Poniedziałek, 20 czerwca 2011
Kategoria do czytania, transport, > 50 km
Pstryk!
Wstałem rano o 7:00, bo akurat na taką pogańską godzinę miałem wyznaczone pierwsze zajęcia. Przyszykowałem się, założyłem moje superaśne buty i wyszedłem na zewnątrz. Tamże po raz pierwszy w trasie, historycznie niemalże, zrobiłem "pstryk", a potem drugie "pstryk" i... pojechałem. Wiwatów nie było, kwiaty się nie sypały, smutno dość. Pewnie dlatego, że jechałem w zwykłym ubraniu. Muszę wieczorem się przelansować jeszcze w obcisłym, może wtedy ktoś mi chociaż piwo postawi :)
A tak poważnie: do rekonfiguracji były blachy w butach (założyłem sobie zbyt równoległe stopy), poprawione zostały już na miejscu. Same wrażenia - przyjemnie, spokojnie, wreszcie noga podaje w stu procentach, nie tak, jak było w noskach. Ustawiłem sobie moc wypstrykiwania na najmniejszą i już pocierpiałem z tego tytułu, bo wpina się toto w zasadzie bez mojego udziału - trochę za łatwo, ale zostawię tak jak jest, póki jeszcze nabieram nawyku wypinania się.
Poprawiłem blachy, ruszyłem do domu, skrzyżowanie Wrocławskiej z Powstańców, dojeżdżam spokojnie, wypinam prawą nogę... nie wypinam. Wypinam... nie. Wyszarpuję w końcu i staję. Co, do jasnej niewygodnej?! Ostatni fragment wpinam się i wypinam i już wiem, że winna jest jedna strona prawego pedała. Uszkodzony? Przecież wykręcalem wszystkie śruby napinające... Dojeżdżam do klatki, wyciągam klucz... Nie. Tej jednej akurat, baran jeden, nie wykręciłem. Nie dziwię się, że Hipcia, gdy testowaliśmy pedały miała problem z wpięciem, a z wypięciem musialem jej pomagać rękami. Przyszedłem do domu i przeprosiłem za to.
Wieczorem jeszcze skoczyliśmy na kółko po mieście, pierwotnie miał być wlot Mostem Gdańskim, wylot Mostem Siekierkowskim, ale koniec końców przy Powązkach ruszyliśmy na północ, a potem pojechaliśmy przez Marymont i Cmentarz Północny. Chyba lepiej - tu sobie dostosowywaliśmy trasę względem potrzeb, tam wyboru by nie było. A i tak skróciliśmy dystans, bo w domu trzeba było się pakować na długi weekend. Zahaczyliśmy jeszcze o lody w McDonalds przy Conrada. Doświadczyłem przy okazji wycieczki części uroków związanych z wypinaniem się: zabłocenia pedałów, próby wypinania nie tej nogi (odciążoną wypinamy, odciążoną), brak możliwości wpięcia... co jeszcze?
Do pracy dojechaliśmy znowu razem, na granicy deszczu. Kwadrans po mnie do pracy dotarli już przemoczeni koledzy, a ja siedziałem sobie na suchutko.
A tak poważnie: do rekonfiguracji były blachy w butach (założyłem sobie zbyt równoległe stopy), poprawione zostały już na miejscu. Same wrażenia - przyjemnie, spokojnie, wreszcie noga podaje w stu procentach, nie tak, jak było w noskach. Ustawiłem sobie moc wypstrykiwania na najmniejszą i już pocierpiałem z tego tytułu, bo wpina się toto w zasadzie bez mojego udziału - trochę za łatwo, ale zostawię tak jak jest, póki jeszcze nabieram nawyku wypinania się.
Poprawiłem blachy, ruszyłem do domu, skrzyżowanie Wrocławskiej z Powstańców, dojeżdżam spokojnie, wypinam prawą nogę... nie wypinam. Wypinam... nie. Wyszarpuję w końcu i staję. Co, do jasnej niewygodnej?! Ostatni fragment wpinam się i wypinam i już wiem, że winna jest jedna strona prawego pedała. Uszkodzony? Przecież wykręcalem wszystkie śruby napinające... Dojeżdżam do klatki, wyciągam klucz... Nie. Tej jednej akurat, baran jeden, nie wykręciłem. Nie dziwię się, że Hipcia, gdy testowaliśmy pedały miała problem z wpięciem, a z wypięciem musialem jej pomagać rękami. Przyszedłem do domu i przeprosiłem za to.
Wieczorem jeszcze skoczyliśmy na kółko po mieście, pierwotnie miał być wlot Mostem Gdańskim, wylot Mostem Siekierkowskim, ale koniec końców przy Powązkach ruszyliśmy na północ, a potem pojechaliśmy przez Marymont i Cmentarz Północny. Chyba lepiej - tu sobie dostosowywaliśmy trasę względem potrzeb, tam wyboru by nie było. A i tak skróciliśmy dystans, bo w domu trzeba było się pakować na długi weekend. Zahaczyliśmy jeszcze o lody w McDonalds przy Conrada. Doświadczyłem przy okazji wycieczki części uroków związanych z wypinaniem się: zabłocenia pedałów, próby wypinania nie tej nogi (odciążoną wypinamy, odciążoną), brak możliwości wpięcia... co jeszcze?
Do pracy dojechaliśmy znowu razem, na granicy deszczu. Kwadrans po mnie do pracy dotarli już przemoczeni koledzy, a ja siedziałem sobie na suchutko.
- DST 50.32km
- Czas 02:21
- VAVG 21.41km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!