Wtorek, 21 maja 2013
Kategoria do czytania, transport
Piasek w zębach, kurs, miejscy rowerzyści, deszcz i poranne słońce
Zaczęło się od powrotu z pracy. Zepsuty błotnik został w domu, więc z gołym przednim kołem ruszyłem z pracy... na piechotę. Pierwsze kroki skierowałem do Airbike'a, gdzie odebrałem rower z wymienionym (29 zł) nowym suportem (30 zł). Dalej wskoczyłem już na szlak, po chwili zjechałem na jezdnię i pokryłem się zaschniętym błotem, czy cokolwiek tam było na dole i pryskało spod kół. Trochę było w tym piasku, bo chrupał w zębach. Nie rozumiem, po co ludzie bronią się przed błotnikami, to jakieś twardzielskie wyzwanie, mające "oddzielić chłopców od mężczyzn", że jestem mocny, bo przejadę w padającym deszczu bez błotników? Też mi wyzwanie...
Na kurs pomknąłem sam. Trasa standardowa, trochę tylko obawiałem się o przednią lampkę, bo dostała komplet nieco już sfatygowanych baterii (a drugi, równie sfatygowany miałem schowany na później). Jakoś dojechałem, w tę stronę zawsze jedzie się przyjemniej, bo nie licząc kilkuset metrów DDR pod moim blokiem, całość jadę ulicą. Z powrotem za to już DDRki i letnia plaga: miejscy rowerzyści i Veturilowcy. O tym, że nie potrafi toto trzymać linii prostej, musi jechac zygzakiem oraz inszych pomysłach, napisano już sporo. Ja zaobserwowałem dwie nowe, nieznane mi reakcje. Pierwsza opcja: laleczka zjeżdża sobie bez oglądania się do lewej strony DDR, zjeżdża na chodnik, po czym ogląda się za siebie przed skrętem w lewo (było skrzyżowanie dróg rowerowych). Na prawo nawet nie zerknęła. Drugi pomysł: doganiam dwie dziewczynki na Veturilkach. Wyprzedzam jedną z lewej (nie bez strachu), druga wali środkiem... i zjeżdża mi na lewą. I teraz bądź tu mądry: jechać prawą i liczyć na to, że ona sobie nie przypomni, że mamy ruch prawostronny? Już odetkałem jedno ucho, ale usłyszałem, że mówią do siebie po rosyjsku, więc nawet nie chciałem zwracać uwagi.
Pod blok zajechałem w pierwszych kroplach padającego deszczu... ale nie! Jeszcze nie do domu, musiałem skoczyć do apteki. Z apteki droga wypadła mi już w regularnej ulewie, a tak liczyłem na to, że uda mi się dojechać na styk.
Rano do pracy, dzisiaj udało się z Hipcią (chociaż było ciężko, jakoś nie mogłem się zwlec). Radośnie docięliśmy sobie do Towarowej, gdzie każde pojechało w swoją stronę. Jeszcze przed samą pracą bardzo brzydko pojechałem wyprzedzając pewną laleczkę, która jakoś nie potrafiła się trzymać prawej strony: przykleiłem się do lewej i nie drgnąłem, gdy próbowała zrobić sobie kolejny zygzak niemalże wjeżdżając mi w bok. Usłyszałem jakieś westchnięcie, więc zakładam, że wystraszenie się powiodło. Ciekawe, czy wnioski zostaną wyciągnięte.
A poza tym dziś drugi dzień po bulderowaniu na sekcji i zakwasy wyszły na wierzch. O ile te w przedramionach i na plecach mieć je mogę, już się przyzwyczaiłem, o tyle na brzuchu mieć ich nie znoszę. Nawet śmiać się za bardzo nie mogę.
