Sobota, 28 lipca 2012
Kategoria do czytania, > 50 km
Jedziemy sprawdzić, czy Śniardwy naprawdę istnieją
Jakoś się tak złożyło, że nigdy chyba jeżdżąc z rodzicami na Mazury, nie rozbiliśmy się nad Śniardwami, także nie pamiętam, żebym je kiedykolwiek widział. Hipcia też jakoś nie miała okazji, stąd wniosek, że jezioro może być tylko namalowane na mapie, a zupełnie nie istnieć w rzeczywistości. Zamiast niego może być, np. kolejny stadion, albo autostrada.
Rozłożyliśmy namiot i po całym dniu siedzenia w wodzie i na słońcu (temperatura nie pozwalała na nic innego), pod wieczór dosiedliśmy rowerów i ruszyliśmy... z początku w znane, bo zwiedzone już w zeszłym roku, ale od Wiartla już zaczęło się nieznane jak się patrzy. Początkowo asfalt wywiódł nas do Szerokiego Boru, gdzie przez całą wioskę przejechaliśmy po brukowanej drodze - coraz mniej już, niestety, jest miejsc, gdzie nie ma asfaltu. Skręciliśmy w prawo, przecięliśmy drogę piską i zanurzyliśmy się znowu w puszczę. Zaczęła się leśna, wyłożona kamieniami droga, mieliśmy zaraz odbić w lewo, ale skręt wyrósł trochę za wcześnie i minęliśmy go.
Skoro tak, to pojechaliśmy dalej, droga miała nas wyprowadzić tam, gdzie zamierzaliśmy jechać, na przeszkodzie stanęły dwa płoty z napisem na żółtej tablicy, której nawet nie trzeba było czytać, żeby wiedzieć, że dojechaliśmy do terenu wojskowego. Zawracamy i odbijamy w pierwszą rozsądną w prawo, po drodze włączając już oświetlenie. Hipcia zdążyła już ponarzekać, że to może nie tędy, ale wyrósł asfalt, a na asfalcie my. Można było oczywiście skręcić w lewo i dojechać do Niedźwiedziego Rogu krócej, ale niektórzy mają wstręt do wracania po swoich śladach, więc pojechaliśmy w kierunku Pisza, zakręcić pętlę. Dojechaliśmy do głównej, tam chwilę pobłądzilismy szukając właściwego skrętu, w końcu pojechaliśmy gdzieś bardziej na czuja - po kilku kilometrach pojawiły sie drogowskazy i byliśmy już pewni, że jedziemy na Niedźwiedzi Róg.
Drogowskazy były ciekawie pisane - odległości od celu były opisane mniej więcej tak (kolejnośc spotykania): 7km, 6km, 3km, 2km, 2.5km, 2km. :)
W końcu udało się dotrzeć - już po zmroku, ale widać jeszcze było, że drugiego brzegu nie widać. Ucieszeni tym, że jezioro istnieje, pojechaliśmy dalej - już asfaltem, w kierunku Rucianego. Było bardzo ciepło, póki sie jechało, było znośnie, każdy przystanek (mimo że było już po 21:00), od razu łączył się z byciem oblanym przez pot. Z ulgą przywitaliśmy chmurę chłodu między łąkami.
Gdy pojawil się asfalt, pojawiły się też samochody, na szczęście do samego Rucianego minęłiśmy ich zaledwie kilka. W Rucianem za to impreza i szaleństwo, centrum zapchane ludźmi, VW Golfami i techniawą, zatem podpytawszy taksiarza o kierunek, zwinęliśmy się czym prędzej. Tu już trafiliśmy na znany fragment drogi - do pokonania 10km do Karwicy i 7 na pole namiotowe.
Mazury mają to do siebie, ze drogi mają proste. Na ostatnim, szutrowym fragmencie, już zasypiałem, ze dwa razy zjechałem na obrzeże drogi, gdzie na szczęście było nierówno :)
Dojechaliśmy gdzieś przed pierwszą, zalegliśmy na pomoście z winem, potem w ramach rozbudzenia (bo znowu mnie śpioch wziął), poszliśmy zrobić grilla. Grillowanie skończyliśmy o 3:00, zasnęliśmy o czwartej, w akompaniamencie ryków gówniarzerii (z biwaku klasowego IIIb, jak potem napisali sprayem na trawie), rozważałem nawet wycieczkę do nich z dwoma argumentami do wyboru: racjonalnym lub siłowym, ale zapomniałem, bo zasnąłem. Zbudzili nas gdzieś o szóstej-siódmej, ale i tak zbudziłoby nas cholerne słońce.
Tyle było jeżdżenia, w niedzielę była jeszcze większa lampa zakończona burzą, pierwszy raz chowałem się przed burzą do samochodu. Chyba słusznie: od cholery połamanych drzew w okolicy, pioruny bijące w odległości kilkuset metrów... Wietrzysko się przetoczyło - do pięćdziesięciu kilometrów od jeziora jeszcze widziałem połamane drzewa. Po przeczytaniu relacji Kajmana uznałem, że u nas i tak było w miarę spokojnie.
Wracając do Warszawy natknęliśmy się jeszcze na korek... bo ludzie wracali akurat z Pikniku Country. Nadłożyłem 50km pojechawszy przez Łomżę, przynajmniej miałem luz na drodze aż do samych Marek.
