Niedziela, 9 października 2011
Kategoria do czytania, waypointgame, > 50 km, sakwy
Wyprawa wybrzeżem Bałtyku - rozdział V (Łeba - Karwia)
W którym Hipek dowie się, że z noclegiem nie byłoby tak źle, po czym wspólnie z Hipcią podróżuje znanymi już terenami
Pobudka w hotelu była chyba o ósmej, ale już od szóstej Hipcia naciskała na to, żeby wstać i jechać. Koniec końców wychodzimy z pokoju przed dziesiątą, rezygnujemy ze śniadania (za które zapłaciliśmy) i jedziemy w las. Świecą gołe ręce, ciepłe rękawiczki schną, rękawiczki rowerowe Hipci są mokre jak gąbka, moje - są suche, ale Hipcia ich nie chce, więc jadą w torbie.
Wjeżdżamy w las nieopodal Stilo, tu po drodze Hipcia wskazuje sto tysięcy miejsc, w których można było rozłożyć namiot. Faktycznie, las wilgotny, ale płaski; jest gdzie się ukryć i jest gdzie spać. Ale to dzisiaj, na spokojnie, a wczoraj, wieczorem, było trochę inaczej. Było bardziej mokro, zimno i ogólnie do dupy. A dziś zapowiada się znośnie, nawet nie deszczowo, nawet momentami słońce się objawia.
Jedziemy czerwonym szlakiem, który gdzieś potem znika, chyba na południe; my uparcie przemy na zachód. Tereny kojarzymy, więc wiemy, że waląc na wprost dojedziemy do latarni w Stilo, objeżdżamy ją od północy szlakiem konikowym, potem wracamy do czerwonego, którym uparcie jedziemy i jedziemy... aż do wejścia w Słajszewie, gdzie na plaży robimy przerwę. Na piwo. I Rudą.
Ze Słajszewa do Lubiatowa jedziemy też znaną już drogą, trochę czerwonym, trochę konikowym szlakiem, celem w Lubiatowie jest, jako że mamy niedzielę, zrobić zakupy. Najwyższa pora, bo głód zaczyna powoli przyciskać. Niestety, Lubiatowo opustoszało, sklepów otwartych brak. Pozostaje Białogóra. Próbujemy zaatakować lasem, ale początek drogi dość przypomina wczorajszy początek bagien, więc postanawiamy jednak zrobić trasę asfaltem. Tuż po zawróceniu smaruję łańcuchy, które czekały już na to dłuższą chwilę: po wczorajszym, gdy wyschły, skrzypiały tak, że wioskowe psy uciekały, a po błocie zyskały piękny, brązowy kolor. Po wyczyszczeniu i smarowaniu zaczynają przypominać to, co Stwórca określił jako "łańcuch rowerowy" i wreszcie jadą cicho i lekko. Do Białogóry docieramy jedyną możliwą drogą przez Osieki Lęborskie, na szczęście znajdujemy sklep i tuż przed zamknięciem wyposażamy się w potrzebne dobra. Z Białogóry na zachód prowadzi, szeroką, dobrą drogą czerwony szlak, więc wsiadamy na niego i jedziemy dalej.
Las ciągnie się leniwie, spokojnie docieramy sobie do ujścia Piaśnicy, która dzieli plażę w Dębkach na część dla tekstylnych i dla nudziarzy. Przy tejże rzeczce ustrzelamy waypointa, po czym zaraz zaczynają się Dębki. Dębki, czyli wschodnia część pomorskiej enklawy Warszawiaków, miejscowość, do której w sezonie nawet łańcuchem by nas nie zaciągnięto. Dębki wiedzą o tym, jakie mamy o nich zdanie, więc prowadzą czerwony szlak na południe, a my, jak te krówki, jedziemy za nim dobry kilometr, dopóki nie orientujemy się, że miejscowości to nie ma, a jedziemy na południe, czyli tam, gdzie nam nie jest po drodze. Wracamy i ruszamy przez wieś, na szczęście o tej porze roku zupełnie pustą.
Za Dębkami powoli zaczyna doskwierać brak rękawiczek, niestety, "ciepłe" nadal są mokre i usiłują schnąć, więc zakładamy na dłonie ciepłe, "nocne" skarpetki i kontynuujemy jazdę. Przy tempie, w jakim sobie jedziemy (a raczej w jakim musimy, biorąc pod uwagę obciążenie, jechać), taki sposób ochrony dłoni zupełnie nie przeszkadza.
Między Dębkami a Karwią powoli zapada zmrok i zaczyna się nieskończony ciąg zejść na plażę w ramach terenu Karwieńskich Błot. Przy jednym z nich zjeżdżamy, szukając terenu na namiot, niestety, nic nie ma; w końcu przy kolejnym zerkamy na mapę i orientujemy się, że nie jest dobrze. W zasięgu na ten dzień mamy Władysławowo, a bez większego problemu możemy osiągnąć Puck. Ma to jednak minusy: rano wstajemy będąc tuż obok Gdyni i trzeba będzie zagospodarować czas - powrót dopiero o 17:46. Poza tym pozostaje kwestia noclegu: niby za Władysławowem jest jakiś stary teren bazy rakietowej, ale co tam teraz jest, czy da się spać, nie wiemy. Z kolei nadmorskie tereny Karwii i Jastrzębiej Góry, wyglądają z mapy raczej jak miejski park, nie las do spokojnego noclegu. Postanawiamy zatem zostać tu, gdzie jesteśmy, wyjść na plażę, zanocować, wstać nad ranem i jechać dalej, żeby spokojnie, z zapasem dotrzeć do Gdyni.
Schodzimy zatem na plażę, po raz pierwszy, ponieważ jest mokro, wykorzystujemy folię (malarską - cienka, lekka i wytrzymała), rozkładamy karimaty, śpiwory, rozgwieżdżone dotychczas niebo zasnuwa się chmurami, ale jakoś to nam nie przeszkadza: zawijamy się w ciepłe śpiwory, jemy kolację i dobranoc.
Pobudka w hotelu była chyba o ósmej, ale już od szóstej Hipcia naciskała na to, żeby wstać i jechać. Koniec końców wychodzimy z pokoju przed dziesiątą, rezygnujemy ze śniadania (za które zapłaciliśmy) i jedziemy w las. Świecą gołe ręce, ciepłe rękawiczki schną, rękawiczki rowerowe Hipci są mokre jak gąbka, moje - są suche, ale Hipcia ich nie chce, więc jadą w torbie.
Wjeżdżamy w las nieopodal Stilo, tu po drodze Hipcia wskazuje sto tysięcy miejsc, w których można było rozłożyć namiot. Faktycznie, las wilgotny, ale płaski; jest gdzie się ukryć i jest gdzie spać. Ale to dzisiaj, na spokojnie, a wczoraj, wieczorem, było trochę inaczej. Było bardziej mokro, zimno i ogólnie do dupy. A dziś zapowiada się znośnie, nawet nie deszczowo, nawet momentami słońce się objawia.
Jedziemy czerwonym szlakiem, który gdzieś potem znika, chyba na południe; my uparcie przemy na zachód. Tereny kojarzymy, więc wiemy, że waląc na wprost dojedziemy do latarni w Stilo, objeżdżamy ją od północy szlakiem konikowym, potem wracamy do czerwonego, którym uparcie jedziemy i jedziemy... aż do wejścia w Słajszewie, gdzie na plaży robimy przerwę. Na piwo. I Rudą.
Ze Słajszewa do Lubiatowa jedziemy też znaną już drogą, trochę czerwonym, trochę konikowym szlakiem, celem w Lubiatowie jest, jako że mamy niedzielę, zrobić zakupy. Najwyższa pora, bo głód zaczyna powoli przyciskać. Niestety, Lubiatowo opustoszało, sklepów otwartych brak. Pozostaje Białogóra. Próbujemy zaatakować lasem, ale początek drogi dość przypomina wczorajszy początek bagien, więc postanawiamy jednak zrobić trasę asfaltem. Tuż po zawróceniu smaruję łańcuchy, które czekały już na to dłuższą chwilę: po wczorajszym, gdy wyschły, skrzypiały tak, że wioskowe psy uciekały, a po błocie zyskały piękny, brązowy kolor. Po wyczyszczeniu i smarowaniu zaczynają przypominać to, co Stwórca określił jako "łańcuch rowerowy" i wreszcie jadą cicho i lekko. Do Białogóry docieramy jedyną możliwą drogą przez Osieki Lęborskie, na szczęście znajdujemy sklep i tuż przed zamknięciem wyposażamy się w potrzebne dobra. Z Białogóry na zachód prowadzi, szeroką, dobrą drogą czerwony szlak, więc wsiadamy na niego i jedziemy dalej.
Las ciągnie się leniwie, spokojnie docieramy sobie do ujścia Piaśnicy, która dzieli plażę w Dębkach na część dla tekstylnych i dla nudziarzy. Przy tejże rzeczce ustrzelamy waypointa, po czym zaraz zaczynają się Dębki. Dębki, czyli wschodnia część pomorskiej enklawy Warszawiaków, miejscowość, do której w sezonie nawet łańcuchem by nas nie zaciągnięto. Dębki wiedzą o tym, jakie mamy o nich zdanie, więc prowadzą czerwony szlak na południe, a my, jak te krówki, jedziemy za nim dobry kilometr, dopóki nie orientujemy się, że miejscowości to nie ma, a jedziemy na południe, czyli tam, gdzie nam nie jest po drodze. Wracamy i ruszamy przez wieś, na szczęście o tej porze roku zupełnie pustą.
Za Dębkami powoli zaczyna doskwierać brak rękawiczek, niestety, "ciepłe" nadal są mokre i usiłują schnąć, więc zakładamy na dłonie ciepłe, "nocne" skarpetki i kontynuujemy jazdę. Przy tempie, w jakim sobie jedziemy (a raczej w jakim musimy, biorąc pod uwagę obciążenie, jechać), taki sposób ochrony dłoni zupełnie nie przeszkadza.
Między Dębkami a Karwią powoli zapada zmrok i zaczyna się nieskończony ciąg zejść na plażę w ramach terenu Karwieńskich Błot. Przy jednym z nich zjeżdżamy, szukając terenu na namiot, niestety, nic nie ma; w końcu przy kolejnym zerkamy na mapę i orientujemy się, że nie jest dobrze. W zasięgu na ten dzień mamy Władysławowo, a bez większego problemu możemy osiągnąć Puck. Ma to jednak minusy: rano wstajemy będąc tuż obok Gdyni i trzeba będzie zagospodarować czas - powrót dopiero o 17:46. Poza tym pozostaje kwestia noclegu: niby za Władysławowem jest jakiś stary teren bazy rakietowej, ale co tam teraz jest, czy da się spać, nie wiemy. Z kolei nadmorskie tereny Karwii i Jastrzębiej Góry, wyglądają z mapy raczej jak miejski park, nie las do spokojnego noclegu. Postanawiamy zatem zostać tu, gdzie jesteśmy, wyjść na plażę, zanocować, wstać nad ranem i jechać dalej, żeby spokojnie, z zapasem dotrzeć do Gdyni.
Schodzimy zatem na plażę, po raz pierwszy, ponieważ jest mokro, wykorzystujemy folię (malarską - cienka, lekka i wytrzymała), rozkładamy karimaty, śpiwory, rozgwieżdżone dotychczas niebo zasnuwa się chmurami, ale jakoś to nam nie przeszkadza: zawijamy się w ciepłe śpiwory, jemy kolację i dobranoc.
- DST 57.29km
- Czas 05:06
- VAVG 11.23km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
A w Karwi tyle miejsca do spania cieplutkich i suchych, a i sklep do późna czynny.
surf-removed - 21:13 czwartek, 13 października 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!