Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2011
Dystans całkowity: | 945.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 64:00 |
Średnia prędkość: | 14.78 km/h |
Liczba aktywności: | 28 |
Średnio na aktywność: | 33.78 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 17 października 2011
Kategoria do czytania, transport
Do pracy po weekendzie
Z rana new.meteo zapowiadało odczuwalną temperaturę poniżej zera, więc, biorąc pod uwagę moją nogę i to, że raczej zasuwał nie będę, ubrałem bluzkę z długim rękawem i softshell. I okazało się, że za ciepło się ubrałem.
Pierwsza wycieczka do biura - z Hipcią przez większość trasy, potem z biura do BlueShitty już sam: noga stwierdziła, że ma mnie gdzieś i że będzie bolała - musiałem robić coraz więcej przerw typu: lewa noga - zwis, prawa pedałuje. W pracy zakupiłem żel i opaskę uciskową, sprawdzimy, czy odciążenie nogi pomoże. Do lekarza nie ma co iść, bo wiem, co mi powie jako pierwsze ;)
Pierwsza wycieczka do biura - z Hipcią przez większość trasy, potem z biura do BlueShitty już sam: noga stwierdziła, że ma mnie gdzieś i że będzie bolała - musiałem robić coraz więcej przerw typu: lewa noga - zwis, prawa pedałuje. W pracy zakupiłem żel i opaskę uciskową, sprawdzimy, czy odciążenie nogi pomoże. Do lekarza nie ma co iść, bo wiem, co mi powie jako pierwsze ;)
- DST 13.31km
- Czas 00:42
- VAVG 19.01km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 16 października 2011
Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km
Praskie waypointy
Szybka wycieczka na wschodnią stronę Wisły po kilka świeżych waypointów. Najbardziej cieszy waypoint w Porcie Praskim, który już długo wisiał niezdobyty, a nam się udało jako pierwszym.
Przy Wiśle już chłodniutko.
Przy Wiśle już chłodniutko.
- DST 47.72km
- Czas 02:49
- VAVG 16.94km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 14 października 2011
Kategoria do czytania, transport, waypointgame
Rowerem, ale samochodem
Pierwszą wiadomością jest, że Hipcia założyła sobie bikestata. Na początek po prostu założyliśmy konto (żeby nikt go nie zajął), a potem nagle Hipcia stwierdziła, że warto wpisywać statystyki. No i wpisuje. Moimi rękami ;-)
Pozostaje nam tylko do uzupełnienia ok. 8000km archiwalnych wpisów...
W sobotę przy okazji naprawy samochodu wybraliśmy się z rowerami do Nadarzyna. Mechanik samochodu nie zabrał, więc pomysł, że zostawiamy auto i wracamy do Warszawy rowerami trafił szlag; zatem wróciliśmy autem z rowerami na dachu i pozrywaliśmy trochę WP. Ale rowery były, zaliczone! :D
Pozostaje nam tylko do uzupełnienia ok. 8000km archiwalnych wpisów...
W sobotę przy okazji naprawy samochodu wybraliśmy się z rowerami do Nadarzyna. Mechanik samochodu nie zabrał, więc pomysł, że zostawiamy auto i wracamy do Warszawy rowerami trafił szlag; zatem wróciliśmy autem z rowerami na dachu i pozrywaliśmy trochę WP. Ale rowery były, zaliczone! :D
- DST 6.54km
- Czas 00:21
- VAVG 18.69km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 14 października 2011
Kategoria do czytania, transport
Prawie weekend!
Nareszcie udało się opisać i opublikować wycieczkę znad Bałtyku. Premiera odbyła się wczoraj, dziś w roli głównej recenzentki, do czytania usiadła Hipcia. I z miejsca wykryła trochę braków w moim tekście. Które na bieżąco poprawiłem. Zapomniałem m.in. o tym, że pierwszego dnia wycieczki kąpaliśmy się w Bałtyku. Jak mogłem o tym zapomnieć - nie wiem.
Z rana do pracy nową trasą, Bemowo -> BlueCity przez Kasprzaka, Rogalińską i Karolkową. Standardowo - rozstajemy się przy skrzyżowaniu z Karolkową, wtedy dopiero mogę odpocząć. Hipcia leci sobie swoim tempem, a ja próbuję nadążyć: po wycieczce nadciągnąłem sobie lewe ścięgno Achillesa i teraz pedałuję prawie wyłącznie prawą nogą. A jedną nogą za Szefową nie nadążę, zatem gdy się rozstaliśmy wreszcie mogłem wrócić do mojego obecnego tempa, z prędkością przelotową 22km/h. Czuję się jak ostatnia dupa, wlokąc się tak, ale łapa musi odpocząć, niech ma.
Z rana do pracy nową trasą, Bemowo -> BlueCity przez Kasprzaka, Rogalińską i Karolkową. Standardowo - rozstajemy się przy skrzyżowaniu z Karolkową, wtedy dopiero mogę odpocząć. Hipcia leci sobie swoim tempem, a ja próbuję nadążyć: po wycieczce nadciągnąłem sobie lewe ścięgno Achillesa i teraz pedałuję prawie wyłącznie prawą nogą. A jedną nogą za Szefową nie nadążę, zatem gdy się rozstaliśmy wreszcie mogłem wrócić do mojego obecnego tempa, z prędkością przelotową 22km/h. Czuję się jak ostatnia dupa, wlokąc się tak, ale łapa musi odpocząć, niech ma.
