Niedziela, 24 czerwca 2018
Kategoria > 100km, szypko, do czytania, trening, ze zdjęciem
Deszczowe Sanatorium
Umówiliśmy się na siódmą. Nieprzypadkowo. Deszcze miały zacząć się około jedenastej, więc mieliśmy złapać je tylko na ostatnią godzinę. Gdy wyjeżdżałem z domu, Tomek już czekał na przystanku.
Już na początku zaczęliśmy jechać w stronę chmur i nie mieliśmy nadziei, że prognozy jednak będą trafne.
Był to deszcz. Konkretny, solidny. Krótki - chlapnęło ledwo kilkanaście minut, ale to wystarczyło. Cały asfalt mokry, więc i buty, i reszta. Dobrze, że obaj mieliśmy błotniki, więc chociaż nasze tyłki były uratowane.
Gdy przestało padać, nie zrobiło się wcale przyjemniej. Tomek o mało nie wywinął orła na łagodnym zakręcie w Witkach, a i mi wtedy koło lekko uciekło. Cóż, od tej pory wszystkie zakręty robiliśmy bardzo, bardzo spokojnie. Do tego nie mieliśmy ochoty na nadmiarowe picie, a zatem większość trasy przejechaliśmy obok siebie, gadając.
Nad nami pojawiła się biel chmur. Wpadliśmy w jakąś dziurę pomiędzy deszczami; jezdnia może i nie zaczęła schnąć (w końcu było ledwo 11 stopni), ale przynajmniej część wody z niej spłynęła i jazda stała się bardziej komfortowa. Startowałem w bluzie i bardzo nie chciało mi się dokładać kolejnej warstwy (przeciwdeszczówkę miałem w podsiodłówce), więc powoli sobie dosychałem.
W planie mieliśmy objechanie Kampinosu i odwiedzenie słynnego sklepu "U Marty", w którym podobno są najlepsze ciastka. Tak przynajmniej twierdzi i Jurek, i pewien popularny bloger rowerowy. Tomek rzadko bywa w tych rejonach, więc przy okazji może po raz kolejny zobaczyć, jak wyglądają zachodnie tereny.
Gdy odbiliśmy na północ, wiatr przestał nam aż tak bardzo przeszkadzać. A w Śladowie, gdy zmieniliśmy kierunek na zachodni, zaczął wręcz pomagać. Ale jaka to była pomoc? Przy tej temperaturze i wilgotności jechaliśmy w porywach 32 km/h.
Sklepu nie przegapiliśmy. Stał otwarty i czekał na nas, ale słynnych ciastek już nie było. Wyżarli je kolarze w sobotę (czyżby grupówka KGS+Legion?). W zamian za to zafundowaliśmy sobie smakowe mleko i wybraliśmy coś z innych, dostępnych na wagę. Najlepiej spisały się wafle z masą karmelową, bo ciastka z biszkoptem i karmelem były słodkie w sam raz (pani zapewniała, że są bardzo słodkie), ale w smaku nie do końca trafiły w mój gust. Planowaliśmy usiąść sobie na zewnątrz, na suchej ławce, ale pani była dość rozgadana, więc wszystko, co mieliśmy do jedzenia, zjedliśmy w środku, na stojąco, słuchając ciekawostek o okolicy.
Jedyne, czego mi brakło w sklepie, to ekspresu z kawą. Serio. W sklepie kilka kilometrów dalej, w Gniewniewicach, mają ekspres (no dobrze, oni mają coś w rodzaju niewielkiego baru) i przerwa w jeździe robi się od razu przyjemniejsza. Oczywiście zasugerowaliśmy pani Marcie, że gdyby miała ekspres, to na pewno utarg byłby sporo większy, bo jeśli u niej zatrzymują się kolarze, to ekspres byłby rozgrzany do czerwoności.
