Czwartek, 7 marca 2013
Kategoria transport, do czytania
Spoczywaj w pokoju, Viperze, czyli wuj bombki strzelił
Kiedy wczoraj startowałem z parkingu i zorientowałem się, że coś jest nie tak z łańcuchem, a analiza wykazała, że ostatecznie pękł prowadnik przedniej przerzutki (teraz są dwie widełki nie połączone niczym), mruczałem pod nosem, że to i tak najwyższy czas; na szczęście przerzucać się dało, problem był tylko z najmniejszą przednią (muszę jej użyć do wyjazdu z podziemi). Dojechałem do domu, zdjąłem mokre rzeczy, szczęśliwy, że w końcu mogę sobie pozwolić na jazdę na kurs.
Jechało się przyjemnie: pod kurtkę założyliśmy krótkie rękawy, temperatura sprzyjała... Naprawdę elegancko.
I już na miejscu, zaparkowawszy mój pojazd, zobaczyłem rysę. Pierwotnie myślałem, że to po prostu brud, jakieś pamiątki po zimie... przyjrzałem się uważniej - rysa. Przyjrzalem się uważniej... przez rysę raczej nie powinienem widzieć ściany, która jest za nią.
Szlag. Na wysokości złączenia górnej belki ramy z rurą sterową, tuż przy sterach pojawiło się pęknięcie. Na 11,7 cm obwodu ramy, w kupie trzymało się około dwóch centymetrów. Po kursie dojechaliśmy jakoś do domu, startując liczyłem jeszcze na to, że może jakoś uda mi się pojeździć do pracy (miałem nadzieję, że z tym pęknięciem jeżdżę już długo), ale świeże kilka milimetrów upewniło mnie, że to jest świeża sprawa. Poranny pomiar: 1,7 cm dzieli mnie od urwania całości.
Pocieszające jest, oczywiście, że nie stało się to podczas wyprawy, a jedynie w ferworze przygotować do tejże, niemniej jednak skutecznie zepsuło mi humor. Podsumowanie części, które muszę lub chciałbym wymienić przed wyprawą (przednie koło, widelec, napęd, linki+pancerze, być może siodło) zasugerowało mi ładną kwotę, która przekonała mnie do tego, że kupno nowego roweru jest dobrym pomysłem. Znając mnie, nie będę długo czekał: liczę na najbliższą sobotę.
Dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów przejechane: Viper najprawdopodobniej stanie się dawcą organów. Rozejrzałem się już po sklepach rowerowych, dzwoniłem do Unibike, może, teoretycznie, jest szansa na nową ramę: to ułatwiłoby nieco sytuację.
Pozostał problem transportu do pracy - zostałem skazany na płatne środki transportu. Zerknąłem na stronę ZTM i złapałem się za głowę. Najtańsza opcja dojazdu, przy założeniu, że uda mi się zamknąć podróż w czterdziestu minutach, kosztuje 4,40 zł w jedną stronę. Kolejną najtańszą jest bilet dobowy za, bagatela, 15 zł. Przeliczyłem zyski i straty i wyszło mi, że najleszą opcją będzie jednak samochód.
Rano wstałem więc o 7:00 i o 7:25 dołączyłem do grona samochodziarzy śpieszących do pracy. Droga przebiegła w czasie, który smiało może konkurować z rowerem, bo od startu z garażu do wejścia do biura miałem 35 minut, w tym brak konieczności przebierania się. Do tego plusy, czyli kapitalne towarzystwo (moje; Hipcia oczywiście z roweru nie zrezygnuje), święty spokój, brak pchających się na mnie ludzi i to za jedyne 20 gr drożej, niż bilet czterdziestominutowy. Chyba się opłaca.
Jechało się przyjemnie: pod kurtkę założyliśmy krótkie rękawy, temperatura sprzyjała... Naprawdę elegancko.
I już na miejscu, zaparkowawszy mój pojazd, zobaczyłem rysę. Pierwotnie myślałem, że to po prostu brud, jakieś pamiątki po zimie... przyjrzałem się uważniej - rysa. Przyjrzalem się uważniej... przez rysę raczej nie powinienem widzieć ściany, która jest za nią.
Szlag. Na wysokości złączenia górnej belki ramy z rurą sterową, tuż przy sterach pojawiło się pęknięcie. Na 11,7 cm obwodu ramy, w kupie trzymało się około dwóch centymetrów. Po kursie dojechaliśmy jakoś do domu, startując liczyłem jeszcze na to, że może jakoś uda mi się pojeździć do pracy (miałem nadzieję, że z tym pęknięciem jeżdżę już długo), ale świeże kilka milimetrów upewniło mnie, że to jest świeża sprawa. Poranny pomiar: 1,7 cm dzieli mnie od urwania całości.
Pocieszające jest, oczywiście, że nie stało się to podczas wyprawy, a jedynie w ferworze przygotować do tejże, niemniej jednak skutecznie zepsuło mi humor. Podsumowanie części, które muszę lub chciałbym wymienić przed wyprawą (przednie koło, widelec, napęd, linki+pancerze, być może siodło) zasugerowało mi ładną kwotę, która przekonała mnie do tego, że kupno nowego roweru jest dobrym pomysłem. Znając mnie, nie będę długo czekał: liczę na najbliższą sobotę.
Dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów przejechane: Viper najprawdopodobniej stanie się dawcą organów. Rozejrzałem się już po sklepach rowerowych, dzwoniłem do Unibike, może, teoretycznie, jest szansa na nową ramę: to ułatwiłoby nieco sytuację.
Pozostał problem transportu do pracy - zostałem skazany na płatne środki transportu. Zerknąłem na stronę ZTM i złapałem się za głowę. Najtańsza opcja dojazdu, przy założeniu, że uda mi się zamknąć podróż w czterdziestu minutach, kosztuje 4,40 zł w jedną stronę. Kolejną najtańszą jest bilet dobowy za, bagatela, 15 zł. Przeliczyłem zyski i straty i wyszło mi, że najleszą opcją będzie jednak samochód.
Rano wstałem więc o 7:00 i o 7:25 dołączyłem do grona samochodziarzy śpieszących do pracy. Droga przebiegła w czasie, który smiało może konkurować z rowerem, bo od startu z garażu do wejścia do biura miałem 35 minut, w tym brak konieczności przebierania się. Do tego plusy, czyli kapitalne towarzystwo (moje; Hipcia oczywiście z roweru nie zrezygnuje), święty spokój, brak pchających się na mnie ludzi i to za jedyne 20 gr drożej, niż bilet czterdziestominutowy. Chyba się opłaca.
- DST 30.43km
- Czas 01:28
- VAVG 20.75km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Ale urwał! ;)
Młodo dosyć.. ta przerzutka to rozumiem, że niezależnie od ramy? A może jednak ktoś Ci przygrzmocił w rower... mors - 22:31 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Młodo dosyć.. ta przerzutka to rozumiem, że niezależnie od ramy? A może jednak ktoś Ci przygrzmocił w rower... mors - 22:31 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Naprawiaj/kupuj szybko rower i porzuć auto;) Ja jak wsiadłem w samochód, to 1,5 miesiąca do pracy nim jeździłem. Teraz ledwo wracam do normalnej jazdy rowerem, a na wagę boje się wejść:)
Gewehr - 21:43 czwartek, 7 marca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!