Wtorek, 2 lipca 2013
Kategoria < 50km, do czytania, transport
Na lemoniadowym dopingu
Powrót z pracy był szybki. Na miejscu odebrałem od Hipci maila: info, że mam jechać sam. Zapakowałem rower na samochód i ruszyłem w stronę Nadarzyna. Zostawiłem auto u mechanika (info dla Morsa: wymiana eksploatacyjna, nie awaria) i wskoczyłem na rower. Na asfalcie wyzerowałem średnią i potoczyłem się w kierunku domu.
Do tej pory najdłuższe fragmenty na lemondce pokonywałem na śmiesznych fragmentach w mieście, między światłami, tyle, żeby wiedzieć, że jedzie się szybciej, ale porównania na jakiejkolwiek nieco dłuższej trasie, bez przerywników typu "światła", nie miałem. Zastanawiałem się, jak wypadnę w porównaniu do ostatniej trasy na tym dystansie; wówczas średnia wypadła około 27 km/h.
Minąłem pierwsze skrzyżowania i wypadłem na prostą w kierunku Pruszkowa. Położyłem się wygodnie i prędkość przelotowa wskoczyła od razu grubo powyżej 30 km/h. Nie, nie chodzi mi o prędkość, ta nie robi żadnego wrażenia. Chodzi o to, że pedałując zupełnie bez wysiłku, tak, jak pedałuję po całym dniu roboty, miałem na liczniku 32 km/h... i to pod wiatr. Dziwne. Zrzuciłem o jedno przełożenie w dół i prędkość wskoczyła, nadal bez wysiłku, na 35 km/h. Nadal dziwne, w końcu jechałem pod wiatr i na oponach 1,6.
Osiągnąć osiągnąłem, pojawiło się pytanie, jak długo to będzie sobie trwało. Na przedmieściach Pruszkowa byłem w okolicy ósmego kilometra, a licznik wskazywał pewne anomalie, tj.: gdy jechałem 32 km/h, strzałka w dół informowała, że jadąc z tak nikczemną prędkością zaniżam sobie średnią. Celem było sprawdzenie pod kątem dłuższych tras, więc nie starałem się cisnąć i jechać rekreacyjnie, mimo to dopóki nie zaczęły mnie zatrzymywać światła, skrzyżowania i ruch, średnią miałem w okolicach 32,6 km/h.
Przeleciałem przez Pruszków i przez Piastów pomknąłem w kierunku Warszawy. Gdzieś w okolicach ul. Traktorzystów wychynął przede mnie szosowiec. Jechał z dobrą prędkością, ale robił mi tunel, czego chciałem uniknąć. Wyprzedzać nie chciałem, bo wyszedłbym na idiotę, z kolei szkoda mi było czasu na czekanie, aż sobie odjedzie. Przyczaiłem się więc z piętnaście metrów za nim i tak sobie jechaliśmy ze dwa kilometry. Kolega po chwili zorientował się, że jadę za nim, więc zaczął mi na bieżąco podrzucać informacje o drodze; pierwszy raz miałem okazję w praktyce zobaczyć, jak wygląda takie sygnalizowanie.
Kolega w końcu skręcił, ja po chwili też zbiłem do siebie, średnia, o dziwo, nadal powyżej 30 km/h. Pozostał najtrudniejszy moment: okolice Dźwigowej i Powstańców, napstrzone światłami i różnymi innymi zaniżającymi średną bajerami, a celem jest utrzymanie bezwysiłkowej jazdy. Mimo wszystko, zajeżdżając pod blok, miałem średnią 30,47 km/h.
W skrócie: mamy rekord! I to na dystansie ok. 25 km. Aż kusi, żeby sprawdzić, jak to się spisze na rozsądnym dystansie, większym od 150 km, wydaje mi się, że stówka w cztery godziny wylądowała właśnie spokojnie w zasięgu. Do tego nie czuję w ogóle bólu nadgarstków.
A poza tym, to chyba trzeba kupić szosówkę, bo to dopiero musi być różnica...
Do tej pory najdłuższe fragmenty na lemondce pokonywałem na śmiesznych fragmentach w mieście, między światłami, tyle, żeby wiedzieć, że jedzie się szybciej, ale porównania na jakiejkolwiek nieco dłuższej trasie, bez przerywników typu "światła", nie miałem. Zastanawiałem się, jak wypadnę w porównaniu do ostatniej trasy na tym dystansie; wówczas średnia wypadła około 27 km/h.
Minąłem pierwsze skrzyżowania i wypadłem na prostą w kierunku Pruszkowa. Położyłem się wygodnie i prędkość przelotowa wskoczyła od razu grubo powyżej 30 km/h. Nie, nie chodzi mi o prędkość, ta nie robi żadnego wrażenia. Chodzi o to, że pedałując zupełnie bez wysiłku, tak, jak pedałuję po całym dniu roboty, miałem na liczniku 32 km/h... i to pod wiatr. Dziwne. Zrzuciłem o jedno przełożenie w dół i prędkość wskoczyła, nadal bez wysiłku, na 35 km/h. Nadal dziwne, w końcu jechałem pod wiatr i na oponach 1,6.
