Poniedziałek, 18 lutego 2013
Kategoria do czytania, transport
Uważaj, czego sobie życzysz!
Oglądał kto "Meridę Waleczną"? Ba, pewnie, że nikt, sami dorośli dookoła. W każdym razie ja oglądałem. Jest tam moment, gdy głowna bohaterka odpowiada twierdząco na pytanie "Czy na pewno wiesz, czego sobie życzysz?". Każdy dorosły już wie, że takie pytanie zapowiada, że coś się będzie działo. Ale to bajka, oglądając bajki dorośli (jeśli już który obejrzy) mogą się mądrzyć. W życiu trochę inaczej, bo życzenia się nie spełniają... czyżby?
Życzyłem sobie nie raz i nie dwa razy, żeby wyspać się za wszystkie czasy.
Rozkład dnia wg Hipka, dni pn-pt:
00:00 - 16:00 sen, z krótkimi przerwami technicznymi
16:30 - zaczynam reagować na dźwięki, robi mi się niewygodnie
18:00 - nadciąga Hipcia, zaczynam reagować na silniejsze bodźce typu szturchanie lub głośne domaganie się uwagi.
18:30 - wykonuję pierwsze ruchy robaczkowe, zsuwające mnie z łóżka, przechodzę w stan autopilota
19:00 - osiągam wstępną sprawność ruchową (trafiam w drzwi bez pomyłki, wiem w którą stronę odkręca się wodę i takie tam).
Taki zły na spanie to nigdy nie byłem. Z ulgą przyjąłem sobotę, gdy po zastosowaniu nowego lekarstwa obudziłem się o normalnej godzinie, udało mi się wstać i zjeść śniadanie przed czternastą. Zresztą, po przyjęciu kilku posiłków poczułem moc na tyle, że nawiedziliśmy ściankę wspinaczkową... tak samo w niedzielę. Uff... jest z powrotem Moc w Narodzie!
Dodam jeszcze, że sobota przed tym wszystkim odbyła się według zasady "coś dziwnego się dzieje", gdy asekurowałem (weź Hipci przetłumacz) kręciło mi się w głowie, a niedziela była jedną wielką zabawą w kalambury, hasło: zdechł pies. Gdy w poniedziałek lekarka dała mi L4 ("To chyba panu wystarczy do środy..." - "Może niech da pani lepiej do piątku"), liczyłem na to, że przez wtorek-środę ogarnę trochę zaległych rzeczy na komputerze, a od czwartku, już wstępnie zdrowy, wezmę i na przykład wyczyszczę i przesmaruję rower. A tam! Idealne, książkowe wręcz zwolnienie lekarskie - dętka od poniedziałku do piątku. Dobrze, że weekendu mi nie zniszczyło, bo bym się już... zirytował.
A w poniedziałek... przesmarowawszy uprzednio wieczorem rower... hyc, hyc... i hajda! z Hipcią do pracy. Żeby już mi nie musiała smętów sadzić u siebie na blogu (I to prawie 50 km! Bez zdjęć! GPSów! Bez dowodów! Nawet opisu! Oj, uważaj, bo Cię strażniczka moralności dorwie i prześwięci polskawym komentarzem!). Trochę przeciskania się przez korki, trochę mruczenia pod nosem na przerzutkę (od połowy stycznia staram się przesmarować tylną linkę) i nareszcie rower pod kuprem i Hipcia w okolicy. No.
Po wszystkim jeszcze krótka rundka do lekarza (fajnie jest zobaczyć ślady kół Hipci na śniegu) i pozamiatane. Witam po przerwie!
Życzyłem sobie nie raz i nie dwa razy, żeby wyspać się za wszystkie czasy.
Rozkład dnia wg Hipka, dni pn-pt:
00:00 - 16:00 sen, z krótkimi przerwami technicznymi
16:30 - zaczynam reagować na dźwięki, robi mi się niewygodnie
18:00 - nadciąga Hipcia, zaczynam reagować na silniejsze bodźce typu szturchanie lub głośne domaganie się uwagi.
18:30 - wykonuję pierwsze ruchy robaczkowe, zsuwające mnie z łóżka, przechodzę w stan autopilota
19:00 - osiągam wstępną sprawność ruchową (trafiam w drzwi bez pomyłki, wiem w którą stronę odkręca się wodę i takie tam).
Taki zły na spanie to nigdy nie byłem. Z ulgą przyjąłem sobotę, gdy po zastosowaniu nowego lekarstwa obudziłem się o normalnej godzinie, udało mi się wstać i zjeść śniadanie przed czternastą. Zresztą, po przyjęciu kilku posiłków poczułem moc na tyle, że nawiedziliśmy ściankę wspinaczkową... tak samo w niedzielę. Uff... jest z powrotem Moc w Narodzie!
Dodam jeszcze, że sobota przed tym wszystkim odbyła się według zasady "coś dziwnego się dzieje", gdy asekurowałem (weź Hipci przetłumacz) kręciło mi się w głowie, a niedziela była jedną wielką zabawą w kalambury, hasło: zdechł pies. Gdy w poniedziałek lekarka dała mi L4 ("To chyba panu wystarczy do środy..." - "Może niech da pani lepiej do piątku"), liczyłem na to, że przez wtorek-środę ogarnę trochę zaległych rzeczy na komputerze, a od czwartku, już wstępnie zdrowy, wezmę i na przykład wyczyszczę i przesmaruję rower. A tam! Idealne, książkowe wręcz zwolnienie lekarskie - dętka od poniedziałku do piątku. Dobrze, że weekendu mi nie zniszczyło, bo bym się już... zirytował.
A w poniedziałek... przesmarowawszy uprzednio wieczorem rower... hyc, hyc... i hajda! z Hipcią do pracy. Żeby już mi nie musiała smętów sadzić u siebie na blogu (I to prawie 50 km! Bez zdjęć! GPSów! Bez dowodów! Nawet opisu! Oj, uważaj, bo Cię strażniczka moralności dorwie i prześwięci polskawym komentarzem!). Trochę przeciskania się przez korki, trochę mruczenia pod nosem na przerzutkę (od połowy stycznia staram się przesmarować tylną linkę) i nareszcie rower pod kuprem i Hipcia w okolicy. No.
Po wszystkim jeszcze krótka rundka do lekarza (fajnie jest zobaczyć ślady kół Hipci na śniegu) i pozamiatane. Witam po przerwie!
- DST 15.99km
- Czas 00:47
- VAVG 20.41km/h
- VMAX 32.54km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Ten rozkład dnia bardzo pasuje do tych hipków z dowcipu ("no i weź k&%$# teraz rzuć wszystko, i napraw mu ten rowerek!").
Chociaż pacząc po Twojej aktywności (np. w październiku), to się nie spodziewałem. mors - 22:20 poniedziałek, 18 lutego 2013 | linkuj
Chociaż pacząc po Twojej aktywności (np. w październiku), to się nie spodziewałem. mors - 22:20 poniedziałek, 18 lutego 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!