Niedziela, 8 lipca 2012
Kategoria > 50 km, do czytania
Jeziorko Kiełpińskie po raz drugi
Nie chciało mi się ruszać, ale Hipcia postawiła na swoim i znowu zapragnęła pojechać nad wodę. Tym razem ruszyliśmy wcześniej, zatem mogliśmy skoczyć trochę naokoło, znaną trasa przez Latchorzew, Babice, Hornówek. Stamtąd przez Truskaw do Palmir i przez wszystkie miejscowości od Łomnej aż do Kiełpina. Stery, jakkolwiek trochę poprawione, nadal chodziły kiepsko.
Jeziorko objechaliśmy od tyłu, znajdując fajną, spokojną miejscówkę. Hipcia od razu zameldowała się w wodzie, a zaraz potem zameldował się tam Forfiter - nasz dmuchany krokodyl. Pani moja jak wlazła do wody, tak wyszła z niej dopiero, gdy się zbieraliśmy; na pokład Forfitera piwo i insze dobra dostarczałem ja. W końcu też nadszedł czas powrotu (w końcu nasi grają o złoto!), zapakowaliśmy się na rowery i ruszyliśmy - znowu w kierunku Estrady, bo tamtędy najszybciej (prawie nie ma świateł).
Po drodze, gdzieś jeszcze w Łomiankach jakiś pajac w BMW postanowił nas poedukować o tym, że mamy przecież chodnik (no i co z tego?). Bo musial, debil, przejechać za nami niecałe trzydzieści sekund czekając na wyprzedzenie. Jeszcze jego siksa postanowiła nam pokazać palec. Ale jak się ma BMW, to wolno prawda? Potem za późno się zorientowałem, bo mijaliśmy ich, gdy stali w korku przy Arkuszowej; a to pech! Mogłem coś miłego powiedzieć, ale już mi się wracać nie chciało, zresztą, minuta zmarnowana na gadanie z debilem to minuta stracona. Edukacja idiotów z założenia sie nie opłaca.
Do domu dotarliśmy idealnie, akurat nasi śpiewali hymn. A potem było już tylko świętowanie, bo przejechali się po Sojusznikach trzy do zera. Taki rewanż za finał w Polsce.
Jeziorko objechaliśmy od tyłu, znajdując fajną, spokojną miejscówkę. Hipcia od razu zameldowała się w wodzie, a zaraz potem zameldował się tam Forfiter - nasz dmuchany krokodyl. Pani moja jak wlazła do wody, tak wyszła z niej dopiero, gdy się zbieraliśmy; na pokład Forfitera piwo i insze dobra dostarczałem ja. W końcu też nadszedł czas powrotu (w końcu nasi grają o złoto!), zapakowaliśmy się na rowery i ruszyliśmy - znowu w kierunku Estrady, bo tamtędy najszybciej (prawie nie ma świateł).
Po drodze, gdzieś jeszcze w Łomiankach jakiś pajac w BMW postanowił nas poedukować o tym, że mamy przecież chodnik (no i co z tego?). Bo musial, debil, przejechać za nami niecałe trzydzieści sekund czekając na wyprzedzenie. Jeszcze jego siksa postanowiła nam pokazać palec. Ale jak się ma BMW, to wolno prawda? Potem za późno się zorientowałem, bo mijaliśmy ich, gdy stali w korku przy Arkuszowej; a to pech! Mogłem coś miłego powiedzieć, ale już mi się wracać nie chciało, zresztą, minuta zmarnowana na gadanie z debilem to minuta stracona. Edukacja idiotów z założenia sie nie opłaca.
Do domu dotarliśmy idealnie, akurat nasi śpiewali hymn. A potem było już tylko świętowanie, bo przejechali się po Sojusznikach trzy do zera. Taki rewanż za finał w Polsce.
- DST 51.68km
- Czas 02:26
- VAVG 21.24km/h
- VMAX 36.39km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
"minuta zmarnowana (...) to minuta stracona"
Odkrywcze to było. ;]
/no skoro tak twierdzisz ;) / mors - 10:57 środa, 11 lipca 2012 | linkuj
Odkrywcze to było. ;]
/no skoro tak twierdzisz ;) / mors - 10:57 środa, 11 lipca 2012 | linkuj
"minuta zmarnowana (...) to minuta stracona"
Odkrywcze to było. ;] mors - 21:17 wtorek, 10 lipca 2012 | linkuj
Odkrywcze to było. ;] mors - 21:17 wtorek, 10 lipca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!