Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Sobota, 20 października 2012 Kategoria > 100km, sakwy, zaliczając gminy

Pierwsza (jesienna) Hip-rawka. Dzień 1

Pomysł na wyjazd pojawił się już chwilę temu, jako rzucona luźno myśl. Nagle, znienacka okazało się, że dostanę w październiku dwa dni urlopu, na które nawet nie do końca liczyłem, taki prezent trzeba było jakoś zagospodarować. Pakowanie i przygotowywanie trasy rozpoczęliśmy z półtora tygodnia wczesniej, w międzyczasie okazało się, że dostaniemy jeszcze jeden prezent: przez kilka dni ma być ciepła i ładna pogoda.

Nadszedł sobotni ranek. Zerwaliśmy się z łóżka i po śniadaniu osakwiliśmy nasze pojazdy, po czym ruszyliśmy w pięknym słońcu. Na nosie okulary przeciwsłoneczne i niepokojące wrażenie, że zaraz zrobi się za gorąco. Jesień, połowa października. Pięknie.

Przejeżdżamy most Marykury nową ścieżką rowerową, po czym kierujemy się na Wieliszew ulicą Płochocińską. I teraz wypada napisać: jedziemy, jedziemy, jedziemy. Słońce świeci, jest ciepło, ładnie, drzewa mienią się wszystkimi kolorami... Obwodnica Serocka okazuje się zamknięta dla rowerów, na szczęście obok jest droga techniczna, którą jedziemy... by odbić się od ściany lasu. W związku z naszą niechęcią do szukania tego, czego komuś nie chciało się oznakować, złamaliśmy prawo i przejechaliśmy całe pięćset metrów pod zakaz. Szaleństwo.

Minęliśmy Serock i gdzieś przed Pułtuskiem zrobiliśmy przerwę na stacji benzynowej na, jak się okazało, standardowy posiłek tej wyprawy: Zestaw Turysty - Hotdog + Kawa. Zjedliśmy sobie to z widokiem na zielone pola, cały czas przy pięknym słońcu.

W Pułtusku odbijamy z głównej na mniej główną, na Maków Mazowiecki. Siedem kilometrów przez samym Makowem pojawia się w asfalcie dołek. Krzyczę "Uwaga!" i przejeżdżam. Hipcia też przejeżdża, z tym, że robi "Chrup!" a potem metaliczne "Dzyń!". Zatrzymuję się i patrzę, widzę, że na ziemię spada jakaś część roweru. Uff... na szczęście to tylko uchwyt błotnika. Zanim się zorientowałem, że błotnik jest na uchwytach plastikowych, które raczej nie robią "dzyń!", Hipcia sama wyjaśniła: siodełko.

Nożżżżżż jasna cholera! Pół kilo narzędzi na różne okazje, pierdoły, sznurki, linki, śruby wiezione tylko po to, żeby się okazało, ze marne osiemdziesiąt kilometrów od domu mamy urwaną śrubę mocującą siodło do sztycy. Dupa.

Poradzić coś możemy jednak: turysta zawsze przygotowany, sznurek ma. Sznurkiem, w ramach współpracy polsko-radzieckiej, montuję siodło do całości. Daje się jechać. Dojeżdżamy do Makowa, tam, oczywiście, sklepy pozamykane, w końcu jest sobotnie popołudnie. Wchodzę do meblowego, śrub nie mają, ale kierują mnie do chłopaka, który naprawia skutery. Tam, po chwili szukania udaje się skompletować zestaw i siodło znowu jest przymocowane czymś metalowym.

Zabawy z siodełkiem kosztowały nas łącznie z półtorej godziny, więc trochę spóźnieni kierujemy się na Ostrołękę. Droga żółta, prowadząca przez lasy i nieruchliwa. Słońce jeszcze świeci, ale już zmieniamy szkła w okularach na zwykłe, klimat nadal kapitalnie jesienny, wszystko się złoci, żółci i pomarańczowi, zapach mokrego lasu towarzyszy nam bez przerwy. Suniemy sobie spokojnie, po drodze odrobinę wzbogacając garderobę, bo zaczęło się już robić chłodno.

W Ostrołęce najpierw zjeżdżamy do centrum, by zdać sobie sprawę z tego, że to bez sensu, wracamy i na wylotówce robimy zakupy na kolację i śniadanie. Włączamy światła i jedziemy - moment później po raz drugi tego dnia ktoś na nas trąbi. Sytuacja taka, jak już mieliśmy: za kierownicą stary dziad, który machając łapą odsyła nas na: chodnik (tak było w Wieliszewie) albo na pobocze (Ostrołęka). Kończy się tak, jak mogło się skończyć - my wzruszamy ramionami, on sobie jedzie: chodnikiem wlec się nie będziemy (bo i nie wolno), a pobocze... poboczem jechaliśmy, z tym, że akurat nim szło trzech chłopaków, których trzeba było wyprzedzić, więc ośmieliliśmy się wyjechać na pas ruchu dla samochodów.

Robi sie ciemno i wyłazi mgła, a jest dopiero tuż po osiemnastej. Walimy dalej, gdzieś w Kadzidle robimy znowu przerwę na stacji, jakoś mi ciężko na duszy, to i siadam i zdycham sobie na krawężniku. Rozważam nawet opcję noclegu gdzieś w pobliżu, ale zestaw Turysty uświadamia mi jednak, że nie było mi ciężko, tylko byłem głodny. Pokrzepiony strawą wsiadam z nową mocą na rower i jedziemy, jedziemy, jedziemy, w mgłę, w mgłę, w mgłę. W końcu wypada dzisiaj przekroczyć granicę województw.

W międzyczasie coś zaczyna mi piszczeć w okolicy tylnego koła. Robię kilka testów - nie, to nie hamulce. Zostaje jedyna słuszna opcja - piszczy, to niech piszczy. Hipcia, przy okazji sprawdza, że nasze tylne światła widać naprawdę z daleka. Czyli jesteśmy bezpieczni.

Granica województwa przekroczona. Klimat robi się coraz ciekawszy, bo mgła, bo ciemno i niewielki ruch. W Rozogach robimy zebranie załogi i analizujemy temat. Fajnie byłoby już gdzieś zanocować, odjeżdżamy zatem kontrolne dwa kilometry w las, robimy rekonesans, po czym, gdy mieliśmy pewność, że nikt nie jedzie, śmignęliśmy z rowerami w gąszcz. Po chwili szukania coś się znalazło, ale tuż obok asfaltu, szukając dalej znaleźliśmy bitą drogę przez las. Metodą "dwieście metrów przed siebie, w prawo, sto metrów prosto, stop." udajemy się w głąb lasu, po czym szukamy miejsca. Tu trochę trzeba się nachodzić, bo las zrobił się już rzadki, ale udaje się znaleźć przyjemne miejsce, na mchu, otoczone kilkoma choinkami.

Rozkładamy namiot, pakujemy się do środka, jemy kolację i zapadamy w sen. W nocy uparcie gdzieś szczeka jakiś pies. A nad ranem ryczą krowy. Zatem nocleg w lesie z odgłosami zwierząt: full wypas.

  • DST 186.70km
  • Czas 08:46
  • VAVG 21.30km/h
  • VMAX 45.31km/h
  • Sprzęt Unibike Viper

Komentarze
A kto powiedział, że krowa była w lesie? Krowa ryczała, a po lesie niosło.
Hipek
- 11:15 czwartek, 25 października 2012 | linkuj
Krowa w lesie - nieczęsty to motyw..
mors
- 21:00 środa, 24 października 2012 | linkuj
Na razie jest ta, którą nam dopasował chłopak. Działa. Na pewno nie kupimy całej sztycy - dzięki za linka, spróbuję ich odwiedzić :)
Hipek
- 15:33 środa, 24 października 2012 | linkuj
A co ze śrubą? Kupujecie całą sztycę, czy szukacie śruby?
Ja to przećwiczyłem rok temu. Zaliczając wycieczkę do Ursusa i Michałowic.
oelka
- 15:17 środa, 24 października 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl