Niedziela, 21 października 2012
Kategoria > 100km, sakwy, zaliczając gminy
Pierwsza (jesienna) Hip-rawka. Dzień 2
Nigdy nie mogę zrozumieć Hipci. Ona nieustannie wierzy, że pomysł ustawienia budzika na piątą rano ma jakikolwiek sens. Kończy się tak, jak zawsze - ona wstaje, próbuje mnie budzić, ja mówię, że weź zapomnij, zasypiamy. I tak do kolejnego budzika. Niemniej jednak w końcu nadeszła godzina, gdy musiałem się zmierzyć z moim najgorszym wrogiem - pobudką, gdy dookoła jest zimno. Wykopałem się ze śpiwora, ubraliśmy się i coś tylko przekąsiliśmy, po czym wylazłem na zewnątrz...
Ojacie! Albo nawet Łomatko! Wszystko we mgle, światło dzienne ledwo przebija się do lasu. Ładnie, bo ładnie, można patrzeć i patrzeć, ale trzeba się pakować. A jak już się spakowało, to się wytoczyło na asfalt, by zobaczyć, że klimat wcale nie ustępuje. Mamy asfalt, mgłę i las. Na tyle mocną mgłę, że na początku jeszcze ruszamy na światłach. Po chwili jednak światła wyłączamy, a gdzieś przed Spychowem robimy dłuższą przerwę na śniadanie. Wszystko jest wilgotne, cały czas jest chłodno, jakoś nie przypomina wczorajszego, słonecznego dnia.
Mijamy Spychowo, przelatujemy przez Kiełbonki i w Pieckach robimy przerwę na zakupy. Ze stacjami srednio, więc zamiast kawy musi wystarczyć puszka energetyka. Jedziemy dalej, dwa kilometry za Pieckami na moim liczniku rocznego przebiegu pojawia się piąta cyfra na początku. Powoli robi się pagórkowato. Wjeżdżamy do Mrągowa, gdzie od razu wita nas droga rowerowa, przynajmniej tyle dobrego, że równa. Kierujemy się na Kętrzyn... by zobaczyć, że drogowskazy wyprowadziły nas na obwodnicę z zakazem dla rowerów. Zakaz to zakaz, to mniejsza sprawa, problem w tym, że jest tam na tyle wąsko, że ciężarówka, których jechało tam sporo, nie miałaby szans nas bezpiecznie wyprzedzić. Zawracamy więc i pytając mieszkańców kierujemy się przez centrum. Trochę jazdy po kostce, wizyta na Orlenie i w końcu wypadamy na żółtą drogą prowadzącą do Kętrzyna. Od razu widać, że nie jest to droga czerwona, ruch mniejszy, jedzie się spokojniej.
Do Kętrzyna podjeżdżamy pod niewielką górkę, by przy granicy miasta zasiąść w słońcu, które po raz pierwszy tego dnia postanowiło wystawić pysk zza chmur. Chwila nad mapą i kierujemy się dalej, w miejscowości Winda odbijamy na wschód, by nawiedzić gminę Srokowo. Dalej droga prowadzi nas w kierunku Bartoszyc. Pojawia się wiatr w twarz, słońce też daje w twarz, pagórki też sobie pagórkują. Do tego to coś, co zdiagnozowałem wczoraj jako "piszczy", piszczy sobie dalej. Nieustannie. I przeszkadza mi świadomość tego, że nie wiem, co to i jakie może mieć konsekwencje.
Przed Korszami odbijamy w jakiejś wiosce na Sępopol. Gmina przy granicy, nie wypada zostawić dziury. Droga... tę drogę zapamiętamy na długo. Dziura na dziurze, pęknięcie na pęknięciu, wszystko się trzęsie, nieliczne fragmenty znośnego asfaltu pojawiają się na środku jezdni, wiec jedziemy tamtędy, zsuwając się na boki, gdy coś nadjeżdża. Po irytujących trzystu godzinach takiej jazdy w końcu docieramy do Sępopola. W mieście asfalt niezly, ale wypadając w stronę Bartoszyc znowu dostajemy dziury. Z radością witamy główną i równą drogę na Bartoszyce, z mniejszą radością mżawkę, która pojawia się przy wjeździe do miasta.
Zakupy zrobione w Lidlu, parówka zjedzona na Orlenie. Chcieliśmy jechać na Lidzbark Warmiński, ale na jutro pozostałoby Górowo Iławeckie, które (jak się okazało) wypada odwiedzić dokładnie, bo posiada ono również część miejską gminy (czy jak to tam się nazywa). Lidzbark zostanie na jutro, ruszamy na Górowo. Od razu wita nas zupełna ciemność, brak latarni, pasów, kiepski asfalt i mżawka. Chwilę później ubieramy rzeczy przeciwdeszczowe, okulary idą do kieszeni, bo na nic się nie przydadzą. Teraz czeka nas tylko godzina rzeźbienia przed siebie, urozmaicana uciekaniem przed wyskakującymi przed koło znienacka nierównościami. Przynajmniej to coś piszczącego z tyłu przestało piszczeć.
Górowo odwiedzone, skręcamy pod skosem w prawo i wracamy na Lidzbark. Mżawka nie przestaje, ale asfalt odrobinę się polepsza. Kolejna godzina jazdy, by po sprawdzeniu mapy stwierdzić, że mamy dwie opcje: albo nocujemy gdzieś tu, albo jedziemy dziesięć kilometrów za Lidzbark i szukamy noclegu w lasach w kierunku Dobrego Miasta, z tym, że wtedy szukać zaczęlibyśmy około północy. Stwierdzamy, że spokojniej będzie, jak poszukamy tutaj i zagłębiamy się w niewielki lasek, który wyrastal przy drodze. Chwila szukania upewniła nas, że nie ma co włazić za głęboko, bo jest dość błotniście i krzaczaście, ale udało się znaleźć miejsce, znowu, ładnie ukryte między drzewami, gdzie zaparkowaliśmy nasz przenośny domek. Rozbijanie namiotu trochę się przeciąga, bo na wszelki wypadek przerywamy prace i zakrywamy światła, gdy coś jedzie, ale w końcu udaje się, wskakujemy do środka, kolacja i spanie.
Ojacie! Albo nawet Łomatko! Wszystko we mgle, światło dzienne ledwo przebija się do lasu. Ładnie, bo ładnie, można patrzeć i patrzeć, ale trzeba się pakować. A jak już się spakowało, to się wytoczyło na asfalt, by zobaczyć, że klimat wcale nie ustępuje. Mamy asfalt, mgłę i las. Na tyle mocną mgłę, że na początku jeszcze ruszamy na światłach. Po chwili jednak światła wyłączamy, a gdzieś przed Spychowem robimy dłuższą przerwę na śniadanie. Wszystko jest wilgotne, cały czas jest chłodno, jakoś nie przypomina wczorajszego, słonecznego dnia.
Mijamy Spychowo, przelatujemy przez Kiełbonki i w Pieckach robimy przerwę na zakupy. Ze stacjami srednio, więc zamiast kawy musi wystarczyć puszka energetyka. Jedziemy dalej, dwa kilometry za Pieckami na moim liczniku rocznego przebiegu pojawia się piąta cyfra na początku. Powoli robi się pagórkowato. Wjeżdżamy do Mrągowa, gdzie od razu wita nas droga rowerowa, przynajmniej tyle dobrego, że równa. Kierujemy się na Kętrzyn... by zobaczyć, że drogowskazy wyprowadziły nas na obwodnicę z zakazem dla rowerów. Zakaz to zakaz, to mniejsza sprawa, problem w tym, że jest tam na tyle wąsko, że ciężarówka, których jechało tam sporo, nie miałaby szans nas bezpiecznie wyprzedzić. Zawracamy więc i pytając mieszkańców kierujemy się przez centrum. Trochę jazdy po kostce, wizyta na Orlenie i w końcu wypadamy na żółtą drogą prowadzącą do Kętrzyna. Od razu widać, że nie jest to droga czerwona, ruch mniejszy, jedzie się spokojniej.
Do Kętrzyna podjeżdżamy pod niewielką górkę, by przy granicy miasta zasiąść w słońcu, które po raz pierwszy tego dnia postanowiło wystawić pysk zza chmur. Chwila nad mapą i kierujemy się dalej, w miejscowości Winda odbijamy na wschód, by nawiedzić gminę Srokowo. Dalej droga prowadzi nas w kierunku Bartoszyc. Pojawia się wiatr w twarz, słońce też daje w twarz, pagórki też sobie pagórkują. Do tego to coś, co zdiagnozowałem wczoraj jako "piszczy", piszczy sobie dalej. Nieustannie. I przeszkadza mi świadomość tego, że nie wiem, co to i jakie może mieć konsekwencje.
Przed Korszami odbijamy w jakiejś wiosce na Sępopol. Gmina przy granicy, nie wypada zostawić dziury. Droga... tę drogę zapamiętamy na długo. Dziura na dziurze, pęknięcie na pęknięciu, wszystko się trzęsie, nieliczne fragmenty znośnego asfaltu pojawiają się na środku jezdni, wiec jedziemy tamtędy, zsuwając się na boki, gdy coś nadjeżdża. Po irytujących trzystu godzinach takiej jazdy w końcu docieramy do Sępopola. W mieście asfalt niezly, ale wypadając w stronę Bartoszyc znowu dostajemy dziury. Z radością witamy główną i równą drogę na Bartoszyce, z mniejszą radością mżawkę, która pojawia się przy wjeździe do miasta.
Zakupy zrobione w Lidlu, parówka zjedzona na Orlenie. Chcieliśmy jechać na Lidzbark Warmiński, ale na jutro pozostałoby Górowo Iławeckie, które (jak się okazało) wypada odwiedzić dokładnie, bo posiada ono również część miejską gminy (czy jak to tam się nazywa). Lidzbark zostanie na jutro, ruszamy na Górowo. Od razu wita nas zupełna ciemność, brak latarni, pasów, kiepski asfalt i mżawka. Chwilę później ubieramy rzeczy przeciwdeszczowe, okulary idą do kieszeni, bo na nic się nie przydadzą. Teraz czeka nas tylko godzina rzeźbienia przed siebie, urozmaicana uciekaniem przed wyskakującymi przed koło znienacka nierównościami. Przynajmniej to coś piszczącego z tyłu przestało piszczeć.
Górowo odwiedzone, skręcamy pod skosem w prawo i wracamy na Lidzbark. Mżawka nie przestaje, ale asfalt odrobinę się polepsza. Kolejna godzina jazdy, by po sprawdzeniu mapy stwierdzić, że mamy dwie opcje: albo nocujemy gdzieś tu, albo jedziemy dziesięć kilometrów za Lidzbark i szukamy noclegu w lasach w kierunku Dobrego Miasta, z tym, że wtedy szukać zaczęlibyśmy około północy. Stwierdzamy, że spokojniej będzie, jak poszukamy tutaj i zagłębiamy się w niewielki lasek, który wyrastal przy drodze. Chwila szukania upewniła nas, że nie ma co włazić za głęboko, bo jest dość błotniście i krzaczaście, ale udało się znaleźć miejsce, znowu, ładnie ukryte między drzewami, gdzie zaparkowaliśmy nasz przenośny domek. Rozbijanie namiotu trochę się przeciąga, bo na wszelki wypadek przerywamy prace i zakrywamy światła, gdy coś jedzie, ale w końcu udaje się, wskakujemy do środka, kolacja i spanie.
- DST 185.64km
- Czas 09:32
- VAVG 19.47km/h
- VMAX 40.36km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!