Sobota, 3 grudnia 2011
Kategoria do czytania, > 50 km, alleypiast
Alleycat 7 panien (czyli: Hipki jednak jeżdżą na orientację)
To, co nie udało się w zeszłym tygodniu, mamy nadzieję naprawić w obecnym. Na szczęście tydzień temu Alleypiast nawiedziła mizerna frekwencja i został przesunięty na dziś.
Zbieramy się spokojnie, z wyprzedzeniem, zgodnie z planem: czyli - niewiele wcześniej niż ostatnia chwila pakujemy wszystko, co potrzebne, rezygnujemy (słusznie) z sakwy, poprzestajemy na torbie na bagażnik. Pierwsza część - dojazd. Trasę wytyczałem za pomocą Google'a, więc nie byłem specjalnie zdziwiony, że wylądowaliśmy na betonowej dróżce, a później na szutrówce prowadzącej wzdłuż torów. Po drodze mała korekta planów, bieg z rowerem w łapie po kładce nad torami, skracamy drogę, lądujemy już na terenach, które swego czasu odwiedziliśmy. Niemniej jednak - udaje się dotrzeć (chociaż dwukrotnie kręcimy się pod tym samym mostem (wspominałem, że nie znoszę elektroniki w nawigacji? Mapa trzymana w łapie to jest to. Wystarczy.). Punkt zbiórki: skwerek przy ul. Wojciechowskiego (Ursus).
Jesteśmy dziesięć przed czasem, prócz nas jest tylko jedna para, zasiadamy na ławeczce i czekamy. Ponieważ strasznie towarzyskie z nas stworzenia (czyt: nie zobaczysz nas wpadających w tłum nieznajomych ludzi z okrzykiem: "Hej, jestem Stefan, co u Was? Dawno jeździcie? ...), z naszej strategicznej pozycji milcząco oczekując podziwiamy kolejnych pojawiających się przeciwników dzisiejszych zmagań. Nasze nieznane lokalnie pyski przyciągają uwagę, bo kilka osób się nam przedstawia i tak poznajemy sprawcę całego zamieszania - Grześka, na hasło "WaypointGame" pojawiają się jeszcze "ten, który już nie gra, ale stawiał dużo WP w Otwocku" - Zajączek, oraz Kemot. Na razie siedzimy; oczekiwanie na maruderów przeciąga się. Na tyle się przeciąga, że nawet ja zaczynam marznąć. W końcu - czas: start. Wpisowe wpłacone, pamiątkowe szprychówki (trzeba przyznać: fajnie zrobione) rozdane, manifesty wręczone. Krótkie jeszcze omówienie trasy i w drogę. Od razu widać to, o czym pisze każdy relacjonujący tego typu zabawy: miejscowi wykorzystują bezczelnie swoją przewagę, na starcie tracimy dwie minuty. :-)
PK "G" (Sad).
Startujemy ku wschodowi. Pierwszy cel, dojechać do nowego cmentarza na Włochach, okazuje się już na początku wrednym: ulica Zapustna jest rozkopana, musimy objeżdżać naokoło. Pierwsza strata. Na cmentarzu - nikogo, nie licząc tych, którzy tam na stałe. Znajdujemy właściwy krzyż, przy nim strzałka w prawo. Wyprowadza nas ona na betonowe ogroczenie, po chwili znajdujemy w nim dziurę i już z daleka widzimy znicz. Bo - tu dygresja - większość punktów w zawodach oznaczona jest płonącymi zniczami. Dodatkowy klimat gry, szczególnie gdy... a nie, będzie dalej. Przy zniczu - zadania ciąg dalszy: wrócić do krzyża, szukać innego wyjścia przez mur. Znajdujemy właściwe wyjście, ale jakoś nam nie pasuje (myli nas podpowiedź na zadaniu); wchodzimy nie w tę dziurę, trochę błądzimy, w końcu naprawiamy błąd, zawracamy, wskakujemy i biegniemy do właściwego domu. Tam na miejscu już pali się znicz, spotykamy Lewana, z którym przez cały wyścig będziemy się mijać.
