Czwartek, 20 września 2012
Kategoria do czytania, transport
Dużo pracowo, ale tylko samemu
Z pracy wróciłem sam. Trochę późno, bo nadgodzina wskoczyła.
Na kurs Hipcia nie chciała się wybrać ze mną, spakowałem się zatem i ruszyłem. Na zewnątrz przyjemnie chłodno, ale i ciemno, mokro, no i Hipci nie ma. Na pocieszenie zapuściłem sobie w słuchawkach fajną reggaeową kapelę ("Slipknot", czy jakoś tak) i dotrwałem do końca. Powrót przez paczkomat, z którego wyjąłem nowe liczniki (kupione metodą "dołóż 10 zł do modelu który masz i kup lepszy"). Jak się okazało, mają tyle funkcji, że ojacie i wogle (pizzy toto jednak nie zamawia, wybrakowany model mi dano). Liczyłem na to, że uda mi się je uruchomić i pojechać sobie do pracy, ale gniazdo ma toto inne, a poza tym trzeba będzie trochę posiedzieć, żeby ogarnąć wszystkie opcje.
Do pracy miałem następnego dnia na 14:00, planowałem się zatem wyspać, bo jutro jadę w trasę: Hipcia wyszła o 8:30, o 9:00 telefon - jest problem, bo nie ma klucza do blokady i do mieszkania. Budź się zatem człowieku, wsiadaj w samochód i wio do Centrum. O ile jadąc tam żałowałem, że nie pojechałem rowerem, o tyle, gdy wróciłem, okazało się, że czasowo wyszło na korzyść samochodu. Wniosek: za wolno jeżdżę na rowerze, trzeba trenować.
W domu ogarnąłem to i owo, poprawiłem wreszcie hamulce w rowerze i wyszedłem sobie dwadzieścia minut wcześniej, żeby przed pracą też trochę się przejechać.
Lubię uczucie, gdy pobije się rekord i walczy się tylko o ustawienie poprzeczki. Kiedyś było to przy podbijaniu piłki, a teraz - na rowerze. Pobiłem dzisiaj swój rekord rocznego przebiegu. A pomyśleć, że jeszcze w czerwcu zakładałem, że dobrze będzie, jak w tym roku uda mi się go pobić, bo na piątą cyfrę w przebiegu raczej nie ma szans.
Na kurs Hipcia nie chciała się wybrać ze mną, spakowałem się zatem i ruszyłem. Na zewnątrz przyjemnie chłodno, ale i ciemno, mokro, no i Hipci nie ma. Na pocieszenie zapuściłem sobie w słuchawkach fajną reggaeową kapelę ("Slipknot", czy jakoś tak) i dotrwałem do końca. Powrót przez paczkomat, z którego wyjąłem nowe liczniki (kupione metodą "dołóż 10 zł do modelu który masz i kup lepszy"). Jak się okazało, mają tyle funkcji, że ojacie i wogle (pizzy toto jednak nie zamawia, wybrakowany model mi dano). Liczyłem na to, że uda mi się je uruchomić i pojechać sobie do pracy, ale gniazdo ma toto inne, a poza tym trzeba będzie trochę posiedzieć, żeby ogarnąć wszystkie opcje.
Do pracy miałem następnego dnia na 14:00, planowałem się zatem wyspać, bo jutro jadę w trasę: Hipcia wyszła o 8:30, o 9:00 telefon - jest problem, bo nie ma klucza do blokady i do mieszkania. Budź się zatem człowieku, wsiadaj w samochód i wio do Centrum. O ile jadąc tam żałowałem, że nie pojechałem rowerem, o tyle, gdy wróciłem, okazało się, że czasowo wyszło na korzyść samochodu. Wniosek: za wolno jeżdżę na rowerze, trzeba trenować.
W domu ogarnąłem to i owo, poprawiłem wreszcie hamulce w rowerze i wyszedłem sobie dwadzieścia minut wcześniej, żeby przed pracą też trochę się przejechać.
Lubię uczucie, gdy pobije się rekord i walczy się tylko o ustawienie poprzeczki. Kiedyś było to przy podbijaniu piłki, a teraz - na rowerze. Pobiłem dzisiaj swój rekord rocznego przebiegu. A pomyśleć, że jeszcze w czerwcu zakładałem, że dobrze będzie, jak w tym roku uda mi się go pobić, bo na piątą cyfrę w przebiegu raczej nie ma szans.
- DST 54.86km
- Czas 02:14
- VAVG 24.56km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
"Wniosek: za wolno jeżdżę na rowerze"
- albo za szybko samochodem.;] mors - 15:51 czwartek, 20 września 2012 | linkuj
- albo za szybko samochodem.;] mors - 15:51 czwartek, 20 września 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!