Na kurs pomknąłem sam. Trasa standardowa, trochę tylko obawiałem się o przednią lampkę, bo dostała komplet nieco już sfatygowanych baterii (a drugi, równie sfatygowany miałem schowany na później). Jakoś dojechałem, w tę stronę zawsze jedzie się przyjemniej, bo nie licząc kilkuset metrów DDR pod moim blokiem, całość jadę ulicą. Z powrotem za to już DDRki i letnia plaga: miejscy rowerzyści i Veturilowcy. O tym, że nie potrafi toto trzymać linii prostej, musi jechac zygzakiem oraz inszych pomysłach, napisano już sporo. Ja zaobserwowałem dwie nowe, nieznane mi reakcje. Pierwsza opcja: laleczka zjeżdża sobie bez oglądania się do lewej strony DDR, zjeżdża na chodnik, po czym ogląda się za siebie przed skrętem w lewo (było skrzyżowanie dróg rowerowych). Na prawo nawet nie zerknęła. Drugi pomysł: doganiam dwie dziewczynki na Veturilkach. Wyprzedzam jedną z lewej (nie bez strachu), druga wali środkiem... i zjeżdża mi na lewą. I teraz bądź tu mądry: jechać prawą i liczyć na to, że ona sobie nie przypomni, że mamy ruch prawostronny? Już odetkałem jedno ucho, ale usłyszałem, że mówią do siebie po rosyjsku, więc nawet nie chciałem zwracać uwagi.
Pod blok zajechałem w pierwszych kroplach padającego deszczu... ale nie! Jeszcze nie do domu, musiałem skoczyć do apteki. Z apteki droga wypadła mi już w regularnej ulewie, a tak liczyłem na to, że uda mi się dojechać na styk.
Rano do pracy, dzisiaj udało się z Hipcią (chociaż było ciężko, jakoś nie mogłem się zwlec). Radośnie docięliśmy sobie do Towarowej, gdzie każde pojechało w swoją stronę. Jeszcze przed samą pracą bardzo brzydko pojechałem wyprzedzając pewną laleczkę, która jakoś nie potrafiła się trzymać prawej strony: przykleiłem się do lewej i nie drgnąłem, gdy próbowała zrobić sobie kolejny zygzak niemalże wjeżdżając mi w bok. Usłyszałem jakieś westchnięcie, więc zakładam, że wystraszenie się powiodło. Ciekawe, czy wnioski zostaną wyciągnięte.
A poza tym dziś drugi dzień po bulderowaniu na sekcji i zakwasy wyszły na wierzch. O ile te w przedramionach i na plecach mieć je mogę, już się przyzwyczaiłem, o tyle na brzuchu mieć ich nie znoszę. Nawet śmiać się za bardzo nie mogę.
- DST 41.85km
- Czas 01:50
- VAVG 22.83km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
No właśnie że dziecku się takich rzeczy nie tłumaczy... ;D
mors - 22:01 środa, 22 maja 2013 | linkuj
Alternatywą dla przedniego błotnika jest, poniekąd, szeroka rama - u mnie przechwytuje prawie wszystko.
Ciesz się z "laleczek". ;) Doceniłbyś je może, gdybyś ich nie widywał. ;)
mors - 20:10 wtorek, 21 maja 2013 | linkuj
Ciesz się z "laleczek". ;) Doceniłbyś je może, gdybyś ich nie widywał. ;)
mors - 20:10 wtorek, 21 maja 2013 | linkuj
Nie dawno w Alejach Ujazdowskich miałem na przeciwko siebie dwie panienki zagadane i snujące się na 2/3 szerokości DDR i wymijającego je gościa, który w końcu wystraszył się czołowego i uciekł na chodnik, a za nimi wylazł jeszcze pieszy...
oelka - 16:34 wtorek, 21 maja 2013 | linkuj
Właśnie przez takich veturiliowców zrezygnowałem z jazdy DDRami. Jeżdżę okrężnymi drogami, ale rower cały i nadal żyję.
bestiaheniu - 12:03 wtorek, 21 maja 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!