PK "F" (Park Cietrzewia)
Już wiemy, że nie będzie łatwo, trafić na właściwy park (właściwie: gliniankę), nie będzie łatwo. Już wiemy, że nieznajomość terenu musimy nadrabiać nogami, akurat to nam w miarę wychodzi. Ryżowa -> Kleszczowa. Park znajdujemy bez problemu, właściwy mostek jeszcze łatwiej. Na mostku sznurek, na sznurku, zatopiony w wodzie słoik: zadanie - szukać w zaroślach przy południowym stawie. Biorę kompas i chyba dostaję zaćmy, bo wskazuję jako południe - północ, wskutek czego szukamy nie przy tym stawie, co trzeba. W końcu jednak trafiamy na właściwe miejsce. W międzyczasie zaczyna delikatnie padać deszcz ze śniegiem.
PK "B" (Fort Szczęśliwice)
W końcu sprawnie zdobyty punkt. Wylatujemy na Jerozolimskie, nowiutkim asfaltem lecimy na wschód, w plecy jeszcze dodatkowo zawiewa wiatr, ze zdziwieniem spostrzegam na liczniku 36km/h, właściwy skręt, właściwa bramka, ktoś za nią szpera, ale chyba nie w tym miejscu, mijamy go, znajdujemy właściwą ścieżkę, dalej: rzucić rower, sprint przez górkę, zejście z górki, z daleka widoczny znicz, wejście do starego baraczku (?) działkowego, zabranie karteczki, wynocha. To był zdecydowanie najbardziej klimatyczny waypoint: już z górki widać czerwony, stojący na parapecie znicz, nieco przysłonięty bluszczem. Żeby nie było za dobrze - gubię tam okulary, następnego dnia podjeżdżamy, okulary są, trochę w dwóch kawałkach. Przy okazji - ustawiam Waypointa (mam nadzieję, że nikt mnie nie pogoni za to wypożyczenie) :)
PK "A" (Parking Wielopoziomowy)
Tu czujemy się jak "lokalni", w końcu pracuję tuż tuż obok: parking przy Blue City, który znam bardzo dobrze. Żadnego wysiłku.
PK "D" (Ruina)
Miejscówka między torami, gdzieś przy Odolanach, czy innch Przycach. Zapewne można przeskoczyć na drugą stronę i przegnać przez tory na przełaj, ale wolimy wybrać pewną trasę. Prymasa - kładką na drugą stronę, wsiadamy na Gniewkowską i przemykamy. Przemykamy już w ulewnym deszczu, który w międzyczasie się był pojawił. Sto metrów przed skrzyżowaniem stoi dom, ale na ruinę nie wygląda. Za skrzyżowaniem - już jest właściwy dom. Zapalony znicz, sprawia wrażenie, jakby był zapalony na piętrze, więc znosimy rowery na nasyp. Niepotrzebnie, bo nazwa mówi sama za siebie: ruina to ruina.
PK "C" (Wieża).
