Wpisy archiwalne w miesiącu
Grudzień, 2014
Dystans całkowity: | 405.49 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 18:02 |
Średnia prędkość: | 22.49 km/h |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 36.86 km i 1h 38m |
Więcej statystyk |
Środa, 31 grudnia 2014
Kategoria transport
Końcówka roku
- DST 24.40km
- Czas 01:09
- VAVG 21.22km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 30 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
Zimnoooooooooo!
... no ale nie mi, bez przesady. Temperatura ledwo spadła do ośmiu, a dziś rano - do -10. Nawet oddech się na brodzie nie osadza.
Za to DDR pięknie ośnieżone, dzięki czemu mogłem dzisiaj olać to wszystko i pojechać sobie jezdnią. A mieli odśnieżać...
Za to DDR pięknie ośnieżone, dzięki czemu mogłem dzisiaj olać to wszystko i pojechać sobie jezdnią. A mieli odśnieżać...
- DST 22.62km
- Czas 01:04
- VAVG 21.21km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 24 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
I znowu wyszło pięknie!
Tak jak w zeszłym roku udało mi się spędzić 24 grudnia z dala od wigiliów, Jezusów i innych atrakcji. Mogłem się za to przejechać rowerem, kupić po raz drugi ciasto urodzinowe (w tym roku miałem aż trójkę gości - mamy nowy rekord!) i posiedzieć w pracy.
I zrobić kolejny krok w stronę grobu.
I zrobić kolejny krok w stronę grobu.
- DST 19.30km
- Czas 00:51
- VAVG 22.71km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 23 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
Zaległości
Wklejam wszystko przedświąteczne. Dzielić mi się nie chce. Za dużo pracy, za mało czasu.
- DST 122.85km
- Czas 05:33
- VAVG 22.14km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 10 grudnia 2014
Kategoria do czytania, > 50 km, transport
Mieszkać sobie pod Warszawą, w małym domku
No, to by było fajne. Domek głęboko w lesie schowany, cisza, spokój i kilometry trzaskane codziennie na trasie wioseczka-Stolica. Już nie jestem przekonany do tego pomysłu.
Po kolei: powrót z pracy był standardowy. Standardowy z dokładnością do tradycyjnego kretyna, który usiłował mnie rozjechać. Na szczęście byłem na to przygotowany.
Rano wstałem o 6:00 i stwierdziłem, że jest dobry dzień. Raz, że środa rano to jest ten dzień w tygodniu kiedy jestem najbardziej wypoczęty po wszystkich treningach, a dwa, że juz mnie ciekawość zjadała. Za oknem była mgła, więc podkradłem Hipci Wally'ego z szosy, założyłem i ruszyłem na moją czasówkę.
Cel był prosty: krótka rozgrzewka, a potem 30 minut zasuwania aż do wyplucia płuc, tak przynajmniej radzi pan Friel, a szczegółowo ktoś to opisał tutaj. Trasa miała być długa, ładna i prosta, bez zatrzymań, dlatego postanowiłem pojechać na zachód, zrobić pętlę i skończyć test jakieś 8 km od pracy.
Ruszyłem. Rozgrzałem się na dwu-trzykilometrowym odcinku do drugich świateł tuż za Warszawą, włączyłem pulsometr i wio! Prrrrrrrrr! Cholera, tu są jeszcze jedne światła?! Zatrzymałem się, zresetowałem urządzenia i po otrzymaniu zielonego pognałem przed siebie.
Nigdy się nie ścigam na takim poziomie wysiłku, więc było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie; zastanawiałem się, czy uda mi się dobrze trafić z przyłożonym wysiłkiem i nie zdechnąć, albo nie zakończyć zbyt wyluzowanym. Prędkość była z tych raczej zabawnych, bo ledwo 32-34 km/h, ale należy tu dodać, że jechałem crossem, do tego z klamotami w sakwie i koniecznie w pozycji pionowej (podobno lemondka podnosi tętno). Pędziłem sobie wpatrzony w asfalt przed sobą, wiedziałem, że dobrze trafię z godziną, bo o tej porze ruch jest w stronę Warszawy, czyli tych jadących w moją stronę powinno być niewielu.