Rozłożyliśmy namiot i po całym dniu siedzenia w wodzie i na słońcu (temperatura nie pozwalała na nic innego), pod wieczór dosiedliśmy rowerów i ruszyliśmy... z początku w znane, bo zwiedzone już w zeszłym roku, ale od Wiartla już zaczęło się nieznane jak się patrzy. Początkowo asfalt wywiódł nas do Szerokiego Boru, gdzie przez całą wioskę przejechaliśmy po brukowanej drodze - coraz mniej już, niestety, jest miejsc, gdzie nie ma asfaltu. Skręciliśmy w prawo, przecięliśmy drogę piską i zanurzyliśmy się znowu w puszczę. Zaczęła się leśna, wyłożona kamieniami droga, mieliśmy zaraz odbić w lewo, ale skręt wyrósł trochę za wcześnie i minęliśmy go.
Skoro tak, to pojechaliśmy dalej, droga miała nas wyprowadzić tam, gdzie zamierzaliśmy jechać, na przeszkodzie stanęły dwa płoty z napisem na żółtej tablicy, której nawet nie trzeba było czytać, żeby wiedzieć, że dojechaliśmy do terenu wojskowego. Zawracamy i odbijamy w pierwszą rozsądną w prawo, po drodze włączając już oświetlenie. Hipcia zdążyła już ponarzekać, że to może nie tędy, ale wyrósł asfalt, a na asfalcie my. Można było oczywiście skręcić w lewo i dojechać do Niedźwiedziego Rogu krócej, ale niektórzy mają wstręt do wracania po swoich śladach, więc pojechaliśmy w kierunku Pisza, zakręcić pętlę. Dojechaliśmy do głównej, tam chwilę pobłądzilismy szukając właściwego skrętu, w końcu pojechaliśmy gdzieś bardziej na czuja - po kilku kilometrach pojawiły sie drogowskazy i byliśmy już pewni, że jedziemy na Niedźwiedzi Róg.
Drogowskazy były ciekawie pisane - odległości od celu były opisane mniej więcej tak (kolejnośc spotykania): 7km, 6km, 3km, 2km, 2.5km, 2km. :)
W końcu udało się dotrzeć - już po zmroku, ale widać jeszcze było, że drugiego brzegu nie widać. Ucieszeni tym, że jezioro istnieje, pojechaliśmy dalej - już asfaltem, w kierunku Rucianego. Było bardzo ciepło, póki sie jechało, było znośnie, każdy przystanek (mimo że było już po 21:00), od razu łączył się z byciem oblanym przez pot. Z ulgą przywitaliśmy chmurę chłodu między łąkami.
Gdy pojawil się asfalt, pojawiły się też samochody, na szczęście do samego Rucianego minęłiśmy ich zaledwie kilka. W Rucianem za to impreza i szaleństwo, centrum zapchane ludźmi, VW Golfami i techniawą, zatem podpytawszy taksiarza o kierunek, zwinęliśmy się czym prędzej. Tu już trafiliśmy na znany fragment drogi - do pokonania 10km do Karwicy i 7 na pole namiotowe.
Mazury mają to do siebie, ze drogi mają proste. Na ostatnim, szutrowym fragmencie, już zasypiałem, ze dwa razy zjechałem na obrzeże drogi, gdzie na szczęście było nierówno :)
Dojechaliśmy gdzieś przed pierwszą, zalegliśmy na pomoście z winem, potem w ramach rozbudzenia (bo znowu mnie śpioch wziął), poszliśmy zrobić grilla. Grillowanie skończyliśmy o 3:00, zasnęliśmy o czwartej, w akompaniamencie ryków gówniarzerii (z biwaku klasowego IIIb, jak potem napisali sprayem na trawie), rozważałem nawet wycieczkę do nich z dwoma argumentami do wyboru: racjonalnym lub siłowym, ale zapomniałem, bo zasnąłem. Zbudzili nas gdzieś o szóstej-siódmej, ale i tak zbudziłoby nas cholerne słońce.
Tyle było jeżdżenia, w niedzielę była jeszcze większa lampa zakończona burzą, pierwszy raz chowałem się przed burzą do samochodu. Chyba słusznie: od cholery połamanych drzew w okolicy, pioruny bijące w odległości kilkuset metrów... Wietrzysko się przetoczyło - do pięćdziesięciu kilometrów od jeziora jeszcze widziałem połamane drzewa. Po przeczytaniu relacji Kajmana uznałem, że u nas i tak było w miarę spokojnie.
Wracając do Warszawy natknęliśmy się jeszcze na korek... bo ludzie wracali akurat z Pikniku Country. Nadłożyłem 50km pojechawszy przez Łomżę, przynajmniej miałem luz na drodze aż do samych Marek.
- DST 72.73km
- Czas 04:11
- VAVG 17.39km/h
- VMAX 37.06km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Miałem ze sobą świadka. A właściwie świadkową. Czy też świadkównę.
Niewe - 08:51 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj
Cza się było nie kłopotać tylko zajrzeć do mua na bloga. Jest nawet fotka, że te Śniardwy to naprawdę są. Bo też miałem wątpliwości.
Niewe - 08:43 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!