- DST 18.63km
- Czas 00:55
- VAVG 20.32km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Czwartek, 13 października 2011
Kategoria do czytania, transport, waypointgame
I juz polowa tygodnia
Wczoraj po pracy odpinam rower, cos dziwnego dzieje sie z kolem. Przod na sporym flaku. Dojechalem jakos do domu, bo nie mialem pompki. Szybka wymiana detki, na kurs; po kursie na Nowe Miasto, ustrzelic swiezynke, ktora zostawil Surf.
Rano do pracy spory kawalek z Hipcia; to plus przeprowadzki na nowe miejsce: teraz nie muszę aż tak się spieszyć do pracy, więc możemy więcej czasu spędzić razem przed pracą·
Zgubilem gdzies adapter do zaworow presta. Jesli zginal na wyjezdzie, to mielismy niesamowitego farta: jakas czesc urlopu przejechalismy nie majac w ogole mozliwosci pompowania kol. Uff...
Rano do pracy spory kawalek z Hipcia; to plus przeprowadzki na nowe miejsce: teraz nie muszę aż tak się spieszyć do pracy, więc możemy więcej czasu spędzić razem przed pracą·
Zgubilem gdzies adapter do zaworow presta. Jesli zginal na wyjezdzie, to mielismy niesamowitego farta: jakas czesc urlopu przejechalismy nie majac w ogole mozliwosci pompowania kol. Uff...
- DST 38.14km
- Czas 02:08
- VAVG 17.88km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 12 października 2011
Kategoria do czytania, transport
Do pracy, ale blisko
Od dwoch dni pracuje w BlueCity. Dystans skrocil sie o polowe, pech to pech.
Dzis jehalem z jedna sakwa i... bylaby gleba. Odzwyczailem sie od jednostronnego obciazenia.
Dzis jehalem z jedna sakwa i... bylaby gleba. Odzwyczailem sie od jednostronnego obciazenia.
- DST 14.34km
- Czas 00:38
- VAVG 22.64km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Wtorek, 11 października 2011
Kategoria do czytania, transport
Po urlopie...
Tak mi sie nie chcialo zbierac, ze az za pozno wyszedlem. Musialem potem gonic, dobrze, ze przy Wolskiej zlapalem milego kierowce, za ktorym cialem 51km/h az do Elekcyjnej.
Przyjemnie tak jechac sobie bez obciazenia i bez wysilku osiagac 30km/h. Mila odmiana.
Przyjemnie tak jechac sobie bez obciazenia i bez wysilku osiagac 30km/h. Mila odmiana.
- DST 8.23km
- Czas 00:22
- VAVG 22.45km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 10 października 2011
Kategoria do czytania, sakwy, < 25km
Wyprawa wybrzeżem Bałtyku - epilog
Warszawę osiągamy tuż przed drugą w nocy. Wysiadamy w tempie ekspresowym, bo na Zachodniej długiego postoju nie ma, pakujemy wszystko i kierujemy się do przejścia podziemnego. I tu... po sześciu dniach jazdy z sakwami, po błocie, chodnikach, płytach, w deszczu; tu, w środku Warszawy, tu, w słodkich objęciach cywilizacji... odbywam stosunek seksualny z ptakiem. Czyli, bardziej obrazowo: wyjebałem orła na mokrych schodach znosząc swój rower. Ja na schody, rower na mnie... Gleba okrutna, już czwarty dzień czuję w lewej dłoni nieprzerwane mrowienie, widocznie siniak rozrastając się na łokciu, uciska tam coś.
Wsiadamy na pojazdy, pozostaje do przejechania kilka kilometrów pustą, nocną Warszawą na Bemowo. To jeszcze nie koniec - w domu trzeba wyciągnąć mokry namiot, mokre śpiwory, mokre inne rzeczy i rozwiesić. A potem można już udać się na zasłużony wypoczynek.
KONIEC
Aneks 1: Podsumowanie cyferkowe
Od wyjścia z domu do wejścia do niego przebyliśmy 1498km (dane trasy pociągu za stroną PKP).
Na rowerze przejechaliśmy 523.02 km w 42 godziny i 2 minuty.
Sama trasa wzdłuż wybrzeża miała długość 509,94km i trwała 41h 6min.
Średnio robiliśmy 84.99km dziennie w 6h i 51 minut, co daje średnią prędkość jazdy 12,4km/h.
Aneks 2: Podsumowanie słowno-muzyczne, czyli plusy i minusy
Plusy
1. Pierwszym, nawiększym, niesamowitym plusem tej wyprawy jest Hipcia. To nie ulega wątpliwości. Bez Niej zarówno ta, jak i inne wyprawy i wyjazdy w ogóle nie doszłyby do skutku i nie byłyby tak przyjemne. Pewnie gdybym tę akurat ja planował, w większości byłaby przejechana asfaltem, a tak to mieliśmy okazję przeżyć jednak kilka ciekawszych rzeczy. No cóż, to niewyobrażalne szczęście spotkać Kobietę, która nie ucieka przed deszczem lub śniegiem, tylko stojąc z białymi od zimna rękami i szczękając zębami potrafi powiedzieć "Jest fajnie, idziemy dalej!". Przez prawie jedenaście lat, jak jesteśmy razem, nie udało mi się dojść, czy to rzecz mocnego samozaparcia, czy brak instynktu samozachowawczego ;-) Jednak nie ulega wątpliwości: bez Niej byłoby po prostu do dupy. A skoro była, to wspólna podróż, budzenie się rano pod gołym niebem i świadomość tego, że Ona śpi obok, wspólne rozbijanie obozowiska, wino na śniadanie i kolację... tego za żadne pieniądze nie sprzedam.