Nie znamy okolic, więc nie odważamy się przelecieć na przełaj przez tory. Jedziemy zatem na zachód, by przez Przyce przemknąć na drugą stronę, do ul. Grodziskiej i wrócić na wschód. Z niej schodzimy na ścieżkę przy torach, jedziemy tak z kilometr, właściwa wieża jest widoczna już z daleka. Sprawdzamy - znicz płonie, karteczka zabrana. W międzyczasie w czołówce pada mi świeża bateria - trzeba kupić mocniejszą i lepszą czołówkę, ta kiepsko świeci i żre baterie jak smok. Oprócz zdobycia wieży jest jeszcze bonus - na szczycie. No to szast-prast, nie ma że się nie chce, piorunów nie ma, więc włażę na górę. Dobrze, że zabrałem grube rękawiczki, bo nie przemakają tak, jak zwykłe - wspinanie się po cieknących wodą szczeblach moczy je z zewnątrz dokumentnie. Lewan, który przyjechał za nami, podszedł kawałek, ale nie odważył się wejść na szczyt. Jego strata, było warto. :)
PK "E" (Z kominem)
Powrót przez Przyce, do pętli Odolany, i znowu na zachód wzdłuż torów. Szukać domu z kominem, nie skręcać wcześniej, bo gdzieś tam jest agresywny (?) bezdomny. Dom znaleziony, punkt zaliczony, chociaż nie obyło się bez zabawy: spodziewaliśmy się, że skoro jest ostrzeżenie, to znaczy, że łatwo te domy pomylić. Zatem przekradam się spodziewając się, że jednak bedziemy nieproszonymi gośćmi. Gdy pojawia się znicz - wszystko jasne. Próbuję jeszcze nie wpaść do wykopu w podłodze (ciekawe, jakie przeznaczenie miał ten budynek) i zdobywamy karteczki: obecność i mapkę z trzema dodatkowymi waypointami.
PK "H" (Staw Koziorożca)
Na pętlę, ul. Potrzebną pod sam staw. Trochę za daleko jedziemy, trzeba wracać ok 100m. Pod stawem przeliczenie czasu i decydujemy się na jazdę po pierwszy z dodatkowych punktów.
PK "Zakopane" (bonus)
Trochę błądzimy szukajac wylotu z poprzedniego punktu na ul. Świerszcza, pierwszy raz przeklinam się serdecznie za brak mapnika. Gdy w końcu znajdujemy Świerszcza, trafiamy na właściwą łąkę. Lewan już na niej mieszka, łazimy chwilę w trójkę, ale niestety - bezskutecznie. Potem okazuje się, że znicz zgasł, minimalizując nasze szanse na odnalezienie punktu.
PK "Hala" (bonus)
Przemykamy na drugą stronę torów, skręcamy w Posag Siedmiu Panien, stamtąd pierwsza próba odbicia w lewo - nieudana, teren zamknięty. Niby otwarta brama, ale wewnątrz jakieś latarnie... dajemy sobie spokój. Atakujemy punkt od zachodu, udaje się: znicz płonie tuż przy wejściu do hali fabrycznej. Mapka odrobinę nieprezycyjna, dobrze, że Hipcia mapki w ręce nie miała, więc po prostu patrzyła po okolicy. "O, tam się coś świeci".
PK "Winda" (bonus)
Tu już jesteśmy pod czasem, a pozostaje do zdobycia ostatni "główny" punkt: "I" (Posesja). Odpuszczamy go. Jadąc na styk lecimy jeszcze ul. Wiosny Ludów w poszukiwaniu windy prowadzącej na kładkę nad torami. Oczywiście - to co jest widoczne, nie bywa znalezione, więc spędzamy dobre pięć minut szukając koszulki z karteczkami, która jest na samym wierzchu, wciśnięta przy szybie. Wyglądała jak smieć.
Stamtąd już lecimy bezpośrednio do mety. Spóźnienie - kwadrans. Meta jest w pobliskiej pizzerii, czynnej do północy (jest 23:45), więc nie zasiadujemy się tam zbytnio, chociaż udaje się uszczknąć odrobinę integracji z ekipą z Piastowa: tu przez tę chwilę udaje się połączyć twarze z nickami znanymi z WPG. Na koniec - miła niespodzianka: zajmujemy trzecie miejsce. Jak na debiut - całkiem nieźle. W nagrodę dostajemy rękawiczki rowerowe :)
W domu jesteśmy punkt pierwsza w nocy, wychodzi, że w ciągu ostatniej doby (nocne szukanie waypointów + alleypiast) przejechaliśmy sobie ponad 100km. Ładnie.
Dwa słowa podsumowania: fajnie było! Niczego się nie spodziewaliśmy, ale zaskoczenie było przyjemne. Bardzo fajnie przygotowana trasa, żadnych problemów, dobra zabawa (mimo deszczu i temperatury). Zdecydowanie piszemy się na kolejny alleypiast. :)
Zbieramy się spokojnie, z wyprzedzeniem, zgodnie z planem: czyli - niewiele wcześniej niż ostatnia chwila pakujemy wszystko, co potrzebne, rezygnujemy (słusznie) z sakwy, poprzestajemy na torbie na bagażnik. Pierwsza część - dojazd. Trasę wytyczałem za pomocą Google'a, więc nie byłem specjalnie zdziwiony, że wylądowaliśmy na betonowej dróżce, a później na szutrówce prowadzącej wzdłuż torów. Po drodze mała korekta planów, bieg z rowerem w łapie po kładce nad torami, skracamy drogę, lądujemy już na terenach, które swego czasu odwiedziliśmy. Niemniej jednak - udaje się dotrzeć (chociaż dwukrotnie kręcimy się pod tym samym mostem (wspominałem, że nie znoszę elektroniki w nawigacji? Mapa trzymana w łapie to jest to. Wystarczy.). Punkt zbiórki: skwerek przy ul. Wojciechowskiego (Ursus).
Jesteśmy dziesięć przed czasem, prócz nas jest tylko jedna para, zasiadamy na ławeczce i czekamy. Ponieważ strasznie towarzyskie z nas stworzenia (czyt: nie zobaczysz nas wpadających w tłum nieznajomych ludzi z okrzykiem: "Hej, jestem Stefan, co u Was? Dawno jeździcie? ...), z naszej strategicznej pozycji milcząco oczekując podziwiamy kolejnych pojawiających się przeciwników dzisiejszych zmagań. Nasze nieznane lokalnie pyski przyciągają uwagę, bo kilka osób się nam przedstawia i tak poznajemy sprawcę całego zamieszania - Grześka, na hasło "WaypointGame" pojawiają się jeszcze "ten, który już nie gra, ale stawiał dużo WP w Otwocku" - Zajączek, oraz Kemot. Na razie siedzimy; oczekiwanie na maruderów przeciąga się. Na tyle się przeciąga, że nawet ja zaczynam marznąć. W końcu - czas: start. Wpisowe wpłacone, pamiątkowe szprychówki (trzeba przyznać: fajnie zrobione) rozdane, manifesty wręczone. Krótkie jeszcze omówienie trasy i w drogę. Od razu widać to, o czym pisze każdy relacjonujący tego typu zabawy: miejscowi wykorzystują bezczelnie swoją przewagę, na starcie tracimy dwie minuty. :-)
Alleypiast 7 panien - szprychówka© Hipek99
PK "G" (Sad).
Startujemy ku wschodowi. Pierwszy cel, dojechać do nowego cmentarza na Włochach, okazuje się już na początku wrednym: ulica Zapustna jest rozkopana, musimy objeżdżać naokoło. Pierwsza strata. Na cmentarzu - nikogo, nie licząc tych, którzy tam na stałe. Znajdujemy właściwy krzyż, przy nim strzałka w prawo. Wyprowadza nas ona na betonowe ogroczenie, po chwili znajdujemy w nim dziurę i już z daleka widzimy znicz. Bo - tu dygresja - większość punktów w zawodach oznaczona jest płonącymi zniczami. Dodatkowy klimat gry, szczególnie gdy... a nie, będzie dalej. Przy zniczu - zadania ciąg dalszy: wrócić do krzyża, szukać innego wyjścia przez mur. Znajdujemy właściwe wyjście, ale jakoś nam nie pasuje (myli nas podpowiedź na zadaniu); wchodzimy nie w tę dziurę, trochę błądzimy, w końcu naprawiamy błąd, zawracamy, wskakujemy i biegniemy do właściwego domu. Tam na miejscu już pali się znicz, spotykamy Lewana, z którym przez cały wyścig będziemy się mijać.
PK "F" (Park Cietrzewia)
Już wiemy, że nie będzie łatwo, trafić na właściwy park (właściwie: gliniankę), nie będzie łatwo. Już wiemy, że nieznajomość terenu musimy nadrabiać nogami, akurat to nam w miarę wychodzi. Ryżowa -> Kleszczowa. Park znajdujemy bez problemu, właściwy mostek jeszcze łatwiej. Na mostku sznurek, na sznurku, zatopiony w wodzie słoik: zadanie - szukać w zaroślach przy południowym stawie. Biorę kompas i chyba dostaję zaćmy, bo wskazuję jako południe - północ, wskutek czego szukamy nie przy tym stawie, co trzeba. W końcu jednak trafiamy na właściwe miejsce. W międzyczasie zaczyna delikatnie padać deszcz ze śniegiem.
PK "B" (Fort Szczęśliwice)
W końcu sprawnie zdobyty punkt. Wylatujemy na Jerozolimskie, nowiutkim asfaltem lecimy na wschód, w plecy jeszcze dodatkowo zawiewa wiatr, ze zdziwieniem spostrzegam na liczniku 36km/h, właściwy skręt, właściwa bramka, ktoś za nią szpera, ale chyba nie w tym miejscu, mijamy go, znajdujemy właściwą ścieżkę, dalej: rzucić rower, sprint przez górkę, zejście z górki, z daleka widoczny znicz, wejście do starego baraczku (?) działkowego, zabranie karteczki, wynocha. To był zdecydowanie najbardziej klimatyczny waypoint: już z górki widać czerwony, stojący na parapecie znicz, nieco przysłonięty bluszczem. Żeby nie było za dobrze - gubię tam okulary, następnego dnia podjeżdżamy, okulary są, trochę w dwóch kawałkach. Przy okazji - ustawiam Waypointa (mam nadzieję, że nikt mnie nie pogoni za to wypożyczenie) :)
PK "A" (Parking Wielopoziomowy)
Tu czujemy się jak "lokalni", w końcu pracuję tuż tuż obok: parking przy Blue City, który znam bardzo dobrze. Żadnego wysiłku.
PK "D" (Ruina)
Miejscówka między torami, gdzieś przy Odolanach, czy innch Przycach. Zapewne można przeskoczyć na drugą stronę i przegnać przez tory na przełaj, ale wolimy wybrać pewną trasę. Prymasa - kładką na drugą stronę, wsiadamy na Gniewkowską i przemykamy. Przemykamy już w ulewnym deszczu, który w międzyczasie się był pojawił. Sto metrów przed skrzyżowaniem stoi dom, ale na ruinę nie wygląda. Za skrzyżowaniem - już jest właściwy dom. Zapalony znicz, sprawia wrażenie, jakby był zapalony na piętrze, więc znosimy rowery na nasyp. Niepotrzebnie, bo nazwa mówi sama za siebie: ruina to ruina.
PK "C" (Wieża).
Nie znamy okolic, więc nie odważamy się przelecieć na przełaj przez tory. Jedziemy zatem na zachód, by przez Przyce przemknąć na drugą stronę, do ul. Grodziskiej i wrócić na wschód. Z niej schodzimy na ścieżkę przy torach, jedziemy tak z kilometr, właściwa wieża jest widoczna już z daleka. Sprawdzamy - znicz płonie, karteczka zabrana. W międzyczasie w czołówce pada mi świeża bateria - trzeba kupić mocniejszą i lepszą czołówkę, ta kiepsko świeci i żre baterie jak smok. Oprócz zdobycia wieży jest jeszcze bonus - na szczycie. No to szast-prast, nie ma że się nie chce, piorunów nie ma, więc włażę na górę. Dobrze, że zabrałem grube rękawiczki, bo nie przemakają tak, jak zwykłe - wspinanie się po cieknących wodą szczeblach moczy je z zewnątrz dokumentnie. Lewan, który przyjechał za nami, podszedł kawałek, ale nie odważył się wejść na szczyt. Jego strata, było warto. :)
PK "E" (Z kominem)
Powrót przez Przyce, do pętli Odolany, i znowu na zachód wzdłuż torów. Szukać domu z kominem, nie skręcać wcześniej, bo gdzieś tam jest agresywny (?) bezdomny. Dom znaleziony, punkt zaliczony, chociaż nie obyło się bez zabawy: spodziewaliśmy się, że skoro jest ostrzeżenie, to znaczy, że łatwo te domy pomylić. Zatem przekradam się spodziewając się, że jednak bedziemy nieproszonymi gośćmi. Gdy pojawia się znicz - wszystko jasne. Próbuję jeszcze nie wpaść do wykopu w podłodze (ciekawe, jakie przeznaczenie miał ten budynek) i zdobywamy karteczki: obecność i mapkę z trzema dodatkowymi waypointami.
