Poniedziałek, 16 kwietnia 2018
Kategoria do czytania, transport
Odrobina radości
W niedzielę poświęciłem z godzinkę na to, by Zenon był gotów na wiosnę. Trzeba było zmienić koła (z wyprawowych), ogumienie i przeprowadzić ogólny przegląd (czyt.: czy ma czym hamować i czy ma nasmarowany łańcuch... i czy w ogóle ma łańcuch; resztę rzeczy można sprawdzić podczas jazdy). Złośliwość rzeczy martwych zmusiła mnie do tego, żeby najpierw trzy razy pompować jedno koło, bo zawsze niby poprawnie ustawiona opona coś tam podpuszczała i jednak dętka wypychała się na zewnątrz, a potem, by uznać, że jednak nie mam serca centrować koła i zamienić je na inne, więc wymienić ogumienie i napompować po raz... czwarty.
Nikogo więc nie zaskoczy fakt, że około szóstej rano, w poniedziałek, usłyszałem ciche, ale nieustępliwe "pssssssss" i nie musiałem nawet się podnosić, by wiedzieć, które koło właśnie straciło powietrze.
Gdy Hipcia zbierała się do pracy, ja zabrałem się za walkę z gumą. Dętka, po bliskim obejrzeniu, okazała się mieć już swoje najlepsze lata za sobą, więc zastąpiłem ją inną, napompowałem (piąty raz, przypominam) i w końcu wyjechałem z domu.
Odmiany nie da się opisać słowami. Jaszczur co prawda już miał za sobą całą zimę i napęd już solidnie przeskakiwał (może kiedyś dojdę do tego, że nie będę kupował napędu robionego z tektury klejonej dżemem, więc może napęd wytrzyma nieco dłużej niż, z grubsza biorąc, kwartał), ale nawet gdy był zrobiony idealnie, nie było porównania. Zenon sam sobie jedzie, nie trzeba go szczególnie poganiać (nie, żebym miał zamiar, dojazdy do pracy mają swoje prawo do spokojnej, dostojnej prędkości), a do tego wygodna pozycja, o niebo przyjemniejsze siodełko i baranek.
Gdy wyszedłem po pracy i wjechałem w blokowiska na Czystem, uderzył we mnie zapach wiosny: kwitnących drzew, trawy i... i aż ciężko było powstrzymać się od pojechania gdzieś dalej. Wszystko było w słońcu, wszystko pachniało, a rower jechał przed siebie. Dlatego też przedłużyłem sobie trasę o drobne cztery kilometry, bo nie mogłem się powstrzymać i śmignąłem sobie naokoło, przez Maczka. Rzadko to robię, ale czasem... po prostu trzeba.
Nikogo więc nie zaskoczy fakt, że około szóstej rano, w poniedziałek, usłyszałem ciche, ale nieustępliwe "pssssssss" i nie musiałem nawet się podnosić, by wiedzieć, które koło właśnie straciło powietrze.
Gdy Hipcia zbierała się do pracy, ja zabrałem się za walkę z gumą. Dętka, po bliskim obejrzeniu, okazała się mieć już swoje najlepsze lata za sobą, więc zastąpiłem ją inną, napompowałem (piąty raz, przypominam) i w końcu wyjechałem z domu.
Odmiany nie da się opisać słowami. Jaszczur co prawda już miał za sobą całą zimę i napęd już solidnie przeskakiwał (może kiedyś dojdę do tego, że nie będę kupował napędu robionego z tektury klejonej dżemem, więc może napęd wytrzyma nieco dłużej niż, z grubsza biorąc, kwartał), ale nawet gdy był zrobiony idealnie, nie było porównania. Zenon sam sobie jedzie, nie trzeba go szczególnie poganiać (nie, żebym miał zamiar, dojazdy do pracy mają swoje prawo do spokojnej, dostojnej prędkości), a do tego wygodna pozycja, o niebo przyjemniejsze siodełko i baranek.
Gdy wyszedłem po pracy i wjechałem w blokowiska na Czystem, uderzył we mnie zapach wiosny: kwitnących drzew, trawy i... i aż ciężko było powstrzymać się od pojechania gdzieś dalej. Wszystko było w słońcu, wszystko pachniało, a rower jechał przed siebie. Dlatego też przedłużyłem sobie trasę o drobne cztery kilometry, bo nie mogłem się powstrzymać i śmignąłem sobie naokoło, przez Maczka. Rzadko to robię, ale czasem... po prostu trzeba.
- DST 18.76km
- Czas 01:01
- VAVG 18.45km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
Z tektury klejonej dżemem - Hipek znowu w formie!
yurek55 - 19:00 czwartek, 19 kwietnia 2018 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!