Osiągnąć osiągnąłem, pojawiło się pytanie, jak długo to będzie sobie trwało. Na przedmieściach Pruszkowa byłem w okolicy ósmego kilometra, a licznik wskazywał pewne anomalie, tj.: gdy jechałem 32 km/h, strzałka w dół informowała, że jadąc z tak nikczemną prędkością zaniżam sobie średnią. Celem było sprawdzenie pod kątem dłuższych tras, więc nie starałem się cisnąć i jechać rekreacyjnie, mimo to dopóki nie zaczęły mnie zatrzymywać światła, skrzyżowania i ruch, średnią miałem w okolicach 32,6 km/h.
Przeleciałem przez Pruszków i przez Piastów pomknąłem w kierunku Warszawy. Gdzieś w okolicach ul. Traktorzystów wychynął przede mnie szosowiec. Jechał z dobrą prędkością, ale robił mi tunel, czego chciałem uniknąć. Wyprzedzać nie chciałem, bo wyszedłbym na idiotę, z kolei szkoda mi było czasu na czekanie, aż sobie odjedzie. Przyczaiłem się więc z piętnaście metrów za nim i tak sobie jechaliśmy ze dwa kilometry. Kolega po chwili zorientował się, że jadę za nim, więc zaczął mi na bieżąco podrzucać informacje o drodze; pierwszy raz miałem okazję w praktyce zobaczyć, jak wygląda takie sygnalizowanie.
Kolega w końcu skręcił, ja po chwili też zbiłem do siebie, średnia, o dziwo, nadal powyżej 30 km/h. Pozostał najtrudniejszy moment: okolice Dźwigowej i Powstańców, napstrzone światłami i różnymi innymi zaniżającymi średną bajerami, a celem jest utrzymanie bezwysiłkowej jazdy. Mimo wszystko, zajeżdżając pod blok, miałem średnią 30,47 km/h.
W skrócie: mamy rekord! I to na dystansie ok. 25 km. Aż kusi, żeby sprawdzić, jak to się spisze na rozsądnym dystansie, większym od 150 km, wydaje mi się, że stówka w cztery godziny wylądowała właśnie spokojnie w zasięgu. Do tego nie czuję w ogóle bólu nadgarstków.
A poza tym, to chyba trzeba kupić szosówkę, bo to dopiero musi być różnica...
- DST 40.58km
- Czas 01:30
- VAVG 27.05km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
A poza tym skoro już stałem te 920 m przed Wami, to zrozumiałe, że Was nie widziałem, ale Wy? Żeby tak nie zakrzyknąć, nie podgonić...
mors - 21:36 poniedziałek, 8 lipca 2013 | linkuj
Okolicach? /lubuskie->wlkp->kuj-pom/
Chyba, że co do czasu - 17 dni odstępu. mors - 21:34 poniedziałek, 8 lipca 2013 | linkuj
Chyba, że co do czasu - 17 dni odstępu. mors - 21:34 poniedziałek, 8 lipca 2013 | linkuj
Dopiero teraz zauważyłem, że nasze życiówki dzieli... 920 METRÓW (sic!).
Hipek 308,3 - Mors 309,22 ;p /zupełnie przypadkowo, bynajmniej nie dokręcałem "pod Ciebie"/. mors - 15:32 piątek, 5 lipca 2013 | linkuj
Hipek 308,3 - Mors 309,22 ;p /zupełnie przypadkowo, bynajmniej nie dokręcałem "pod Ciebie"/. mors - 15:32 piątek, 5 lipca 2013 | linkuj
A jak plecy? To jest chyba spora zmiana pozycji? Ja u siebie, gdy przesunąłem siodło do tyłu, to się nie mogłem przez jakiś czas przyzwyczaić. Dodatkowo wtedy zaczęły mnie plecy rypać, ale kolana miały lżej i tak zostało. Teraz przywykłem do tej pozycji i już mi nic nie dolega.
No i kiedy będą fotki z Norwegi? Chcę przeczytać relację i czekam na nie. Przez to jeszcze nie czytałem. Gewehr - 19:27 wtorek, 2 lipca 2013 | linkuj
No i kiedy będą fotki z Norwegi? Chcę przeczytać relację i czekam na nie. Przez to jeszcze nie czytałem. Gewehr - 19:27 wtorek, 2 lipca 2013 | linkuj
Jakieś kosmiczne prędkości, nie do ogarnięcia moim rozumem
yurek55 - 19:27 wtorek, 2 lipca 2013 | linkuj
Ładnie, i to bardzo!
Pomyśl także o długich dystansach - 400 machniesz tak, jak dotychczasową swoją życiówkę (340? ztcp).
A na co dzień będziesz mieć teraz więcej czasu i może dzięki temu powrzucasz foty z Norwegii. ;D mors - 19:24 wtorek, 2 lipca 2013 | linkuj
Pomyśl także o długich dystansach - 400 machniesz tak, jak dotychczasową swoją życiówkę (340? ztcp).
A na co dzień będziesz mieć teraz więcej czasu i może dzięki temu powrzucasz foty z Norwegii. ;D mors - 19:24 wtorek, 2 lipca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!