2. Ruda, czyli Żołądkowa Gorzka. Najlepszy rozgrzewacz na zimne dni.
3. SPD. Podobno na turystykę lepsze są platformy, ale gdyby nie wpięte stopy, mielibyśmy kilka gleb więcej i na pewno bardziej mokre buty.
4. Czerwony, pieszy szlak wzdłuż wybrzeża. Jedyny dobrze oznaczony szlak, któremu naprawdę można było zaufać.
5. Pogoda. W słońcu, gdy jest ciepło, każdy potrafi jechać, a miło się wspomina, że trasę pokonaliśmy w średnio sprzyjających warunkach.
6. Śpiwory. Były wzięte w trasę bez większego testowania, okazało się, że producent nie kłamie w kwestii określenia temperatur. Sucho i ciepło.
Minusy
1. Szlak R-10. Skoro miał to być międzynarodowy szlak dookoła Bałtyku, spodziewaliśmy się, że będzie można za nim całe wybrzeże przejechać. Pojawiał się i znikał, skręcał w losowych miejscach...
2. Oznakowania szlaków, szczególnie w okolicach Darłowa. Drogowskazy są, ale momentami trzeba i tak ufać mapie, bo za oznakowaniami nigdzie się nie wyjedzie, chyba, że w krzaki.
3. Moje opony. Trzeba było wziąć najgrubsze, jakie miałem, wziąłem średnie i cierpiałem, jadąc po piasku/w błocie.
Wsiadamy na pojazdy, pozostaje do przejechania kilka kilometrów pustą, nocną Warszawą na Bemowo. To jeszcze nie koniec - w domu trzeba wyciągnąć mokry namiot, mokre śpiwory, mokre inne rzeczy i rozwiesić. A potem można już udać się na zasłużony wypoczynek.
KONIEC
Aneks 1: Podsumowanie cyferkowe
Od wyjścia z domu do wejścia do niego przebyliśmy 1498km (dane trasy pociągu za stroną PKP).
Na rowerze przejechaliśmy 523.02 km w 42 godziny i 2 minuty.
Sama trasa wzdłuż wybrzeża miała długość 509,94km i trwała 41h 6min.
Średnio robiliśmy 84.99km dziennie w 6h i 51 minut, co daje średnią prędkość jazdy 12,4km/h.
Aneks 2: Podsumowanie słowno-muzyczne, czyli plusy i minusy
Plusy
1. Pierwszym, nawiększym, niesamowitym plusem tej wyprawy jest Hipcia. To nie ulega wątpliwości. Bez Niej zarówno ta, jak i inne wyprawy i wyjazdy w ogóle nie doszłyby do skutku i nie byłyby tak przyjemne. Pewnie gdybym tę akurat ja planował, w większości byłaby przejechana asfaltem, a tak to mieliśmy okazję przeżyć jednak kilka ciekawszych rzeczy. No cóż, to niewyobrażalne szczęście spotkać Kobietę, która nie ucieka przed deszczem lub śniegiem, tylko stojąc z białymi od zimna rękami i szczękając zębami potrafi powiedzieć "Jest fajnie, idziemy dalej!". Przez prawie jedenaście lat, jak jesteśmy razem, nie udało mi się dojść, czy to rzecz mocnego samozaparcia, czy brak instynktu samozachowawczego ;-) Jednak nie ulega wątpliwości: bez Niej byłoby po prostu do dupy. A skoro była, to wspólna podróż, budzenie się rano pod gołym niebem i świadomość tego, że Ona śpi obok, wspólne rozbijanie obozowiska, wino na śniadanie i kolację... tego za żadne pieniądze nie sprzedam.
2. Ruda, czyli Żołądkowa Gorzka. Najlepszy rozgrzewacz na zimne dni.
3. SPD. Podobno na turystykę lepsze są platformy, ale gdyby nie wpięte stopy, mielibyśmy kilka gleb więcej i na pewno bardziej mokre buty.
4. Czerwony, pieszy szlak wzdłuż wybrzeża. Jedyny dobrze oznaczony szlak, któremu naprawdę można było zaufać.
5. Pogoda. W słońcu, gdy jest ciepło, każdy potrafi jechać, a miło się wspomina, że trasę pokonaliśmy w średnio sprzyjających warunkach.
6. Śpiwory. Były wzięte w trasę bez większego testowania, okazało się, że producent nie kłamie w kwestii określenia temperatur. Sucho i ciepło.
Minusy
1. Szlak R-10. Skoro miał to być międzynarodowy szlak dookoła Bałtyku, spodziewaliśmy się, że będzie można za nim całe wybrzeże przejechać. Pojawiał się i znikał, skręcał w losowych miejscach...
2. Oznakowania szlaków, szczególnie w okolicach Darłowa. Drogowskazy są, ale momentami trzeba i tak ufać mapie, bo za oznakowaniami nigdzie się nie wyjedzie, chyba, że w krzaki.
3. Moje opony. Trzeba było wziąć najgrubsze, jakie miałem, wziąłem średnie i cierpiałem, jadąc po piasku/w błocie.
- DST 6.55km
- Czas 00:31
- VAVG 12.68km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 10 października 2011
Kategoria do czytania, sakwy, waypointgame, > 50 km
Wyprawa wybrzeżem Bałtyku - rozdział VI (Karwia - Gdynia)
W którym Czytelnik dowie się, czy spanie pod gołym niebem w porze deszczowej popłaca, a następnie przejedzie się Mierzeją Helską, przedmucha wiatrem i wsiądzie z Bohaterami do pociągu.
Pierwszy budzik zadzwonił o 1:30. Szlag! Nie wiedziałem nawet, że Ona tak je ustawiła. Wybieram jedyną słuszną opcję: wyłączyć to gówno i wracamy w kimę. Przy okazji orientuję się, że temperatura na zewnątrz oscyluje w granicach 2-4 stopni, nic nie pada, a mi jest ciepło. Dobre te śpiwory. Co prawda spaliśmy w softshellach, żeby ograniczyć utratę ciepła przy poruszaniu się (nie zaciągaliśmy kapturów i kołnierza termicznego w śpiworze), ale jestem pewien, że nawet gdybym spał tylko w bieliźnie termicznej i zasłonił górę, byłoby ciepło.
Kolejny budzik - druga z minutami. Tak jak poprzedni: bęc i cisza ma być! Kolejny - godzina trzecia. No, tu już byłem nastawiony na wstanie o tej godzinie, więc robię szybki siad, sięgam do sakwy, w której zgromadziliśmy bieżące ubrania, ubieram górę... po czym okazuje się, że to mi się wydawało, że o trzeciej, to my zbieramy się po wojskowemu: raz-dwa-trzy, zebrać, pakować i wsiadać. Nie, Hipcia wstawać jeszcze nie chce, więc sobie spokojnie leżymy, dopijając wino. Chwilę później, tak gdzieś przed czwartą, pojawia się Pan Deszcz, który zaczyna znienacka i zupełnie bezczelnie padać. Ponieważ nie jest to tylko mżawka, decydujemy o zwinięciu obozowiska w tempie "na godzinę temu" i ruszeniu w drogę.
Wokół ciemno, chlupie deszcz, rowery zapakowane, pchamy do najbliższej drogi i ruszamy. Od momentu rozpoczęcia podróży miałem nadzieję, że uda nam się zrobić coś takiego: wstać i ruszyć w trasę, gdy jest jeszcze ciemno... i wygląda na to, że się udało. Po ciemku przejeżdżamy śpiącą Karwię, przy okazji znajdując waypointa metodą "na farta": Hipcia mówi do mnie "Czy tu w Karwii nie miałeś jakiegoś waypointa do zdobycia?". Podnoszę wzrok, patrzę dookoła i widzę, że zupełnie przypadkowo jesteśmy dokładnie we właściwym miejscu - tuż obok karwieńskiej stacji pomp. Niestety, tabliczka, na której była vlepka, zniknęła w związku z robotami budowlanymi.
Z Karwii jedziemy dalej, w kierunku Jastrzębiej Góry, tu chwilę szukamy właściwego skrętu do Gwiazdy Północy, potem jedziemy w kierunku Władysławowa. Na jezdni zaczyna się kostka, więc jedziemy chodnikiem. I tu zaczyna się najgorsze dwadzieścia minut całego dnia: bierze mnie śpioch. Oczy kleiły się tak, że momentami jechałem na ślepo, rozbudzały mnie krawężniki i czerwone, bijące w oczy, tylne światło Hipci. Na szczęście jakoś przy początku Władysławowa dochodzę do siebie, robimy przystanek w Żabce, jedziemy dalej.
Przy rozjeździe Hel-Gdynia decydujemy przejechać się kawałeczek Mierzeją Helską. Tuż za rondem pojawia się stacja Statoil, stajemy na kawę i hotdoga. Rozgrzewamy się i ruszamy dalej, w kierunku Chałup. Droga przez Mierzeję jest prosta i... nudna. Nic się nie dzieje: po prawej zatoka, po lewej - las. Pewnie byłoby fajniej przejechać się tym leśnym szlakiem (jakiś bunkier w lesie się czai), ale tym razem skupiamy się na asfalcie. W Chałupach schodzimy na plażę, patrząc na morze pijemy piwko i zawracamy.