Na zewnątrz okazało się, że wbrew temu, co się wydawało jeszcze chwilę przed zjechaniem, jednak jest chłodno. Tak naprawdę, to dopiero wtedy zerknąłem na termometr i okazało się, że jest... 11 stopni. No ale przecież dopiero zjedliśmy, czas się ruszyć i od razu będzie cieplej, prawda? Oczywiście, jak się jest stworzeniem, które radzi sobie z generowaniem ciepła, bo po kilkuset metrach było mi już na powrót komfortowo (no, może poza tym, że żałowałem, że nie zabrałem nogawek - profilaktycznie, żeby nie męczyć kolan). Tomek z kolei mruczał pod nosem coś o pociągach do domu z Modlina i do tego, szczękając zębami, zostawał nieco z tyłu; musiałem go poganiać, żeby się spiął i wyrównał tempo do mojego, bo wtedy będzie cieplej.
Po chwili chyba i jemu krew zaczęła żywiej krążyć. W sam raz, bo zaczęło znowu padać. I było tak.
Szosa na Leszno, mimo tego, co mi się wydawało, nie była o tej porze ruchliwa, więc jazda obok siebie była możliwa prawie przez cały czas (tylko w pojedynczych momentach jechaliśmy jeden za drugim). Jako że po drodze robiliśmy trochę wrzutek na sanatoryjnego fejsa, to uznałem, że na sam koniec musimy jednak iść gdzieś na kawę. Bo jazda bez kawy to nie jazda.
W okolicy było tylko jedno miejsce, w którym mogliśmy plan zrealizować: stacja Moya, tuż za Lesznem. Skręt. Nawet jest stolik i krzesła. Kawa. Spokojne pół godziny relaksu.
A potem wyszliśmy na zewnątrz i okazało się, że zrobiło się jaśniej. I temperatura wzrosła do całych szesnastu stopni (co Tomek skwitował "Aha. Czyli to, co mam mokre na sobie, to nie jest już woda, tylko pot.").
Ostatnia godzina do samej Warszawy zrobiona żwawym tempem, pożegnanie przy Lazurowej i znikamy, każdy do siebie.
W domu okazało się, że ciuchy, co do których miałem wrażenie, że zdążyły lekko doschnąć, są aż ciężkie od wody. No i co tam woda, co tam deszcz, co tam temperatura: ważne, że wyjazd udany, a kolarze zadowoleni.
Już na początku zaczęliśmy jechać w stronę chmur i nie mieliśmy nadziei, że prognozy jednak będą trafne.
Był to deszcz. Konkretny, solidny. Krótki - chlapnęło ledwo kilkanaście minut, ale to wystarczyło. Cały asfalt mokry, więc i buty, i reszta. Dobrze, że obaj mieliśmy błotniki, więc chociaż nasze tyłki były uratowane.
Gdy przestało padać, nie zrobiło się wcale przyjemniej. Tomek o mało nie wywinął orła na łagodnym zakręcie w Witkach, a i mi wtedy koło lekko uciekło. Cóż, od tej pory wszystkie zakręty robiliśmy bardzo, bardzo spokojnie. Do tego nie mieliśmy ochoty na nadmiarowe picie, a zatem większość trasy przejechaliśmy obok siebie, gadając.
Nad nami pojawiła się biel chmur. Wpadliśmy w jakąś dziurę pomiędzy deszczami; jezdnia może i nie zaczęła schnąć (w końcu było ledwo 11 stopni), ale przynajmniej część wody z niej spłynęła i jazda stała się bardziej komfortowa. Startowałem w bluzie i bardzo nie chciało mi się dokładać kolejnej warstwy (przeciwdeszczówkę miałem w podsiodłówce), więc powoli sobie dosychałem.
W planie mieliśmy objechanie Kampinosu i odwiedzenie słynnego sklepu "U Marty", w którym podobno są najlepsze ciastka. Tak przynajmniej twierdzi i Jurek, i pewien popularny bloger rowerowy. Tomek rzadko bywa w tych rejonach, więc przy okazji może po raz kolejny zobaczyć, jak wyglądają zachodnie tereny.
