Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Niedziela, 22 lipca 2012 Kategoria do czytania, > 100km, > 50 km, kampinos

Kampinoski Szlak Rowerowy... (podtytuły w treści)

...czyli:
- Nie chce mi się, ale muszę
- Hipcia jako dzieciobójczyni
- Druga cywilna stówka z rzędu

Jak mi się rano nie chciało, to mi się rzadko aż tak nie chce. Naprawdę. Dyskusji jednak z niektórymi nie ma, trzeba było wstać, zjeść i (około 13:00) wyjść. Trasa miała kilka wariantów - negocjowanych; jeden zawierający jazdę bezpośrednio do Kiełpina i jeden okrężny, przez Kampinos lub jego południową ścianę, zawierający, teoretycznie, opcję powrotną do domu. Wyceniałem się na max 40km, czyli po trzydziestu chciałbym być w domu.

Ruszyliśmy. Jakoś nie sprawdziło się to, co zawsze się sprawdza, czyli że jak się wsiądzie na rower, to mimo że się nie chce, to się zachce; nie chciało mi się nadal. Dopiero noga zaczęła pracować jakoś w Latchorzewie, w Starych Babicach czułem, że mocy nie ma, ale wytrzymałość wróciła w okolice miejsca, w którym zwykła przebywać. Minęliśmy Babice, dojechaliśmy do Lipkowa. Tam dłuższa sesja nad mapą wyjaśniła nam kilka opcji: możemy pojechać zielonym rowerowym, zwanym jako "Kampinoski Szlak Rowerowy", albo polecież prosto na Hornówek i stamtąd ściąć do Kiełpina. Zdecydowaliśmy się spróbowac tego zielonego. Jako że nazwa zobowiązuje, szlak prowadził nas samym sercem Kampinosu, czyli przez wioski na południe od KPN. Las widzieliśmy między domami, gdzieś hen, daleko, za polami. Wioski jak wioski, ruchu żadnego nie było. Dopiero gdy dojechaliśmy do Borzęcińskiej, wyprzedził nas pierwszy samochód.

Skręcilismy na północ i w Mariewie mieliśmy kolejną sesję z mapą: można jechac od razu na Truskaw, albo naokoło - dalej szlakiem. No to cóż, jezioro jeszcze nie wysycha, jedziemy - minęliśmy Mariew, przejechaliśmy kawałeczek i zobaczyliśmy tablicę z napisem "Wiktorów". Rozglądałem się uważnie, ale Niewe nie zauważyłem. Znalazłem co prawda dom w tym kolorze, ale bez napisu, nie dobijałem się zatem. Za chwilę asfalt się skończył, a my wyjechaliśmy na piaskową drogę, która na szczęście po chwili zakończyła się, na korzyść asfaltu. W Zaborowie krótki rzut oka na mapę i już napieramy asfaltem; szlak zielony uciekał gdzieś w las, w bardzo wyraźny sposób (czyt: "ledwo widoczna ścieżka"), musieliśmy zatem pozawracać, przy okazji kierując innych zagubionych na właściwą drogę. Szlak na początku stanowił niecały kilometr singla po krzakach, potem zrobiło się szerzej, trochę zabudowań, trochę piachu, szlak poszedł w lewo, a my ścięliśmy go w kierunku drogi na Nowy Dwór. Wyskoczyliśmy na ładny asfalt i polecieliśmy prosto przed siebie, mając nadzieję, że nie przegapimy odpowiedniego skrętu (na Wiersze/Truskawkę). Przegapiliśmy, na szczęście tylko o pięćdziesiąt metrów. Wina zapewne tego, że tędy (w tę stronę i o tej porze - czyli w dzień) jechaliśmy po raz pierwszy.

Po raz pierwszy w tę stronę i w dzień jechaliśmy też drogą na Palmiry przez Truskawkę. Ruch samochodowy taki, jak nocą - znikomy; zawsze mi się podobał tamtejszy pomysł na drogę rowerową, czy tam pas rowerowy. Na pewno ciekawym pomysłem jest to, że wije się toto z lewej na prawą. No i właśnie, nadszedł ten moment. Z daleka na zakręcie zamajaczyły sylwetki dwójki rowerzystów. Ostrzegłem Hipcię, że cuś jedzie i trzymałem się z daleka. Rowerzyści pojawili się przed nami, jako że pas super szeroki nie jest, a akurat był po (z naszej perspektywy) prawej stronie jezdni, ścisnęliśmy się do prawej. Koleżka z naprzeciwka też ścisnął się... do naszej prawej. I tak jechali sobie z Hipcią na czołówkę, coraz wolniej, coraz wolniej... aż Hipcia się zupełnie zatrzymała. Koleżka też się zatrzymał, tylko mu brakło trochę pod nogą, zatem wziął się i wyjebał w krzaki. Kobita z tyłu krzyk, bo DZIECKO się wzięło i z tatulem w krzaki wyjebało. Ja, jako że kurturarny człowiek jestem i nie zwykłem krzyczeć na nikogo bezpodstawnie, zagadnąłem uprzejmnie, czy szanowni państwo aby nie z Wielkiej Brytanii do nas przyjechali, bo to tłumaczyłoby uparte trzymanie się lewej strony pasa. Koleżka, przygnieciony przez rower, powiedział, że jak się podniesie, to mi zaraz powie, skąd jest. Niesłowny jakiś, bo jak się podniósł, to mi już nie powiedział. Za to kobita jego, w akompaniamencie ochów i achów, gdy już poprawiła dziecku kask na łbie (swoją drogą dobrze, że miało kask, bo pewnie by ZGINĘŁO tam), zagroziła, że wezwie policję. Byłem gotów wziąć odpowiedzialność za swoje i Hipci czyny, Hipcia zresztą też, zatem oboje zgodzilismy się na nich poczekać. Nasza ciekawość związana z tym, co powiedziałaby Władza, wezwana do takiego zdarzenie miała pozostać niezaspokojoną, gdyż kobitka, podobnie zresztą jak jej mąż, pozostała niesłowna i swojej obietnicy nie wprowadziła w czyn. Ograniczyła się do fuknięcia, które zawierało w sobie treść "no jak można tak jeździć". Na to fuknięcie, krótko i kulturalnie (wszak jestem kulturalny), w żołnierskich, acz pozbawionych wulgaryzmów słowach, streściłem państwu informację o tym, której strony pasa powinno się trzymać, jak się już jedzie, a nie człapie po chodniku. Życzyliśmy im miłego dnia, Hipcia coś jeszcze odrzekła odsyłając ich na ulicę i życząc zdrowia (bo kobitka jeszcze czuła motywację do dyskusji) i zwinęliśmy się w swoją stronę. Po dwustu metrach usłyszałem dość głośno wypowiedziane w naszą stronę "warszawskie cwaniaki". Jako że poczułem się poważnie urażony, postanowiłem adekwatnie odpowiedzieć i palcem specjalnie stworzonym do tego celu, bo najdłuższym, a zatem widocznym z daleka, życzyłem im miłego dnia raz jeszcze.