Zjeżdżamy na drogę rowerową prowadzącą wzdłuż Zatoki Puckiej i kontynuujemy podróż szlakiem. Bardzo przyjemnym szlakiem: droga rowerowa prowadzi pięknie wzdłuż wybrzeża, jedziemy sobie spokojnie aż do Pucka. Za Puckiem nagle droga się kończy, wjeżdżamy na drogę polną. Później dopiero okazuje się, że w tamtym momencie szlak rowerowy się urywa, a my jedziemy szlakiem pieszym. Nadal jest wygodnie, ale jedziemy teraz już brzegiem lasku i pola, pojawia się wdrapywanie się na klif, w końcu zjeżdżamy do pewnej zatoczki, gdzie robimy chwilę przerwy, z niej wsiadamy na konny szlak, którym docieramy do Rzucewa, dalej do Osłonina, a stamtąd brzegiem rezerwatu Beka jedziemy prosto na południe, niestety pod wiatr. Z rezerwatu wyjeżdżamy na asfalt, na tereny Elektrowni, z nich, jadąc cały czas niedaleko brzegu zatoki, wyskakujemy na asfalt w Rewie. Stamtąd droga już prosta: Pierwoszyno-Kosakowo, stamtąd na południe do Gdyni. Jedziemy chodnikiem, bo droga wąska i nierówna, a ruch duży. Gdynię osiągamy od Pogórza, robimy sobie spory zjazd ul. Czernickiego (mając na plecach autobus), potem pytamy kolejnych ludzi o drogę do dworca. Tak sobie jadąc radośnie osiągamy ul. Morską, którą docieramy pod samą Gdynię Główną.
I tu przeprosiny należą się wszystkim warszawiakom, których w myślach tyle razy sponiewieraliśmy za to, że łażą jak krowy: w porównaniu z tym, co napotkaliśmy na DDR na drodze do dworca, Warszawiacy są zorganizowani, rozglądają się i zupełnie nie włażą pod koła. Tu zastał nas zupełny chaos...
Podziw należy się architektowi, który DDR poprowadził dokładnie przed przystankiem.
Z ulgą osiągnęliśmy przejście podziemne, które doprowadziło nas do dworca. Tam na szczęście okazało się, że rowery i do domu nam zawiozą, bilety kupione, zrobiliśmy sobie jeszcze godzinny spacer po Gdyni, zjedliśmy pizzę (ciężko było znaleźć miejsce, gdzie możemy siedzieć, jednocześnie mając oko na objuczone rowery i wróciliśmy na dworzec. Do Warszawy jechał duży skład i dwa wagony rowerowe, więc usiedliśmy sobie w przedziale, zrobiliśmy w nim odpowiednią atmosferę wystawiając buty do suszenia i kimaliśmy.
Wagon, w którym początkowo było ciepło, nagle stwierdził, że skoro jechaliśmy sześć dni w chłodzie, to kilka godzin więcej nam różnicy nie zrobi, więc przestał grzać. Dodatkowo na większości stacji (chyba w związku z remontami), staliśmy po 10-15 minut. Przynajmniej nikt nawet nie próbował się dosiadać, miejsca było dość w innych przedziałach.
Pierwszy budzik zadzwonił o 1:30. Szlag! Nie wiedziałem nawet, że Ona tak je ustawiła. Wybieram jedyną słuszną opcję: wyłączyć to gówno i wracamy w kimę. Przy okazji orientuję się, że temperatura na zewnątrz oscyluje w granicach 2-4 stopni, nic nie pada, a mi jest ciepło. Dobre te śpiwory. Co prawda spaliśmy w softshellach, żeby ograniczyć utratę ciepła przy poruszaniu się (nie zaciągaliśmy kapturów i kołnierza termicznego w śpiworze), ale jestem pewien, że nawet gdybym spał tylko w bieliźnie termicznej i zasłonił górę, byłoby ciepło.
Kolejny budzik - druga z minutami. Tak jak poprzedni: bęc i cisza ma być! Kolejny - godzina trzecia. No, tu już byłem nastawiony na wstanie o tej godzinie, więc robię szybki siad, sięgam do sakwy, w której zgromadziliśmy bieżące ubrania, ubieram górę... po czym okazuje się, że to mi się wydawało, że o trzeciej, to my zbieramy się po wojskowemu: raz-dwa-trzy, zebrać, pakować i wsiadać. Nie, Hipcia wstawać jeszcze nie chce, więc sobie spokojnie leżymy, dopijając wino. Chwilę później, tak gdzieś przed czwartą, pojawia się Pan Deszcz, który zaczyna znienacka i zupełnie bezczelnie padać. Ponieważ nie jest to tylko mżawka, decydujemy o zwinięciu obozowiska w tempie "na godzinę temu" i ruszeniu w drogę.
Wokół ciemno, chlupie deszcz, rowery zapakowane, pchamy do najbliższej drogi i ruszamy. Od momentu rozpoczęcia podróży miałem nadzieję, że uda nam się zrobić coś takiego: wstać i ruszyć w trasę, gdy jest jeszcze ciemno... i wygląda na to, że się udało. Po ciemku przejeżdżamy śpiącą Karwię, przy okazji znajdując waypointa metodą "na farta": Hipcia mówi do mnie "Czy tu w Karwii nie miałeś jakiegoś waypointa do zdobycia?". Podnoszę wzrok, patrzę dookoła i widzę, że zupełnie przypadkowo jesteśmy dokładnie we właściwym miejscu - tuż obok karwieńskiej stacji pomp. Niestety, tabliczka, na której była vlepka, zniknęła w związku z robotami budowlanymi.
Z Karwii jedziemy dalej, w kierunku Jastrzębiej Góry, tu chwilę szukamy właściwego skrętu do Gwiazdy Północy, potem jedziemy w kierunku Władysławowa. Na jezdni zaczyna się kostka, więc jedziemy chodnikiem. I tu zaczyna się najgorsze dwadzieścia minut całego dnia: bierze mnie śpioch. Oczy kleiły się tak, że momentami jechałem na ślepo, rozbudzały mnie krawężniki i czerwone, bijące w oczy, tylne światło Hipci. Na szczęście jakoś przy początku Władysławowa dochodzę do siebie, robimy przystanek w Żabce, jedziemy dalej.