PK "H" (Staw Koziorożca)
Na pętlę, ul. Potrzebną pod sam staw. Trochę za daleko jedziemy, trzeba wracać ok 100m. Pod stawem przeliczenie czasu i decydujemy się na jazdę po pierwszy z dodatkowych punktów.
PK "Zakopane" (bonus)
Trochę błądzimy szukajac wylotu z poprzedniego punktu na ul. Świerszcza, pierwszy raz przeklinam się serdecznie za brak mapnika. Gdy w końcu znajdujemy Świerszcza, trafiamy na właściwą łąkę. Lewan już na niej mieszka, łazimy chwilę w trójkę, ale niestety - bezskutecznie. Potem okazuje się, że znicz zgasł, minimalizując nasze szanse na odnalezienie punktu.
PK "Hala" (bonus)
Przemykamy na drugą stronę torów, skręcamy w Posag Siedmiu Panien, stamtąd pierwsza próba odbicia w lewo - nieudana, teren zamknięty. Niby otwarta brama, ale wewnątrz jakieś latarnie... dajemy sobie spokój. Atakujemy punkt od zachodu, udaje się: znicz płonie tuż przy wejściu do hali fabrycznej. Mapka odrobinę nieprezycyjna, dobrze, że Hipcia mapki w ręce nie miała, więc po prostu patrzyła po okolicy. "O, tam się coś świeci".
PK "Winda" (bonus)
Tu już jesteśmy pod czasem, a pozostaje do zdobycia ostatni "główny" punkt: "I" (Posesja). Odpuszczamy go. Jadąc na styk lecimy jeszcze ul. Wiosny Ludów w poszukiwaniu windy prowadzącej na kładkę nad torami. Oczywiście - to co jest widoczne, nie bywa znalezione, więc spędzamy dobre pięć minut szukając koszulki z karteczkami, która jest na samym wierzchu, wciśnięta przy szybie. Wyglądała jak smieć.
Stamtąd już lecimy bezpośrednio do mety. Spóźnienie - kwadrans. Meta jest w pobliskiej pizzerii, czynnej do północy (jest 23:45), więc nie zasiadujemy się tam zbytnio, chociaż udaje się uszczknąć odrobinę integracji z ekipą z Piastowa: tu przez tę chwilę udaje się połączyć twarze z nickami znanymi z WPG. Na koniec - miła niespodzianka: zajmujemy trzecie miejsce. Jak na debiut - całkiem nieźle. W nagrodę dostajemy rękawiczki rowerowe :)
W domu jesteśmy punkt pierwsza w nocy, wychodzi, że w ciągu ostatniej doby (nocne szukanie waypointów + alleypiast) przejechaliśmy sobie ponad 100km. Ładnie.
Dwa słowa podsumowania: fajnie było! Niczego się nie spodziewaliśmy, ale zaskoczenie było przyjemne. Bardzo fajnie przygotowana trasa, żadnych problemów, dobra zabawa (mimo deszczu i temperatury). Zdecydowanie piszemy się na kolejny alleypiast. :)
- DST 55.74km
- Czas 03:25
- VAVG 16.31km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!