Czwartek, 12 lipca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Zabawa w peletonie
Skoro powiedziało się "A", to trzeba powiedzieć "Psik!", prawda? Skoro więc przypadkiem wpadłem na KGS przedwczoraj i okazało się, że jednak kawałek da się z nimi przejechać, to trzeba było sprawdzić, jak długo się uda utrzymać w grupie.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
- DST 69.07km
- Czas 01:56
- VAVG 35.73km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
Wiele razy próbowałem utrzymać koło w różnych grupach - zawsze z tym samym skutkiem. Po max 200 metrach zostaję z tyłu.
yurek55 - 12:35 niedziela, 15 lipca 2018 | linkuj
To są takie średnie na czymś innym niż wyścigi? To też dla mnie nowość :)
Trollking - 20:48 piątek, 13 lipca 2018 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!