Przy rozjeździe Hel-Gdynia decydujemy przejechać się kawałeczek Mierzeją Helską. Tuż za rondem pojawia się stacja Statoil, stajemy na kawę i hotdoga. Rozgrzewamy się i ruszamy dalej, w kierunku Chałup. Droga przez Mierzeję jest prosta i... nudna. Nic się nie dzieje: po prawej zatoka, po lewej - las. Pewnie byłoby fajniej przejechać się tym leśnym szlakiem (jakiś bunkier w lesie się czai), ale tym razem skupiamy się na asfalcie. W Chałupach schodzimy na plażę, patrząc na morze pijemy piwko i zawracamy.
Zjeżdżamy na drogę rowerową prowadzącą wzdłuż Zatoki Puckiej i kontynuujemy podróż szlakiem. Bardzo przyjemnym szlakiem: droga rowerowa prowadzi pięknie wzdłuż wybrzeża, jedziemy sobie spokojnie aż do Pucka. Za Puckiem nagle droga się kończy, wjeżdżamy na drogę polną. Później dopiero okazuje się, że w tamtym momencie szlak rowerowy się urywa, a my jedziemy szlakiem pieszym. Nadal jest wygodnie, ale jedziemy teraz już brzegiem lasku i pola, pojawia się wdrapywanie się na klif, w końcu zjeżdżamy do pewnej zatoczki, gdzie robimy chwilę przerwy, z niej wsiadamy na konny szlak, którym docieramy do Rzucewa, dalej do Osłonina, a stamtąd brzegiem rezerwatu Beka jedziemy prosto na południe, niestety pod wiatr. Z rezerwatu wyjeżdżamy na asfalt, na tereny Elektrowni, z nich, jadąc cały czas niedaleko brzegu zatoki, wyskakujemy na asfalt w Rewie. Stamtąd droga już prosta: Pierwoszyno-Kosakowo, stamtąd na południe do Gdyni. Jedziemy chodnikiem, bo droga wąska i nierówna, a ruch duży. Gdynię osiągamy od Pogórza, robimy sobie spory zjazd ul. Czernickiego (mając na plecach autobus), potem pytamy kolejnych ludzi o drogę do dworca. Tak sobie jadąc radośnie osiągamy ul. Morską, którą docieramy pod samą Gdynię Główną.
I tu przeprosiny należą się wszystkim warszawiakom, których w myślach tyle razy sponiewieraliśmy za to, że łażą jak krowy: w porównaniu z tym, co napotkaliśmy na DDR na drodze do dworca, Warszawiacy są zorganizowani, rozglądają się i zupełnie nie włażą pod koła. Tu zastał nas zupełny chaos...
Podziw należy się architektowi, który DDR poprowadził dokładnie przed przystankiem.
Z ulgą osiągnęliśmy przejście podziemne, które doprowadziło nas do dworca. Tam na szczęście okazało się, że rowery i do domu nam zawiozą, bilety kupione, zrobiliśmy sobie jeszcze godzinny spacer po Gdyni, zjedliśmy pizzę (ciężko było znaleźć miejsce, gdzie możemy siedzieć, jednocześnie mając oko na objuczone rowery i wróciliśmy na dworzec. Do Warszawy jechał duży skład i dwa wagony rowerowe, więc usiedliśmy sobie w przedziale, zrobiliśmy w nim odpowiednią atmosferę wystawiając buty do suszenia i kimaliśmy.
Wagon, w którym początkowo było ciepło, nagle stwierdził, że skoro jechaliśmy sześć dni w chłodzie, to kilka godzin więcej nam różnicy nie zrobi, więc przestał grzać. Dodatkowo na większości stacji (chyba w związku z remontami), staliśmy po 10-15 minut. Przynajmniej nikt nawet nie próbował się dosiadać, miejsca było dość w innych przedziałach.
- DST 81.29km
- Czas 07:06
- VAVG 11.45km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 9 października 2011
Kategoria do czytania, waypointgame, > 50 km, sakwy
Wyprawa wybrzeżem Bałtyku - rozdział V (Łeba - Karwia)
W którym Hipek dowie się, że z noclegiem nie byłoby tak źle, po czym wspólnie z Hipcią podróżuje znanymi już terenami
Pobudka w hotelu była chyba o ósmej, ale już od szóstej Hipcia naciskała na to, żeby wstać i jechać. Koniec końców wychodzimy z pokoju przed dziesiątą, rezygnujemy ze śniadania (za które zapłaciliśmy) i jedziemy w las. Świecą gołe ręce, ciepłe rękawiczki schną, rękawiczki rowerowe Hipci są mokre jak gąbka, moje - są suche, ale Hipcia ich nie chce, więc jadą w torbie.
Wjeżdżamy w las nieopodal Stilo, tu po drodze Hipcia wskazuje sto tysięcy miejsc, w których można było rozłożyć namiot. Faktycznie, las wilgotny, ale płaski; jest gdzie się ukryć i jest gdzie spać. Ale to dzisiaj, na spokojnie, a wczoraj, wieczorem, było trochę inaczej. Było bardziej mokro, zimno i ogólnie do dupy. A dziś zapowiada się znośnie, nawet nie deszczowo, nawet momentami słońce się objawia.
Jedziemy czerwonym szlakiem, który gdzieś potem znika, chyba na południe; my uparcie przemy na zachód. Tereny kojarzymy, więc wiemy, że waląc na wprost dojedziemy do latarni w Stilo, objeżdżamy ją od północy szlakiem konikowym, potem wracamy do czerwonego, którym uparcie jedziemy i jedziemy... aż do wejścia w Słajszewie, gdzie na plaży robimy przerwę. Na piwo. I Rudą.
Ze Słajszewa do Lubiatowa jedziemy też znaną już drogą, trochę czerwonym, trochę konikowym szlakiem, celem w Lubiatowie jest, jako że mamy niedzielę, zrobić zakupy. Najwyższa pora, bo głód zaczyna powoli przyciskać. Niestety, Lubiatowo opustoszało, sklepów otwartych brak. Pozostaje Białogóra. Próbujemy zaatakować lasem, ale początek drogi dość przypomina wczorajszy początek bagien, więc postanawiamy jednak zrobić trasę asfaltem. Tuż po zawróceniu smaruję łańcuchy, które czekały już na to dłuższą chwilę: po wczorajszym, gdy wyschły, skrzypiały tak, że wioskowe psy uciekały, a po błocie zyskały piękny, brązowy kolor. Po wyczyszczeniu i smarowaniu zaczynają przypominać to, co Stwórca określił jako "łańcuch rowerowy" i wreszcie jadą cicho i lekko. Do Białogóry docieramy jedyną możliwą drogą przez Osieki Lęborskie, na szczęście znajdujemy sklep i tuż przed zamknięciem wyposażamy się w potrzebne dobra. Z Białogóry na zachód prowadzi, szeroką, dobrą drogą czerwony szlak, więc wsiadamy na niego i jedziemy dalej.
Las ciągnie się leniwie, spokojnie docieramy sobie do ujścia Piaśnicy, która dzieli plażę w Dębkach na część dla tekstylnych i dla nudziarzy. Przy tejże rzeczce ustrzelamy waypointa, po czym zaraz zaczynają się Dębki. Dębki, czyli wschodnia część pomorskiej enklawy Warszawiaków, miejscowość, do której w sezonie nawet łańcuchem by nas nie zaciągnięto. Dębki wiedzą o tym, jakie mamy o nich zdanie, więc prowadzą czerwony szlak na południe, a my, jak te krówki, jedziemy za nim dobry kilometr, dopóki nie orientujemy się, że miejscowości to nie ma, a jedziemy na południe, czyli tam, gdzie nam nie jest po drodze. Wracamy i ruszamy przez wieś, na szczęście o tej porze roku zupełnie pustą.
Za Dębkami powoli zaczyna doskwierać brak rękawiczek, niestety, "ciepłe" nadal są mokre i usiłują schnąć, więc zakładamy na dłonie ciepłe, "nocne" skarpetki i kontynuujemy jazdę. Przy tempie, w jakim sobie jedziemy (a raczej w jakim musimy, biorąc pod uwagę obciążenie, jechać), taki sposób ochrony dłoni zupełnie nie przeszkadza.
Między Dębkami a Karwią powoli zapada zmrok i zaczyna się nieskończony ciąg zejść na plażę w ramach terenu Karwieńskich Błot. Przy jednym z nich zjeżdżamy, szukając terenu na namiot, niestety, nic nie ma; w końcu przy kolejnym zerkamy na mapę i orientujemy się, że nie jest dobrze. W zasięgu na ten dzień mamy Władysławowo, a bez większego problemu możemy osiągnąć Puck. Ma to jednak minusy: rano wstajemy będąc tuż obok Gdyni i trzeba będzie zagospodarować czas - powrót dopiero o 17:46. Poza tym pozostaje kwestia noclegu: niby za Władysławowem jest jakiś stary teren bazy rakietowej, ale co tam teraz jest, czy da się spać, nie wiemy. Z kolei nadmorskie tereny Karwii i Jastrzębiej Góry, wyglądają z mapy raczej jak miejski park, nie las do spokojnego noclegu. Postanawiamy zatem zostać tu, gdzie jesteśmy, wyjść na plażę, zanocować, wstać nad ranem i jechać dalej, żeby spokojnie, z zapasem dotrzeć do Gdyni.
Schodzimy zatem na plażę, po raz pierwszy, ponieważ jest mokro, wykorzystujemy folię (malarską - cienka, lekka i wytrzymała), rozkładamy karimaty, śpiwory, rozgwieżdżone dotychczas niebo zasnuwa się chmurami, ale jakoś to nam nie przeszkadza: zawijamy się w ciepłe śpiwory, jemy kolację i dobranoc.
Pobudka w hotelu była chyba o ósmej, ale już od szóstej Hipcia naciskała na to, żeby wstać i jechać. Koniec końców wychodzimy z pokoju przed dziesiątą, rezygnujemy ze śniadania (za które zapłaciliśmy) i jedziemy w las. Świecą gołe ręce, ciepłe rękawiczki schną, rękawiczki rowerowe Hipci są mokre jak gąbka, moje - są suche, ale Hipcia ich nie chce, więc jadą w torbie.
Wjeżdżamy w las nieopodal Stilo, tu po drodze Hipcia wskazuje sto tysięcy miejsc, w których można było rozłożyć namiot. Faktycznie, las wilgotny, ale płaski; jest gdzie się ukryć i jest gdzie spać. Ale to dzisiaj, na spokojnie, a wczoraj, wieczorem, było trochę inaczej. Było bardziej mokro, zimno i ogólnie do dupy. A dziś zapowiada się znośnie, nawet nie deszczowo, nawet momentami słońce się objawia.
Jedziemy czerwonym szlakiem, który gdzieś potem znika, chyba na południe; my uparcie przemy na zachód. Tereny kojarzymy, więc wiemy, że waląc na wprost dojedziemy do latarni w Stilo, objeżdżamy ją od północy szlakiem konikowym, potem wracamy do czerwonego, którym uparcie jedziemy i jedziemy... aż do wejścia w Słajszewie, gdzie na plaży robimy przerwę. Na piwo. I Rudą.
Ze Słajszewa do Lubiatowa jedziemy też znaną już drogą, trochę czerwonym, trochę konikowym szlakiem, celem w Lubiatowie jest, jako że mamy niedzielę, zrobić zakupy. Najwyższa pora, bo głód zaczyna powoli przyciskać. Niestety, Lubiatowo opustoszało, sklepów otwartych brak. Pozostaje Białogóra. Próbujemy zaatakować lasem, ale początek drogi dość przypomina wczorajszy początek bagien, więc postanawiamy jednak zrobić trasę asfaltem. Tuż po zawróceniu smaruję łańcuchy, które czekały już na to dłuższą chwilę: po wczorajszym, gdy wyschły, skrzypiały tak, że wioskowe psy uciekały, a po błocie zyskały piękny, brązowy kolor. Po wyczyszczeniu i smarowaniu zaczynają przypominać to, co Stwórca określił jako "łańcuch rowerowy" i wreszcie jadą cicho i lekko. Do Białogóry docieramy jedyną możliwą drogą przez Osieki Lęborskie, na szczęście znajdujemy sklep i tuż przed zamknięciem wyposażamy się w potrzebne dobra. Z Białogóry na zachód prowadzi, szeroką, dobrą drogą czerwony szlak, więc wsiadamy na niego i jedziemy dalej.
Las ciągnie się leniwie, spokojnie docieramy sobie do ujścia Piaśnicy, która dzieli plażę w Dębkach na część dla tekstylnych i dla nudziarzy. Przy tejże rzeczce ustrzelamy waypointa, po czym zaraz zaczynają się Dębki. Dębki, czyli wschodnia część pomorskiej enklawy Warszawiaków, miejscowość, do której w sezonie nawet łańcuchem by nas nie zaciągnięto. Dębki wiedzą o tym, jakie mamy o nich zdanie, więc prowadzą czerwony szlak na południe, a my, jak te krówki, jedziemy za nim dobry kilometr, dopóki nie orientujemy się, że miejscowości to nie ma, a jedziemy na południe, czyli tam, gdzie nam nie jest po drodze. Wracamy i ruszamy przez wieś, na szczęście o tej porze roku zupełnie pustą.
Za Dębkami powoli zaczyna doskwierać brak rękawiczek, niestety, "ciepłe" nadal są mokre i usiłują schnąć, więc zakładamy na dłonie ciepłe, "nocne" skarpetki i kontynuujemy jazdę. Przy tempie, w jakim sobie jedziemy (a raczej w jakim musimy, biorąc pod uwagę obciążenie, jechać), taki sposób ochrony dłoni zupełnie nie przeszkadza.
Między Dębkami a Karwią powoli zapada zmrok i zaczyna się nieskończony ciąg zejść na plażę w ramach terenu Karwieńskich Błot. Przy jednym z nich zjeżdżamy, szukając terenu na namiot, niestety, nic nie ma; w końcu przy kolejnym zerkamy na mapę i orientujemy się, że nie jest dobrze. W zasięgu na ten dzień mamy Władysławowo, a bez większego problemu możemy osiągnąć Puck. Ma to jednak minusy: rano wstajemy będąc tuż obok Gdyni i trzeba będzie zagospodarować czas - powrót dopiero o 17:46. Poza tym pozostaje kwestia noclegu: niby za Władysławowem jest jakiś stary teren bazy rakietowej, ale co tam teraz jest, czy da się spać, nie wiemy. Z kolei nadmorskie tereny Karwii i Jastrzębiej Góry, wyglądają z mapy raczej jak miejski park, nie las do spokojnego noclegu. Postanawiamy zatem zostać tu, gdzie jesteśmy, wyjść na plażę, zanocować, wstać nad ranem i jechać dalej, żeby spokojnie, z zapasem dotrzeć do Gdyni.
Schodzimy zatem na plażę, po raz pierwszy, ponieważ jest mokro, wykorzystujemy folię (malarską - cienka, lekka i wytrzymała), rozkładamy karimaty, śpiwory, rozgwieżdżone dotychczas niebo zasnuwa się chmurami, ale jakoś to nam nie przeszkadza: zawijamy się w ciepłe śpiwory, jemy kolację i dobranoc.
- DST 57.29km
- Czas 05:06
- VAVG 11.23km/h
- Sprzęt Unibike Viper