna szacunku, ja bym się na kole nie utrzymał. To pewne.
yurek55 - 17:35 piątek, 13 kwietnia 2018 | linkuj
Wyścigi z dziećmi to stały element praskich ulic takich jak np. Strzelecka czy Środkowa.
Natomiast rozbawił mnie kiedyś dorosły gość na Przyczółkowej, który jak wyminąłem wracając z Góry Kalwarii jego rodzinną tyralierę, oderwał się od szeregu pognał za mną i mnie wyprzedził by stać ze dwieście metrów dalej i dyszeć. Nie wiem tylko czy to była już jego meta, czy też nie wyrobił swojego tempa. Być może zapunktował przed swoją familią :)
Ja się w jego wyścig oczywiście nie włączyłem dalej jadąc bez zmian. oelka - 12:20 piątek, 13 kwietnia 2018 | linkuj
Natomiast rozbawił mnie kiedyś dorosły gość na Przyczółkowej, który jak wyminąłem wracając z Góry Kalwarii jego rodzinną tyralierę, oderwał się od szeregu pognał za mną i mnie wyprzedził by stać ze dwieście metrów dalej i dyszeć. Nie wiem tylko czy to była już jego meta, czy też nie wyrobił swojego tempa. Być może zapunktował przed swoją familią :)
Ja się w jego wyścig oczywiście nie włączyłem dalej jadąc bez zmian. oelka - 12:20 piątek, 13 kwietnia 2018 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!