Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Poniedziałek, 10 czerwca 2013 Kategoria > 100km, do czytania, sakwy

Norwegia 2013: (12)

Rozdział 12: Kto zaczyna pracę wcześnie, ten robi nadgodziny

W nocy padał deszcz. Jakoś nieszczególnie nam to przeszkadzało. Rano odezwała się pobudka, wstałem i zacząłem się zbierać. W pewnym momencie, gdy już miałem przejść z ubierania do pakowania śpiworów, coś mnie podkusiło i zerknąłem na zegarek. Szósta. Szósta! Wymamrotałem coś na temat tego, co myślę o wstawaniu o tej godzinie, ale skoro już byłem na nogach, to bez sensu było się jeszcze kłaść. Wypełzłem z namiotu i korzystając z tego, że już tylko mżyło, sprawnie go spakowałem. Na asfalcie byliśmy o 7:30, temperatura - uczciwe okolice 7-8 stopni. Podczas pierwszego fragmentu drogi, prowadzącego dookoła fiordu, obiecano mi, że skoro jesteśmy tak wcześnie na kołach, to pewnie się wcześniej rozbijemy. Tak, jasne, już wtedy wiedziałem, że to niemożliwe, mimo że precyzyjne obliczenia wykazywały, że dobrze byłoby rozbić się po 130 km, przed Altą, bo rozsądnie patrząc, kolejny możliwy obóz, byłby możliwy po jakichś 20-30 km, przy założeniu, że Alta okaże się większym miastem.

Objechawszy fiord, zaczęliśmy wspinać się w górę. Wiatr w twarz, długi podjazd, na najwyższą wysokość tej wycieczki (400 m); na podjeździe widzieliśmy kolejne, od dawna nie widziane już reniferki, na szczycie zrobiło się chłodno, więc czym prędzej zjechaliśmy w dół. Na dole zrobiliśmy zakupy, kupując dwa chleby w ICA, z których połowa pierwszego od razu zniknęła w brzuchach. Tym razem kolejny podjazd i wjazd do Finnmarku. Od razu niemalże powitała nas postojówka z kibelkiem, którego od wielu kilometrów ze świecą było szukać. Zrobiło się mniej ludno, po zjeździe mijaliśmy pojedyncze domki, jadąc brzegiem fiordu. Powoli wyszło słońce, a wiatr zapewne przez pomyłkę, zawiał nam w plecy. Po drodze dużo kamperów, przystanki z miejscami, gdzie można kupić regionalne pamiątki, np. wyprawioną skórę renifera. Zrobiwszy przystanek z widokiem na Altafjord ruszamy dalej: mimo podjazdów i zjazdów wiatr pozwala trzymać prędkość ok. 18 km/h.

Alta powoli wyszła w zasięg wzroku, wyglądała jak małe miasteczko wybudowane na cyplu. Ruszyliśmy dalej drogą, mając plan na rozbicie się przed nią, ale akurat na drodze były, jeśli nie miejscowość i tereny rolnicze, to budowa przy tunelach, które przecinając górę na wyspie (wyspach?) skrócą drogę o 10 km. Póki co skrótu nie było, musieliśmy pchnąć się w głąb lądu, gdzie zaraz dowiedzieliśmy się, dlaczego tunele są budowane: powitał nas ośmioprocentowy podjazd. Gdy wygramoliliśmy się na górę i zjechaliśmy kawałek, przy niewielkim jeziorze zaczęliśmy szukać miejsca... niestety, było nierówno, a jedyny fragment równej, wygodnej trawy okazał się być... polem golfowym. Chcąc nie chcąc ruszyliśmy po zrytym śladami ciężkich maszyn asfalcie (jeśli w ogóle był!) w kierunku Alty, po drodze wyprzedzając nasz plan o jeden pełny dzień.

Do Alty wjechaliśmy równo o dziesiątej i zaczęliśmy poszukiwać sklepu. Było ich sporo, ale już nieczynnych, wbiliśmy więc na szlak rowerowy i drogą rowerową przez puste ulice powoli przesuwaliśmy się w kierunku końca miasta. Zaskoczyło nas: wyglądało na małe, a ciągnęło się kilometrami, miało nawet kościół, przypominający nam rzeszowską katedrę. Zrobiwszy zakupy w napotkanym jedynym czynnym sklepie (pomijając stacje benzynowe, na jednej z nich dokupiłem kartusz i dowiedziałem się, gdzie jest najbliższy sklep: dopiero w Skaidi), po dłuższej chwili opuściliśmy Altę, mając na liczniku już ponad 150 km. Miejsc nie było, jedno, paskudne, przy jakimś kempingu w ogóle nie wchodziło w grę. Jechało się jednak dobrze, więc po co było szukać czegoś na siłę?

Gdzieś w okolicach Rafsbotn, gdy wiedzieliśmy, że zaraz droga wyskoczy w górę i popchnie nas w długi podjazd na płaskowyż, rozejrzeliśmy się dokładniej: w niewielkiej kępce drzew, ukryte z drogi, czekało na nas miejsce. Trzeba było tylko odgarnąć zwalone gałęzie, udeptać nieco wysoką trawę i po chwili już, zrobiwszy niemalże 180 km (nasz norweski rekord) siedzieliśmy w namiocie i zbieraliśmy się do snu.
  • DST 179.92km
  • Czas 13:04
  • VAVG 13.77km/h
  • VMAX 56.68km/h
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Te przeloty dzienne i to z sakwami, robią wrażenie. Powaga.
yurek55
- 19:11 sobota, 22 czerwca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl