Niedziela, 9 czerwca 2013
Kategoria > 100km, do czytania, sakwy
Norwegia 2013: (11)
Rozdział 11: Na dzikiej i bezludnej północy
Coś mamy szczęście do słonecznych pobudek. Gdy już się wykopaliśmy z gorącego nagle namiotu, okazało się, że na zewnątrz jest nieco wietrznie. Rozwieszone na odciągach rzeczy już wyschły, można było się spakować i o 8:40 wrócić do kręcenia. Objechaliśmy szeroką pętlą przyległy do wody zalesiony fragment, minęliśmy skręt do granicy z Finlandią (byliśmy chyba najbliżej Finlandii podczas całej podróży - około czterdziestu kilometrów) i ruszyliśmy w kierunku Skibotn.
Skibotn z kolei umożliwiło nam wczucie się w klimat polskich, nadmorskich miejscowości: wypisz, wymaluj Dźwirzyno. Długa miejscowość, szeroka droga, chodnik po obu stronach, piasek przy niewysokich, siatkowych ogrodzeniach... brakowało tylko setek spacerowiczów z dmuchanymi zabawkami udających się na plażę.
Jedziemy ciągle dookoła fiordu. Wiatr uparcie wieje w dziób, jest na co popatrzeć, zbocze gór co fragment przecinają spore i długie wodospady. Dojeżdżamy do zakrętu, gdzie na czterdziestu kilomerach objeżdżać będziemy odnogę fiordu. Droga jest pusta, mijamy pojedyncze osoby i campery; po drodze trafiają się dwa tunele z zakazem (nie mieliśmy ich na mapie), ale rowery puszczone są starą częścią drogi, tuż nad fiordem. Po dłuższej jeździe i zakupach w Kåfjordbotn (gdzie Hipcia nie może przeboleć, że kupiliśmy za dużo zapasów, które teraz trzeba będzie tachać), trafiamy do przystani, na którą dotarlibyśmy promem z drogi 868. Chwilę później, gdy robiliśmy zdjęcia, tuż obok zatrzymał się samochód na niemieckich blachach z ciekawą rejestracją "PI:RD". Tego "pierda" mieliśmy jeszcze potem spotkać dwukrotnie pod sam koniec podróży. Gdzieś w tych okolicach spotkaliśmy jeszcze dwójkę motocyklistów, którzy zarówno kilka dni temu równocześnie z nami szukali noclegu, a potem płynęli z nami do Jektvik.
Tuż za przystanią, w wysokiej trawie, robimy sobie chwilę przerwy. Jest nieco chłodno, mimo że słońce cały czas pracuje w górze. Po chwili, gdy omijaliśmy wyspę Uløya, wpychając się w głąb lądu, przywitał nas wiatr naprawdę spory i, oczywiście, w twarz. Podczas gramolenia się na niewysoką (200 m) przełęcz, do listy zwierzaków dopisaliśmy liska, który wyszedł sobie dostojnie na środek drogi, po czym, gdy nas dojrzał, zmykał, aż się kurzyło.
Po zjeździe napotkaliśmy sporą miejscowość (Sørkjosen). Ciągnęła się bardzo długo, ludzi na ulicach było co niemiara, mieli sporo otwartych w niedzielę sklepów. Tu do listy zwierzaków dopisaliśmy dwóch strongmanów, którzy przed jakimś magazynem ćwiczyli właśnie spacery z obciążeniem.
Dalej musieliśmy jeszcze przekopać przez kolejne miasteczko, po czym przeprawiliśmy się przez ląd do sąsiedniej odnogi fiordu. Tu zaczęło mżyć. Obejrzeliśmy jedną miejscówkę, pchnęliśmy się pięć kilometrów dalej, po czym, mając świadomość, że następnego dnia jest szansa na nocleg przed Altą (mieliśmy tam 140-150 km), zjechaliśmy w okolice czyjegoś domku letniskowego, minęliśmy go i na brzegu plaży, nieopodal ogrodzenia, rozbiliśmy namiot. Hipcia była niezwykle niezadowolona z jakości miejscówki, chociaż nie było na co narzekać: był widok i na wodę, i na góry, a ze środka nie było widać sąsiednich zabudowań.
Coś mamy szczęście do słonecznych pobudek. Gdy już się wykopaliśmy z gorącego nagle namiotu, okazało się, że na zewnątrz jest nieco wietrznie. Rozwieszone na odciągach rzeczy już wyschły, można było się spakować i o 8:40 wrócić do kręcenia. Objechaliśmy szeroką pętlą przyległy do wody zalesiony fragment, minęliśmy skręt do granicy z Finlandią (byliśmy chyba najbliżej Finlandii podczas całej podróży - około czterdziestu kilometrów) i ruszyliśmy w kierunku Skibotn.
Skibotn z kolei umożliwiło nam wczucie się w klimat polskich, nadmorskich miejscowości: wypisz, wymaluj Dźwirzyno. Długa miejscowość, szeroka droga, chodnik po obu stronach, piasek przy niewysokich, siatkowych ogrodzeniach... brakowało tylko setek spacerowiczów z dmuchanymi zabawkami udających się na plażę.
Jedziemy ciągle dookoła fiordu. Wiatr uparcie wieje w dziób, jest na co popatrzeć, zbocze gór co fragment przecinają spore i długie wodospady. Dojeżdżamy do zakrętu, gdzie na czterdziestu kilomerach objeżdżać będziemy odnogę fiordu. Droga jest pusta, mijamy pojedyncze osoby i campery; po drodze trafiają się dwa tunele z zakazem (nie mieliśmy ich na mapie), ale rowery puszczone są starą częścią drogi, tuż nad fiordem. Po dłuższej jeździe i zakupach w Kåfjordbotn (gdzie Hipcia nie może przeboleć, że kupiliśmy za dużo zapasów, które teraz trzeba będzie tachać), trafiamy do przystani, na którą dotarlibyśmy promem z drogi 868. Chwilę później, gdy robiliśmy zdjęcia, tuż obok zatrzymał się samochód na niemieckich blachach z ciekawą rejestracją "PI:RD". Tego "pierda" mieliśmy jeszcze potem spotkać dwukrotnie pod sam koniec podróży. Gdzieś w tych okolicach spotkaliśmy jeszcze dwójkę motocyklistów, którzy zarówno kilka dni temu równocześnie z nami szukali noclegu, a potem płynęli z nami do Jektvik.
Tuż za przystanią, w wysokiej trawie, robimy sobie chwilę przerwy. Jest nieco chłodno, mimo że słońce cały czas pracuje w górze. Po chwili, gdy omijaliśmy wyspę Uløya, wpychając się w głąb lądu, przywitał nas wiatr naprawdę spory i, oczywiście, w twarz. Podczas gramolenia się na niewysoką (200 m) przełęcz, do listy zwierzaków dopisaliśmy liska, który wyszedł sobie dostojnie na środek drogi, po czym, gdy nas dojrzał, zmykał, aż się kurzyło.
Po zjeździe napotkaliśmy sporą miejscowość (Sørkjosen). Ciągnęła się bardzo długo, ludzi na ulicach było co niemiara, mieli sporo otwartych w niedzielę sklepów. Tu do listy zwierzaków dopisaliśmy dwóch strongmanów, którzy przed jakimś magazynem ćwiczyli właśnie spacery z obciążeniem.
Dalej musieliśmy jeszcze przekopać przez kolejne miasteczko, po czym przeprawiliśmy się przez ląd do sąsiedniej odnogi fiordu. Tu zaczęło mżyć. Obejrzeliśmy jedną miejscówkę, pchnęliśmy się pięć kilometrów dalej, po czym, mając świadomość, że następnego dnia jest szansa na nocleg przed Altą (mieliśmy tam 140-150 km), zjechaliśmy w okolice czyjegoś domku letniskowego, minęliśmy go i na brzegu plaży, nieopodal ogrodzenia, rozbiliśmy namiot. Hipcia była niezwykle niezadowolona z jakości miejscówki, chociaż nie było na co narzekać: był widok i na wodę, i na góry, a ze środka nie było widać sąsiednich zabudowań.
- DST 136.26km
- Czas 09:50
- VAVG 13.86km/h
- VMAX 54.94km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!