Rondo w Babicach mnie zaskoczyło. Nie wiedziałem kiedy się toto przede mną pojawiło. Udało się przez nie przejechać bez zatrzymania, bo akurat było pusto. Chwilę później odbiłem pierwsze 10 minut i zaczęła się decydująca próba. Droga iskrzyła się w świetle samochodów, słońce niespiesznie wstawało, przypuszczałem, że może być ślisko, ale dopiero widok czterech parami przytulonych do siebie samochodów uświadomił mi, że faktycznie, nawierzchnia może nie być z tych optymalnych. Brałem to pod uwagę startując, ale gdybym teraz przestał, to byłoby mi bardzo szkoda.
Miałem skręcić w lewo w Borzęcinie. Sznur samochodów jadących z przeciwka (korek spowodowany wypadkiem) uniemożliwił mi sprawny skręt w lewo, dlatego pojechałem dalej prosto. Znowu wpatrzony przed siebie, skupiony na tym, by podnieść tętno, gdy nagle robiło się lekko z górki i podświadomie zaczynałem odpoczywać. Z kolei zaskoczyło mnie rondo w Zaborowie, nie wiedziałem, kiedy aż tam dotarłem; do zakończenia testu zostały mi dwie minuty, więc postanowiłem nie przerywać i lecieć dalej prosto. Rondo minięte z lekkim zwolnieniem, z duszą na ramieniu, bo wiedziałem, co się w każdej chwili może zdarzyć. Nic się nie stało, została minuta i... koniec!
Zjechałem na pobocze, zatrzymałem się, wyłączyłem całe dziadostwo i postanowiłem pojechać przez Umiastów i Kaputy, znaną mi drogą. Już skręcając poczułem, jak ucieka mi kółko, na wyprostowaniu też uciekło, więc zawróciłem rower i wróciłem do głównej, bo tam przynajmniej jeżdżą samochody, więc mozna liczyć na to, że będzie trochę bardziej przyczepnie.
Trasa do Warszawy była straszna. Jak w tamtą stronę przeleciało to nie wiadomo kiedy, tak z powrotem jechałem sporo wolniej, wielokrotnie zwalniany przez samochody (których nie mogłem brać lewą stroną tak, jakbym tego chciał - szkoda się wygrzmocić prosto pod auto jadące z przeciwka). Wlokłem się więc miejscami po 17 km/h, czasem wyprzedzając lewą kilka aut i znowu czekając... Z ulgą przywitałem z daleka widoczne światła przy Górczewskiej. Zrobiło się przyczepnie, a ja mogłem wskoczyć na znaną trasę do pracy i już sprawnie - chociaż nieco zmarznięty, bo przepocona kurtka i rękawiczki jakoś nie chciały wyschnąć, a w korku nie było jak przyspieszyć by się rozgrzać - dotarłem do pracy.
Pod pracą wyglądałem jak śniegowy ludzik: miejsca, gdzie ubranie zdążyło się przepocić miałem pokryte cienką warstwą śniegu i lodu, lód miałem też osadzony na rowerze.
Za to przynajmniej zimowych klimatów (białe drzewa, chodniki, ślady czyjegoś hamowania na łące) naoglądałem się w stopniu wystarczającym.
Żeby było widać, jak bardzo wlokłem się w drodze powrotnej: czasówkę, czyli jakieś 16-17 km jechałem w 30 minut. Powrót, czyli coś około 30 km jechałem półtorej godziny.
Sprawdziłem moje dane z tabelą w książce, wynik wyszedł przyzwoity (co ciekawe, takie samo średnie tętno miałem na pierwszych 10 i ostatnich dwudziestu minutach), zabawnie wygląda wykres jazdy z większością w piątej strefie. W miejsce standardowego podziału na 50%, 60% i tak dalej autor książki proponuje inne wyliczenia, nieco wyższe, które mają dla mnie trochę więcej sensu; teraz trening na progu tlenowym (ja nadal nie wiem, o czym piszę!) brzmi jak faktyczny trening, a nie usiłowanie jazdy dużo wolniej niż nakazuje przyzwoitość.
No to teraz już wiem, gdzie jestem, dla przyzwoitości badanie trzeba będzie powtórzyć wiosną albo kiedyś na rowerku stacjonarnym, wreszcie mogę zacząć się zastanawiać, czy i jakie treningi mogę sobie zapodawać w drodze do domu.
A dlaczego domek pod Warszawą nie jest idealnym pomysłem? Proste: w lecie to super sprawa - wsiada się i leci. W czasie zimowym nie jest tak różowo: ruch spory, na drodze ślisko, za dużo samochodów, żeby wszystkim zaufać (za duże prawdopodobieństwo tego, że w końcu któryś z idiotów mnie zahaczy), a dojeżdżanie samochodem to w ogóle samobójstwo. A jak spadnie śnieg, to jeszcze gorzej to musi wyglądać.
