Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Czwartek, 13 czerwca 2013 Kategoria > 100km, do czytania, sakwy

Norwegia 2013: (15)

Rozdział 15: Poziome i pionowe kreski na ośmioprocentowym zjeździe

Noc była taka, jak się zapowiadała: niespokojna. Mimo że namiot był porządnie zabezpieczony, mocniejsze podmuchy przeszkadzały spać, kilka razy zrywałem się, mając wrażenie, że tropik zerwał się z zabezpieczenia. Kładąc się spać wieczorem nie chciało mi się przebierać, wskutek czego zaległem w kurtce, bluzie i koszulce. Rano, zmarznięty nieco, zdałem sobie sprawę z tego, że noc byłaby cieplejsza, gdybym jednak zamienił bluzę z koszulką na ciepłą bieliznę.

Było nam chłodno, więc nie chciało się w ogóle wyściubiać nosa na zewnątrz. Hipcia nie dała się nabrać na sztuczkę pt. "Zdobyliśmy Nordkapp, zasłużyliśmy na odpoczynek" i zarządziła pobudkę. Przegadaliśmy temat Knivskjellodden i ustaliliśmy, że będzie to sześć godzin marszu, w paskudnych butach (moje bloki się już nie odkręcają), po górskim terenie i ubraniu nieprzygotowanym do marszu w takiej pogodzie (przy tym obuwiu nie dalibyśmy rady utrzymać tempa, które trzymamy w normalnych butach do wędrówek). Te akurat argumenty nie były ważkie. Mocnym był tylko pierwszy: sześć godzin straty na spacer, tylko po to, żeby wyleźć kilkanaście metrów dalej, niż byliśmy wczoraj. A sześć godzin to jednak spory kawałek do przejechania na rowerze i więcej odwiedzonych miejsc, niż jedno z jednostajnym widokiem na morze. Zatem nie idziemy, ruszamy w dół; gdybyśmy przegadali to wczoraj, mielibyśmy nocleg niżej, bez wiatru i nad jeziorkiem... ale co to za nocleg? W końcu cztery kilometry od Nordkapp to coś, co brzmi lepiej niż "zjechaliśmy sobie na dół po wszystkim".

Zebraliśmy się sprawnie, wypchnęliśmy się na drogę nieco mniej sprawnie i ruszyliśmy, w wietrze i deszczu. Na zjeździe jest jeszcze paskudniej, deszcz pada głównie poziomo i zacina w twarz, odcinając możliwość pełnego widzenia. Ruchu na szczęście nie było i mogliśmy walić sobie środkiem jezdni nie przejmując się zbytnio niczym poza tym, żeby trafić rowerem między skały a barierkę. Wiatr zadania nie ułatwiał, odpychał od prawej krawędzi i spychał do środka. Gdy zrobiło się już spokojnie, minęliśmy dwójkę sakwiarzy, która właśnie pchała się do góry, czekał nas jeszcze kawałek zjazdu i już byliśmy całkiem niedaleko Honningsvåg.

Jechało się zupełnie inaczej niż do tej pory. Świadomość, że to już po wszystkim, że teraz już tylko droga na lotnisko, odbierała motywację i zachęcała do tego, żeby położyć się gdzieś na boku, zamiast odwalać rzemieślniczo kolejne kilometry.

W Honningsvåg zrobiliśmy kolejne zakupy, tym razem na dwa i pół dnia, chcieliśmy bowiem wyskoczyć na drogę 889, korzystając z jednego nadrobionego dnia. Pytam ludzi o to, jak ona prowadzi, mylę nawet Francuzów z Norwegami, nikt nic nie wie. Dwójka sakwiarzy, z którymi zagadaliśmy, też niewiele wiedziała; właśnie przylecieli i jechali autobusem na Nordkapp, zaczynając stamtąd. Zaczynać z samej góry? Trochę oszustwo...

Za miastem deszcz pada coraz mniej, od dłuższej już chwili dla odmiany padając pionowo. Chwilę potem musieliśmy jeszcze przebrnąć przez ostatni nieprzyjemny dziś moment: tunel prowadzący z powrotem na kontynent. Kilka dni wcześniej dyskutowaliśmy o tym, czy różnica między dziewięcio a dziesięcioprocentowym podjazdem jest odczuwalna. Okazało się, że jest. W tę stronę jechało się przyjemniej.

W końcu następują momenty, gdy można było śmiało zdjąć z siebie nieco rzeczy i jechać bez czapki. Zrobiło się jakby ludniej: więcej camperów, namiot rowerzysty rozwalony na samym środku placyku przy postoju, jeszcze wczoraj tak nie było. Do tej pory też nikt nie przystawał z aparatem robić nam fotki, coś dziwnego się stało - wielkie święto, że dojechaliśmy i wszyscy jadą nam pogratulować?!

Deszcz przeszedł w mżawkę, asfalt zaczynał robić się suchy. Hipcia wyszperała fajne miejsce na jednym z zakrętów, schowane za głazami od drogi. Zrobiliśmy tylko 109 km, nie mogłem oprzeć się i musiałem jej podokuczać, że powoli już wymięka. Rozbiliśmy się porządnie na mchu i zapakowaliśmy do środka. Zapowiadała się ciepła noc.
  • DST 109.63km
  • Czas 08:22
  • VAVG 13.10km/h
  • VMAX 62.18km/h
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl