Piątek, 11 stycznia 2013
Kategoria do czytania, transport
Rozszerzone kursy transportowe
Wczoraj w pracy mielimy IWENT. Iwent, jak to iwent, składa się z części oficjalnej i nieoficjalnej. I szef mój wspaniałomyślnie stwierdził (mimo mojego zdecydowanego oporu), że przymuszenie mnie do pójścia tam (część oficjalna była w godzinach pracy) to świetny pomysł. Nie wiem, co nim powodowało, może liczył na to, że jak już będę na miejscu, to zostanę na obie części... w każdym razie przeliczył się. Przy pierwszej dogodnej okazji wymknąłem się do łazienki, ubrałem w normalne (czyli rowerowe) ubranie i przepychając się przez tłum przebierających nóżkami w oczekiwaniu na darmową najebkę lemingów, dotarłem do roweru. Oskubałem siodełko z lodu (!), zerknąłem na zegarek, zakląłem i ruszyłem przed siebie. Miałem bowiem zdążyć do sklepu, przed 19:00, oczywiście wszystko się przeciągnęło i byłem w mocnym niedoczasie. Bo komuś uparło się zmarnować dwie i pół godziny mojego życia.
Do sklepu dotarłem na ostatnią chwilę, załatwiłem tylko jedną ze spraw, które miałem załatwić, i przez kałuże pobrnąłem w kierunku domu. Zabawna sprawa z tymi kałużami: im człowiek bliżej domu, tym bardziej mu wszystko jedno, ile wody wlewa mu się do butów.
Rano z kolei Hipcia musiała dotrzeć załatwić jedną sprawę o ósmej. I powiedziała, że sama nie jedzie, w związku z czym wstałem razem z nią o 6:30... o siódmej (!) byliśmy na rowerach, o siódmej trzy ruszyliśmy, o siódmej trzy i trzydzieści sekund wygrzmociłem się na lodzie. Po tym pouczającym doświadczeniu stwierdziliśmy, że jedziemy jezdnią. Odwiozłem Hipcię w okolice Jana Pawła i wróciłem do roboty. Na szczeście Prymasa była tylko odrobinę zalodzona, ale fragment miedzy pracą a Rondem Zesłańców... piękne lodowisko z ładnymi koleinami. Cud, że nie było gleby.
Do sklepu dotarłem na ostatnią chwilę, załatwiłem tylko jedną ze spraw, które miałem załatwić, i przez kałuże pobrnąłem w kierunku domu. Zabawna sprawa z tymi kałużami: im człowiek bliżej domu, tym bardziej mu wszystko jedno, ile wody wlewa mu się do butów.
Rano z kolei Hipcia musiała dotrzeć załatwić jedną sprawę o ósmej. I powiedziała, że sama nie jedzie, w związku z czym wstałem razem z nią o 6:30... o siódmej (!) byliśmy na rowerach, o siódmej trzy ruszyliśmy, o siódmej trzy i trzydzieści sekund wygrzmociłem się na lodzie. Po tym pouczającym doświadczeniu stwierdziliśmy, że jedziemy jezdnią. Odwiozłem Hipcię w okolice Jana Pawła i wróciłem do roboty. Na szczeście Prymasa była tylko odrobinę zalodzona, ale fragment miedzy pracą a Rondem Zesłańców... piękne lodowisko z ładnymi koleinami. Cud, że nie było gleby.
- DST 32.83km
- Czas 01:42
- VAVG 19.31km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!