Droga dalej prowadziła asfaltem w kierunku Palmir, w Kaliszkach zielony rowerowy zbił nas w las, skręciliśmy... po to, by po chwili podziwiania dzieła jakiegoś kretyna, który fioletowym sprejem przerobił zielony rowerowy na fioletowy, znowu zgubić szlak. Wyjechaliśmy na starą kamienistą drogę, w którą kiedyś już wjechaliśmy (jadąc od drugiej strony - gdy z kolei zgubiliśmy szlak czarny), nią dojechaliśmy do asfaltu. Stamtąd do Palmir było blisko, wróciliśmy na zielony i wjechaliśmy w las, dojeżdżając do Dziekanowa. Znowu asfalt, tam skręciliśmy w lewo i najkrótszą drogą (czyli nadkładając ze 2km, bo zbłądziliśmy), dojechaliśmy nad jezioro Kielpińskie.

Nad jeziorem - ze stanem 64km na liczniku - zasłużony relaks. Po wymoczeniu się i wyschnięciu ruszyliśmy z powrotem w tango. Gdy ruszaliśmy, spodziewałem się, że zrobimy może z 80km (nie chcieliśmy już jeździć i specjalnie dokręcać do stu). Po chwili, gdy zobaczyliśmy, jaki korek jest przy Arkuszowej, przedłużyliśmy trasę w kierunku Truskawia, myślałem, że może nawet będzie z 90km. Przedłużyliśmy jednak jeszcze trochę, przez Hornówek, i gdy dojechaliśmy do Starych Babic, okazało się, że braknie nam dwóch kilometrów do stu, więc... Radiowa, przedłużenie przez Wrocławską... i stówka jest.

Mamy zatem rekord - dwie "cywilne", czyli niewyprawowe stówki z rzędu. Teraz trzeba będzie go poprawiać, bo na trzy cywilne z rzędu raczej nie mamy szans. Trzeba też wybrać się i zakręcić pełne kółko Kampinoskim Rowerowym.



Sobie stoją © Hipek99

Jezioro Kiełpińskie © Hipek99

Forfiter nadal się czai © Hipek99

Nagroda za cziężką harówkę © Hipek99
  • DST 100.58km
  • Czas 05:09
  • VAVG 19.53km/h
  • VMAX 32.02km/h
  • Sprzęt Unibike Viper

Komentarze
Do Domu Złego drogą kręta i zawiła.
Niełatwo tam trafić, jeszcze trudniej stamtąd wrócić.
Hłe, hłe, hłe :D
Niewe
- 06:35 czwartek, 26 lipca 2012 | linkuj
Nie odważyłem się tego puścić w domu, boję się, że dostanę szlaban na komputer :)|
Hipek
- 19:52 wtorek, 24 lipca 2012 | linkuj
Jest nawet taka piosenka:
http://www.youtube.com/watch?v=g9Npdfx7DNE
;D
mors
- 19:38 wtorek, 24 lipca 2012 | linkuj
Morsie, nie wiem, co to dygre i didacośtamy, ale przypominam, że istnieje krótsza wersja mojego bloga, bez różnych cośtamów - dostępna pod skrótem Alt+F4 :D
Hipek
- 07:28 wtorek, 24 lipca 2012 | linkuj
"Warszawskie cwaniaki" vs. "wiejskie ciapciaki". ;]

Historyjka niezła ;) ale tych dygresji i didaskaliów więcej niż u Yarka K. ;p
mors
- 20:32 poniedziałek, 23 lipca 2012 | linkuj
W lecie trzeba jeździć w środku nocy, już batmani są mniej niebezpieczni od niedzielnych ciapciaków.
Hipek
- 13:55 poniedziałek, 23 lipca 2012 | linkuj
Wczoraj pomiędzy Mostem Świętokrzyskim a Trasą Łazienkowską czyli na Wybrzeżu Szczecińskim i Wale Miedzeszyńskim, pogubiłem się w liczeniu niedzielnych dyletantów na liczbie pięćdziesiąt. Jakimś cudem obyło się bez ofiar.
oelka
- 13:38 poniedziałek, 23 lipca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl