Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2012
Dystans całkowity: | 647.33 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 32:09 |
Średnia prędkość: | 20.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.43 km/h |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 22.32 km i 1h 06m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 9 lutego 2012
Kategoria do czytania, transport
Nadchodzi lato pełną gębą
To już nie żarty. Z roboty wróciłem zgrzany. Na kurs pojechaliśmy w wersji jesiennej, czyli buffy zamiast kominiarek i po dwie warstwy ubrania na dół i górę. I było ciepło. Za ciepło. Do pracy co prawda kominiarki, ale nadal czuć, że coś jest na rzeczy.
Posłuszeństwa odmawia rower Hipci, przejechałem się wczoraj testowo po kursie: rower nie jedzie. Musiałem włożyć kupę siły w to, żeby pojechać 27km/h, gdy na swoim rowerze bez wysiłku jechałem 30. Trzeba oddać i naprawić, bo tak to jeździć nie można.
Maks wyciągnięty na Połczyńskiej za autobusową "eLką". Jak się ma szczęście, to się jeździ za darmo.
Posłuszeństwa odmawia rower Hipci, przejechałem się wczoraj testowo po kursie: rower nie jedzie. Musiałem włożyć kupę siły w to, żeby pojechać 27km/h, gdy na swoim rowerze bez wysiłku jechałem 30. Trzeba oddać i naprawić, bo tak to jeździć nie można.
Maks wyciągnięty na Połczyńskiej za autobusową "eLką". Jak się ma szczęście, to się jeździ za darmo.
- DST 39.32km
- Czas 01:51
- VAVG 21.25km/h
- VMAX 46.65km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 8 lutego 2012
Kategoria do czytania, transport
Lato, panie dziejaszku!
Na minusie tylko jedna cyfra, powoli trzeba kombinować nad rezygnacją z części ubioru (wszystkie mrozy przejeździłem na zestawie bluzka+bluza+softshell, czas na rezygnację z tej środkowej). Już nawet ręce nie próbują odmarzać.
Max wyciągnięty za ciężarówką na Połczyńskiej.
Max wyciągnięty za ciężarówką na Połczyńskiej.
- DST 21.85km
- Czas 01:00
- VAVG 21.85km/h
- VMAX 52.43km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Wtorek, 7 lutego 2012
Kategoria transport, waypointgame
Ryby wchodzą na grzyby
Praca+kurs+jeden waypoint. Standard.
- DST 43.79km
- Czas 02:15
- VAVG 19.46km/h
- VMAX 35.81km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 6 lutego 2012
Kategoria transport, do czytania
Poranek-zas(p/r)anek
Weekend był aktywny. W sobotę późno poszliśmy spać, w niedzielę wstaliśmy o ósmej, by się zebrać i sprawdzić, czy hipopotamy chodzą w pionie. Na ściankę wspinaczkową. Okazuje się, że owszem, chodzą, nawet sprawnie i zgrabnie, więc będą chodzić dalej. Wieczorem była okazja, więc była impreza, a rano zbudziłem się tak cholernie niewyspany, że nie wiedziałem, jak się nazywam. I za to właśnie lubię rower - potrafi mnie nawet z takiego stanu doprowadzić do równowagi i rozbudzenia.
Pobiłem rekord miesięcznego przebiegu z lutego 2010. Trudno nie było (niecałe 100km wtedy przejechałem), ale sukces to sukces. Zobaczymy, co na to marzec.
Pobiłem rekord miesięcznego przebiegu z lutego 2010. Trudno nie było (niecałe 100km wtedy przejechałem), ale sukces to sukces. Zobaczymy, co na to marzec.
- DST 8.55km
- Czas 00:27
- VAVG 19.00km/h
- VMAX 29.42km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 4 lutego 2012
Kategoria < 50km, waypointgame, do czytania
W pogardzie mając tnące szpony mrozu...
W piątek wieczorem odbyło się WaypointBeer. Co się działo, kto przyszedł i gdzie w końcu wylądowaliśmy, pisać nie będę, kto był, ten wie, kto nie był, niech przyjdzie następnym razem. ;)
W sobotę za to Hipcia, dostała ataku aktywności i już od ósmej (ósmej, kruca, a wróciliśmy o wpół do czwartej!) usiłowała mnie obudzić. Co koniec końców udało się, jednak nie o ósmej i nie o dziewiątej ;) A jak już się zwlekliśmy, to nam się nigdzie nie chciało ruszać. I tak poczekaliśmy na tradycyjną godzinę rozpoczęcia weekendowego rowerowania. 21:00 :)
Powoli ubraliśmy się, spakowaliśmy wszystko, żeby nie zleszczyć tak jak ostatnio zabraliśmy cztery żelowe i dwa solne ogrzewacze do rąk i termos. Info dla Morsa, który najwyraźniej potrzebuje takich danych: według prognozy temperatura uśredniona miała oscylować w granicach 21-24 na minusie, odczuwalna: 25-30 poniżej zera.
Ruszamy zatem w mroźną Warszawę. Pierwszym punktem docelowym miał być Zając w Kapuście, zatem wybierając optymalną drogę skierowaliśmy się na Al. Solidarności, budząc popłoch, zazdrość i zamieszanie. I rozbawienie panów straźników miejskich, którzy uśmiechali się do nas życzliwie, stojąc obok na światłach. Gazeta w internecu mówiła, że Most Śląsko-Dąbrowski jest zamknięty, że nagroda za wjazd to 500zł, ale jednoślady mogą jechać. To pojechaliśmy więc. Nie wiem, kto tworzył wszystkie rozjazdy przed tunelem na trasie W-Z, ale miał fantazję. Samochodem może i sprawnie, jak się ma lusterka, rowerem dwukrotnie lądowaliśmy na złym pasie, dobrze, że ruch był niewielki. Na miejscu, przed mostem, faktycznie: na znaku jak wół: jednoślady jadą bez mandatu. Przemarznięta Wisła robi ciekawe wrażenie, zastanawialiśmy się, czy w taką pogodę komuś będzie się chciało stać i pilnować wjazdu - a jednak tak: trzy samochodziki zatrzymane przez miłych panów Straszników. Za mostem odhaczamy placyk, zmieniam baterie w lampce i kierujemy się ul. Jagiellońską na południe. Przy waypoincie z Zającem zużywam pierwszy ogrzewacz - ciepło znika momentalnie, w domu grzał pół godziny, tu - zaledwie pięć minut, ale dobrze, że ręce wyciągnięte do wpisania kodu na telefon (do notatek na mrozie ołówek, ołówek bierz, idioto!) wracają do temperatury. Dalej szurujemy w kierunku Stadionu Narodowego (coś ostatnio często go widzimy) i wracamy na "naszą stronę" mostem Poniatowskiego. W samą porę, bo nad Wisłą zaczyna się robić chłodno. Przy poczekalni Warszawa-Powiśle robimy przerwę na herbatę, nie odważamy się wejść do środka, ale chwila przerwy w jeździe i osłonięcie od wiatru dużo daje. Decydujemy jechać dalej.
Trasa prowadzi wzdłuż Alej Ujazdowskich, zaczyna się robić coraz bardziej chłodno, moment przerwy przy koksowniku przy Placu na Rozdrożu niewiele daje, ale zawsze to chwila spokoju we względnym cieple. Dalej tylko kilkaset metrów i przyjemny zjazd do kotła wilgotności i zimna - na Dolny Mokotów. Skwer Chorwacki już czeka, momentalnie, przez pięć minut przeszukiwania, tracę dłonie. Zarządzamy zatem przerwę techniczną - ładujemy się do poczekalni Szpitala Czerniakowskiego i przez kwadrans pozwalamy kończynom wrócić do normalnej temperatury. Herbata znów się przydaje (język mam poparzony do poniedziałku), gdy Hipci dłonie wracają do normalnej barwy, pakujemy jej do rękawiczek jednorazowe ogrzewacze, dodatkowo na ryjek Hipcia zakłada maskę a'la Hannibal Lecter, która, jak się okaże, pod górę utrudni bardzo oddychanie.
Ruszamy. W chłód, w wilgoć, z myślą, żeby się wyrwać z tej cholernej miski i wspiąć na górę. Na szczycie już jest sucho, zatem cieplej. Jedziemy Batorego, żeby Pole Mokotowskie objechać bokiem, Hipcia robi mi tylko smaka, bo cały czas chwali się, że jej w końcu ciepło w dłonie. Kolejna chmura wilgotności - przy Braci Rostafińskich, a potem już pozostaje "pracowy" standard: Banacha-Bitwy-Prymasa-Górczewska, przejechany spokojnie i w cieple, inaczej, niż ostatnio. Wyjąwszy Hipcię, której zamarzały powieki pokryte śniegiem - ot, cud okularnika - w okularach rowerowych ciężko jeździć i widzieć świat. W domu jesteśmy równiutko o północy, jeszcze w kurtce lecę do kuchni, żeby nastawić piwo na grzańca - w końcu, jak już człowiek się zagrzeje, to grzaniec bardziej drażni niż cieszy.
W sobotę za to Hipcia, dostała ataku aktywności i już od ósmej (ósmej, kruca, a wróciliśmy o wpół do czwartej!) usiłowała mnie obudzić. Co koniec końców udało się, jednak nie o ósmej i nie o dziewiątej ;) A jak już się zwlekliśmy, to nam się nigdzie nie chciało ruszać. I tak poczekaliśmy na tradycyjną godzinę rozpoczęcia weekendowego rowerowania. 21:00 :)
Powoli ubraliśmy się, spakowaliśmy wszystko, żeby nie zleszczyć tak jak ostatnio zabraliśmy cztery żelowe i dwa solne ogrzewacze do rąk i termos. Info dla Morsa, który najwyraźniej potrzebuje takich danych: według prognozy temperatura uśredniona miała oscylować w granicach 21-24 na minusie, odczuwalna: 25-30 poniżej zera.
Ruszamy zatem w mroźną Warszawę. Pierwszym punktem docelowym miał być Zając w Kapuście, zatem wybierając optymalną drogę skierowaliśmy się na Al. Solidarności, budząc popłoch, zazdrość i zamieszanie. I rozbawienie panów straźników miejskich, którzy uśmiechali się do nas życzliwie, stojąc obok na światłach. Gazeta w internecu mówiła, że Most Śląsko-Dąbrowski jest zamknięty, że nagroda za wjazd to 500zł, ale jednoślady mogą jechać. To pojechaliśmy więc. Nie wiem, kto tworzył wszystkie rozjazdy przed tunelem na trasie W-Z, ale miał fantazję. Samochodem może i sprawnie, jak się ma lusterka, rowerem dwukrotnie lądowaliśmy na złym pasie, dobrze, że ruch był niewielki. Na miejscu, przed mostem, faktycznie: na znaku jak wół: jednoślady jadą bez mandatu. Przemarznięta Wisła robi ciekawe wrażenie, zastanawialiśmy się, czy w taką pogodę komuś będzie się chciało stać i pilnować wjazdu - a jednak tak: trzy samochodziki zatrzymane przez miłych panów Straszników. Za mostem odhaczamy placyk, zmieniam baterie w lampce i kierujemy się ul. Jagiellońską na południe. Przy waypoincie z Zającem zużywam pierwszy ogrzewacz - ciepło znika momentalnie, w domu grzał pół godziny, tu - zaledwie pięć minut, ale dobrze, że ręce wyciągnięte do wpisania kodu na telefon (do notatek na mrozie ołówek, ołówek bierz, idioto!) wracają do temperatury. Dalej szurujemy w kierunku Stadionu Narodowego (coś ostatnio często go widzimy) i wracamy na "naszą stronę" mostem Poniatowskiego. W samą porę, bo nad Wisłą zaczyna się robić chłodno. Przy poczekalni Warszawa-Powiśle robimy przerwę na herbatę, nie odważamy się wejść do środka, ale chwila przerwy w jeździe i osłonięcie od wiatru dużo daje. Decydujemy jechać dalej.
Trasa prowadzi wzdłuż Alej Ujazdowskich, zaczyna się robić coraz bardziej chłodno, moment przerwy przy koksowniku przy Placu na Rozdrożu niewiele daje, ale zawsze to chwila spokoju we względnym cieple. Dalej tylko kilkaset metrów i przyjemny zjazd do kotła wilgotności i zimna - na Dolny Mokotów. Skwer Chorwacki już czeka, momentalnie, przez pięć minut przeszukiwania, tracę dłonie. Zarządzamy zatem przerwę techniczną - ładujemy się do poczekalni Szpitala Czerniakowskiego i przez kwadrans pozwalamy kończynom wrócić do normalnej temperatury. Herbata znów się przydaje (język mam poparzony do poniedziałku), gdy Hipci dłonie wracają do normalnej barwy, pakujemy jej do rękawiczek jednorazowe ogrzewacze, dodatkowo na ryjek Hipcia zakłada maskę a'la Hannibal Lecter, która, jak się okaże, pod górę utrudni bardzo oddychanie.
Ruszamy. W chłód, w wilgoć, z myślą, żeby się wyrwać z tej cholernej miski i wspiąć na górę. Na szczycie już jest sucho, zatem cieplej. Jedziemy Batorego, żeby Pole Mokotowskie objechać bokiem, Hipcia robi mi tylko smaka, bo cały czas chwali się, że jej w końcu ciepło w dłonie. Kolejna chmura wilgotności - przy Braci Rostafińskich, a potem już pozostaje "pracowy" standard: Banacha-Bitwy-Prymasa-Górczewska, przejechany spokojnie i w cieple, inaczej, niż ostatnio. Wyjąwszy Hipcię, której zamarzały powieki pokryte śniegiem - ot, cud okularnika - w okularach rowerowych ciężko jeździć i widzieć świat. W domu jesteśmy równiutko o północy, jeszcze w kurtce lecę do kuchni, żeby nastawić piwo na grzańca - w końcu, jak już człowiek się zagrzeje, to grzaniec bardziej drażni niż cieszy.
- DST 31.76km
- Czas 01:49
- VAVG 17.48km/h
- VMAX 34.02km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 3 lutego 2012
Kategoria transport, do czytania
Morsy wchodzą na torsy
Nic. Nuda. Standardowy powrót z pracy do domu. Jechałem, jechałem i dojechałem. Fascynujące.
- DST 11.45km
- Czas 00:29
- VAVG 23.69km/h
- VMAX 34.02km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 3 lutego 2012
Kategoria do czytania, transport
Z pracy w słońcu?
W czwartek w pracy brakło prądu. Na początku przepięto się na baterie, wyłączając zbędne odbiorniki prądu; kuchnia i WC tonęły w ciemności. Obiad zjedliśmy jednak w kuchni, przy świetle lampek rowerowych, budząc podziw i zazdrość. Ha, było przyjechać rowerem, a jak się chce dupę wozić autkiem, to proszę, wjedź sobie samochodem do kuchni i poświeć. ;)
Gdy wróciliśmy przed komputery, powitała nas smutna wiadomośc - sieć padła, komputery leżą, mamy zbierać manatki i spadać do domu. Co zrobić, zebrałem się, zadzwoniłem do Hipci z dobrą nowiną, licząc na to, że oszczędzę Jej siedzenia godziny w autobusie na rzecz godziny w samochodzie, a tu niespodzianka: rower już do odebrania z serwisu. Ruszyłem zatem w słoneczną, mroźną Warszawę, wracając z pracy przy świetle słonecznym po raz pierwszy od jesieni. W domu okazało się, że by pojechać po Hipcię, musiałbym za kwadrans zacząć się zbierać, zatem wybrałem opcję "dobry gospodarz". I tak, gdy Hipcia przyszła z rowerkiem, czekała już gorącą kąpiel i pełniutki kufel grzańca.
Z rana pojechaliśmy w końcu razem do pracy, jakoś jeszcze mroźniej było niż wczoraj, Stacja meteo, którą podłapałem od Krzyśka, gdy przyszedłem do pracy, pokazywała -19,5°C; odczuwalną: -21,5°C. Oboje mieliśmy lanserskie fajery ze szronu po obu stronach głowy. Średnia też wyższa o 2-3km/h niż zwykle, bo hipciowy rower po prostu jedzie. Suport poszedl do wymiany, tylna piasta na szczęście była do uratowania. Czyli - do listy serwisów, którym ufam, dopisuję Profibike, jest tam również Activbike, ostatnio, po zalaniu klocków płynem hamulcowym, z listy spadł Legion.
Z rana spotkałem Terminatora. Nie wspominałem tu o nim nigdy, ale w końcu kiedyś trzeba. Facet jedzie od strony Ochoty w kierunku Centrum. Jesień, wieje, deszcz - zawsze bez czapki, zawsze bez rękawiczek. Zaczęły się temperatury w okolicy zera - ugiął się, założył rękawiczki, pomińmy, że zwykłe, bawełniane i cienkie. Ostatnio go nie widziałem, pewnie dlatego, że wychodziliśmy za późno. Dziś go znowu spotkaliśmy. Temperatura taka, jak napisałem wyżej. Ugiął się, założył kaptur. Kapturek w zasadzie. Cienki, ortalionowy kapturek. Nie powiem, żeby to było jakieś wyzwanie, też bym tak dał radę jeździć codziennie. Pytanie tylko - po co? Bo przyjemności z jazdy to już być raczej nie może.
Gdy wróciliśmy przed komputery, powitała nas smutna wiadomośc - sieć padła, komputery leżą, mamy zbierać manatki i spadać do domu. Co zrobić, zebrałem się, zadzwoniłem do Hipci z dobrą nowiną, licząc na to, że oszczędzę Jej siedzenia godziny w autobusie na rzecz godziny w samochodzie, a tu niespodzianka: rower już do odebrania z serwisu. Ruszyłem zatem w słoneczną, mroźną Warszawę, wracając z pracy przy świetle słonecznym po raz pierwszy od jesieni. W domu okazało się, że by pojechać po Hipcię, musiałbym za kwadrans zacząć się zbierać, zatem wybrałem opcję "dobry gospodarz". I tak, gdy Hipcia przyszła z rowerkiem, czekała już gorącą kąpiel i pełniutki kufel grzańca.
Z rana pojechaliśmy w końcu razem do pracy, jakoś jeszcze mroźniej było niż wczoraj, Stacja meteo, którą podłapałem od Krzyśka, gdy przyszedłem do pracy, pokazywała -19,5°C; odczuwalną: -21,5°C. Oboje mieliśmy lanserskie fajery ze szronu po obu stronach głowy. Średnia też wyższa o 2-3km/h niż zwykle, bo hipciowy rower po prostu jedzie. Suport poszedl do wymiany, tylna piasta na szczęście była do uratowania. Czyli - do listy serwisów, którym ufam, dopisuję Profibike, jest tam również Activbike, ostatnio, po zalaniu klocków płynem hamulcowym, z listy spadł Legion.
Z rana spotkałem Terminatora. Nie wspominałem tu o nim nigdy, ale w końcu kiedyś trzeba. Facet jedzie od strony Ochoty w kierunku Centrum. Jesień, wieje, deszcz - zawsze bez czapki, zawsze bez rękawiczek. Zaczęły się temperatury w okolicy zera - ugiął się, założył rękawiczki, pomińmy, że zwykłe, bawełniane i cienkie. Ostatnio go nie widziałem, pewnie dlatego, że wychodziliśmy za późno. Dziś go znowu spotkaliśmy. Temperatura taka, jak napisałem wyżej. Ugiął się, założył kaptur. Kapturek w zasadzie. Cienki, ortalionowy kapturek. Nie powiem, żeby to było jakieś wyzwanie, też bym tak dał radę jeździć codziennie. Pytanie tylko - po co? Bo przyjemności z jazdy to już być raczej nie może.
- DST 23.72km
- Czas 01:06
- VAVG 21.56km/h
- VMAX 42.59km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Czwartek, 2 lutego 2012
Kategoria do czytania, transport
Samotny hipopotam jeździ samotnie
Że z pracy - to się przyzwyczaiłem, ale dziś Hipcia przebrała się za pieszą i do pracy pojechała autobusem. I tak sam, przez tnące szpony mrozu... Rowerostradą przez Połczyńską, z wiatrem w pysk. Jak w lecie nikogo tam nie spotykałem, tak dziś akurat ktoś jechał na rowerze. W okolicy Ronda Zesłańców myślałem, że mnie atakuje Darth Vader, ale na szczęście to tylko Chrabu w swojej masce. Tak w nocy, to można by się przestraszyć. :D
Inna sprawa, że wyszedłem z domu jeszcze przed ósmą. Ha! Czyli wiemy, kto się guzdrze i spowalnia cały proces wyjścia z domu.
Wczoraj Hipcia sprowadziła mi do domu taki kawałek. Pomińmy kwestię tekstów, Lil Wayne tylko o jednym śpiewa, ale rytm wpada w ucho. Od rana śpiewam. Szlag mnie trafia.
&ob=av2e
Inna sprawa, że wyszedłem z domu jeszcze przed ósmą. Ha! Czyli wiemy, kto się guzdrze i spowalnia cały proces wyjścia z domu.
Wczoraj Hipcia sprowadziła mi do domu taki kawałek. Pomińmy kwestię tekstów, Lil Wayne tylko o jednym śpiewa, ale rytm wpada w ucho. Od rana śpiewam. Szlag mnie trafia.
&ob=av2e
- DST 23.55km
- Czas 01:04
- VAVG 22.08km/h
- VMAX 37.45km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 1 lutego 2012
Kategoria do czytania, transport
Panie, pan, to jest, panu powiem, wariat.
Kojarzymy, prawda? Każdy, kto o tej porze roku jeździ, co najmniej raz słyszał takie słowa. Z rozbawieniem patrzę na niektóre wpisy, których autorzy są wręcz oburzeni tym, że ludzie pytają po raz setny, że "w takie zimno na rowerze?!" (czy "w taką pogodę na rowerze?!" - na przykład przy jesiennych deszczach), jakby to musiało być dla każdego oczywiste. Takie, trochę, gwiazdorzenie: wiem, że robię coś, co dla innych jest wyzwaniem, ale zachowuję się, jakby to niczym wyjątkowym dla mnie nie było, a ludzie mi tylko dupę zawracają, zamiast zrobić drogę.
Kto jeździ, ten wie, że zimowa jazda (nawet przy TAKICH MROZACH jak teraz) wielkim wyzwaniem nie jest. Mi jednak zawsze jest miło, gdy ktoś mnie zapyta, czy "w takie zimno na rowerze?".
Od dziś dwa-trzy dni samotnej jazdy, Hipcia z wielkim poświęceniem oddała rower do serwisu. Jak się dowiedziałem, można wyrzucić człowieka z roweru, ale roweru z człowieka nigdy - wracając (pieszo) z serwisu, odruchowo zamiast na chodnik, skręciła na jezdnię.
Kto jeździ, ten wie, że zimowa jazda (nawet przy TAKICH MROZACH jak teraz) wielkim wyzwaniem nie jest. Mi jednak zawsze jest miło, gdy ktoś mnie zapyta, czy "w takie zimno na rowerze?".
Od dziś dwa-trzy dni samotnej jazdy, Hipcia z wielkim poświęceniem oddała rower do serwisu. Jak się dowiedziałem, można wyrzucić człowieka z roweru, ale roweru z człowieka nigdy - wracając (pieszo) z serwisu, odruchowo zamiast na chodnik, skręciła na jezdnię.
- DST 8.61km
- Czas 00:28
- VAVG 18.45km/h
- VMAX 29.96km/h
- Sprzęt Unibike Viper