Gdy odbiliśmy na północ, wiatr przestał nam aż tak bardzo przeszkadzać. A w Śladowie, gdy zmieniliśmy kierunek na zachodni, zaczął wręcz pomagać. Ale jaka to była pomoc? Przy tej temperaturze i wilgotności jechaliśmy w porywach 32 km/h.
Sklepu nie przegapiliśmy. Stał otwarty i czekał na nas, ale słynnych ciastek już nie było. Wyżarli je kolarze w sobotę (czyżby grupówka KGS+Legion?). W zamian za to zafundowaliśmy sobie smakowe mleko i wybraliśmy coś z innych, dostępnych na wagę. Najlepiej spisały się wafle z masą karmelową, bo ciastka z biszkoptem i karmelem były słodkie w sam raz (pani zapewniała, że są bardzo słodkie), ale w smaku nie do końca trafiły w mój gust. Planowaliśmy usiąść sobie na zewnątrz, na suchej ławce, ale pani była dość rozgadana, więc wszystko, co mieliśmy do jedzenia, zjedliśmy w środku, na stojąco, słuchając ciekawostek o okolicy.
Jedyne, czego mi brakło w sklepie, to ekspresu z kawą. Serio. W sklepie kilka kilometrów dalej, w Gniewniewicach, mają ekspres (no dobrze, oni mają coś w rodzaju niewielkiego baru) i przerwa w jeździe robi się od razu przyjemniejsza. Oczywiście zasugerowaliśmy pani Marcie, że gdyby miała ekspres, to na pewno utarg byłby sporo większy, bo jeśli u niej zatrzymują się kolarze, to ekspres byłby rozgrzany do czerwoności.
Na zewnątrz okazało się, że wbrew temu, co się wydawało jeszcze chwilę przed zjechaniem, jednak jest chłodno. Tak naprawdę, to dopiero wtedy zerknąłem na termometr i okazało się, że jest... 11 stopni. No ale przecież dopiero zjedliśmy, czas się ruszyć i od razu będzie cieplej, prawda? Oczywiście, jak się jest stworzeniem, które radzi sobie z generowaniem ciepła, bo po kilkuset metrach było mi już na powrót komfortowo (no, może poza tym, że żałowałem, że nie zabrałem nogawek - profilaktycznie, żeby nie męczyć kolan). Tomek z kolei mruczał pod nosem coś o pociągach do domu z Modlina i do tego, szczękając zębami, zostawał nieco z tyłu; musiałem go poganiać, żeby się spiął i wyrównał tempo do mojego, bo wtedy będzie cieplej.
Po chwili chyba i jemu krew zaczęła żywiej krążyć. W sam raz, bo zaczęło znowu padać. I było tak.
Szosa na Leszno, mimo tego, co mi się wydawało, nie była o tej porze ruchliwa, więc jazda obok siebie była możliwa prawie przez cały czas (tylko w pojedynczych momentach jechaliśmy jeden za drugim). Jako że po drodze robiliśmy trochę wrzutek na sanatoryjnego fejsa, to uznałem, że na sam koniec musimy jednak iść gdzieś na kawę. Bo jazda bez kawy to nie jazda.
W okolicy było tylko jedno miejsce, w którym mogliśmy plan zrealizować: stacja Moya, tuż za Lesznem. Skręt. Nawet jest stolik i krzesła. Kawa. Spokojne pół godziny relaksu.
A potem wyszliśmy na zewnątrz i okazało się, że zrobiło się jaśniej. I temperatura wzrosła do całych szesnastu stopni (co Tomek skwitował "Aha. Czyli to, co mam mokre na sobie, to nie jest już woda, tylko pot.").
Ostatnia godzina do samej Warszawy zrobiona żwawym tempem, pożegnanie przy Lazurowej i znikamy, każdy do siebie.
W domu okazało się, że ciuchy, co do których miałem wrażenie, że zdążyły lekko doschnąć, są aż ciężkie od wody. No i co tam woda, co tam deszcz, co tam temperatura: ważne, że wyjazd udany, a kolarze zadowoleni.
- DST 134.63km
- Czas 04:22
- VAVG 30.83km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
Ty się lepiej ciesz, że nikt Cię nie rozlicza za to, co myślisz. ;))
mors - 20:48 środa, 27 czerwca 2018 | linkuj
I jak zwykle wina odbiorcy, nie nadawcy :) Taaaa :)
Trollking - 20:39 środa, 27 czerwca 2018 | linkuj
Oczywiście BEZ ŻADNYCH DWUZNACZNOŚCI, jakże skomplikowanych, odpowiedziałeś :)
Trollking - 20:25 środa, 27 czerwca 2018 | linkuj
Hipek klikał o Wielkim Kole to mu odpowiedziałem, gdzie tu widzisz sałatkę?
mors - 20:18 środa, 27 czerwca 2018 | linkuj
Mors - no nie mam, ale za to po tekście o rozmiarze sprzętu zaczynam podejrzewać, iż zapuściłeś ostatnio januszowego wąsa i bawiłeś się dobrze na weselu jako klasyczny wujek z głową w sałatce. Ten poziom :)
Trollking - 17:41 środa, 27 czerwca 2018 | linkuj
Hipek: no, czasami kobiety sa pod wrazeniem rozmiarow mojego sprzetu. :)
T-king: a masz na nazwisko Cola? ;) mors - 12:10 wtorek, 26 czerwca 2018 | linkuj
T-king: a masz na nazwisko Cola? ;) mors - 12:10 wtorek, 26 czerwca 2018 | linkuj
PS. również gratuluję stówy pod takim prysznicem :)
Trollking - 21:00 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
Nie wiem, co jest złego w kawie i cieście na trasie, choć ja akurat wolę drożdżówkę i colę w sklepie po drodze - zajmuje trochę mniej czasu. Jak rozumiem moje samouwielbienie jest ciut mniejsze. Choć może większe? Sam - ponownie - nie wiem ;)
Trollking - 20:59 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
Szacunek za dystans w takiej pogodzie.
Skoro nie było słynnych ciastek, to zawsze jest powód, by w przyszłości trasę powtórzyć.
Tak to już jest z deszczem, jedni się cieszą, że wreszcie pada, inni nie bardzo, lub wcale. malarz - 15:24 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
Skoro nie było słynnych ciastek, to zawsze jest powód, by w przyszłości trasę powtórzyć.
Tak to już jest z deszczem, jedni się cieszą, że wreszcie pada, inni nie bardzo, lub wcale. malarz - 15:24 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
Dodam jeszcze, że widać brak kogoś od dyscypliny postojowej.
yurek55 - 12:17 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
Widziałem relację z jazdy. Nie zazdroszczę. A dziewczyny w sklepie rzeczywiście gadatliwe. Bardzo kontaktowe i sympatyczne: Marta i jej młodszaj siostra Ania.
yurek55 - 12:12 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
"Bo jazda bez kawy to nie jazda. "
"Kawa. Spokojne pół godziny relaksu."
Jakie samouwielbienie. ;)
O jeździe po kawie się nie wypowiadam, bo nigdy nie próbowałem, za to ponad wszelką wątpliwość stwierdzić należy, że pól godziny na siorbanie kawki to NA PEWNO nie jest jazda. Na oko widać, że to się nie kalkuluje. mors - 11:58 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
"Kawa. Spokojne pół godziny relaksu."
Jakie samouwielbienie. ;)
O jeździe po kawie się nie wypowiadam, bo nigdy nie próbowałem, za to ponad wszelką wątpliwość stwierdzić należy, że pól godziny na siorbanie kawki to NA PEWNO nie jest jazda. Na oko widać, że to się nie kalkuluje. mors - 11:58 poniedziałek, 25 czerwca 2018 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!