Wtorek, 5 maja 2020
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Deszczowo i chłodno
W związku z tym, że Wojtek zabrał sobie Rafała na wycieczkę, a nie mnie (pomińmy kwestię odległości, liczy się to, że nie zostałem zaproszony), pojechałem sam. Skończyło padać około czternastej, zgodnie z prognozą, więc ruszyłem na lekko podsychający już asfalt, nieco nonszalancko ignorując temat ochraniaczy na buty.
Kropiący, a potem trochę mocniej kropiący deszcz nie był zbyt irytującą przeszkodą (chociaż mogłem zabrać lekko cieplejszą bluzę niż tę, którą zwykle biorę w lecie, na wypadek gdyby zaszło słońce i zawiało chłodem od łąk), zresztą w okolicy Borzęcina w ogóle przestał padać, ale kałuże (tam musiało padać dużo mocniej) pozostały, więc przemoczyłem buty zupełnie i zmarzłem w łapska.
Końcówkę, którą miałem w planie przejechać mocno (albo nawet bardzo mocno), popsuli mi kolejno: inni rowerzyści, piesi, samochody, rondo, więcej samochodów, a gdy już myślałem, że to już koniec - bo została ledwo minuta - to przeszkodził mi koń. A w zasadzie dwa: jeden z przodu, ciągnący wóz, a drugi z tyłu, luzem. Oba zwierzaki (podobnie jak woźnica) miały głęboko w nosie moje plany treningowe, ja z kolei uznałem, że nie jestem już na tyle młody i szalony, żeby to całe towarzystwo (i samochód, który też czekał w kolejce) objeżdżać skacząc po chodniku, więc wyczekałem swoje z widokiem na dwa końskie zady.
Kropiący, a potem trochę mocniej kropiący deszcz nie był zbyt irytującą przeszkodą (chociaż mogłem zabrać lekko cieplejszą bluzę niż tę, którą zwykle biorę w lecie, na wypadek gdyby zaszło słońce i zawiało chłodem od łąk), zresztą w okolicy Borzęcina w ogóle przestał padać, ale kałuże (tam musiało padać dużo mocniej) pozostały, więc przemoczyłem buty zupełnie i zmarzłem w łapska.
Końcówkę, którą miałem w planie przejechać mocno (albo nawet bardzo mocno), popsuli mi kolejno: inni rowerzyści, piesi, samochody, rondo, więcej samochodów, a gdy już myślałem, że to już koniec - bo została ledwo minuta - to przeszkodził mi koń. A w zasadzie dwa: jeden z przodu, ciągnący wóz, a drugi z tyłu, luzem. Oba zwierzaki (podobnie jak woźnica) miały głęboko w nosie moje plany treningowe, ja z kolei uznałem, że nie jestem już na tyle młody i szalony, żeby to całe towarzystwo (i samochód, który też czekał w kolejce) objeżdżać skacząc po chodniku, więc wyczekałem swoje z widokiem na dwa końskie zady.
- DST 51.08km
- Czas 01:39
- VAVG 30.96km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!