Po kolei: powrót z pracy był standardowy. Standardowy z dokładnością do tradycyjnego kretyna, który usiłował mnie rozjechać. Na szczęście byłem na to przygotowany.
Rano wstałem o 6:00 i stwierdziłem, że jest dobry dzień. Raz, że środa rano to jest ten dzień w tygodniu kiedy jestem najbardziej wypoczęty po wszystkich treningach, a dwa, że juz mnie ciekawość zjadała. Za oknem była mgła, więc podkradłem Hipci Wally'ego z szosy, założyłem i ruszyłem na moją czasówkę.
Cel był prosty: krótka rozgrzewka, a potem 30 minut zasuwania aż do wyplucia płuc, tak przynajmniej radzi pan Friel, a szczegółowo ktoś to opisał tutaj. Trasa miała być długa, ładna i prosta, bez zatrzymań, dlatego postanowiłem pojechać na zachód, zrobić pętlę i skończyć test jakieś 8 km od pracy.
Ruszyłem. Rozgrzałem się na dwu-trzykilometrowym odcinku do drugich świateł tuż za Warszawą, włączyłem pulsometr i wio! Prrrrrrrrr! Cholera, tu są jeszcze jedne światła?! Zatrzymałem się, zresetowałem urządzenia i po otrzymaniu zielonego pognałem przed siebie.
Nigdy się nie ścigam na takim poziomie wysiłku, więc było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie; zastanawiałem się, czy uda mi się dobrze trafić z przyłożonym wysiłkiem i nie zdechnąć, albo nie zakończyć zbyt wyluzowanym. Prędkość była z tych raczej zabawnych, bo ledwo 32-34 km/h, ale należy tu dodać, że jechałem crossem, do tego z klamotami w sakwie i koniecznie w pozycji pionowej (podobno lemondka podnosi tętno). Pędziłem sobie wpatrzony w asfalt przed sobą, wiedziałem, że dobrze trafię z godziną, bo o tej porze ruch jest w stronę Warszawy, czyli tych jadących w moją stronę powinno być niewielu.
Rondo w Babicach mnie zaskoczyło. Nie wiedziałem kiedy się toto przede mną pojawiło. Udało się przez nie przejechać bez zatrzymania, bo akurat było pusto. Chwilę później odbiłem pierwsze 10 minut i zaczęła się decydująca próba. Droga iskrzyła się w świetle samochodów, słońce niespiesznie wstawało, przypuszczałem, że może być ślisko, ale dopiero widok czterech parami przytulonych do siebie samochodów uświadomił mi, że faktycznie, nawierzchnia może nie być z tych optymalnych. Brałem to pod uwagę startując, ale gdybym teraz przestał, to byłoby mi bardzo szkoda.
Miałem skręcić w lewo w Borzęcinie. Sznur samochodów jadących z przeciwka (korek spowodowany wypadkiem) uniemożliwił mi sprawny skręt w lewo, dlatego pojechałem dalej prosto. Znowu wpatrzony przed siebie, skupiony na tym, by podnieść tętno, gdy nagle robiło się lekko z górki i podświadomie zaczynałem odpoczywać. Z kolei zaskoczyło mnie rondo w Zaborowie, nie wiedziałem, kiedy aż tam dotarłem; do zakończenia testu zostały mi dwie minuty, więc postanowiłem nie przerywać i lecieć dalej prosto. Rondo minięte z lekkim zwolnieniem, z duszą na ramieniu, bo wiedziałem, co się w każdej chwili może zdarzyć. Nic się nie stało, została minuta i... koniec!
Zjechałem na pobocze, zatrzymałem się, wyłączyłem całe dziadostwo i postanowiłem pojechać przez Umiastów i Kaputy, znaną mi drogą. Już skręcając poczułem, jak ucieka mi kółko, na wyprostowaniu też uciekło, więc zawróciłem rower i wróciłem do głównej, bo tam przynajmniej jeżdżą samochody, więc mozna liczyć na to, że będzie trochę bardziej przyczepnie.
Trasa do Warszawy była straszna. Jak w tamtą stronę przeleciało to nie wiadomo kiedy, tak z powrotem jechałem sporo wolniej, wielokrotnie zwalniany przez samochody (których nie mogłem brać lewą stroną tak, jakbym tego chciał - szkoda się wygrzmocić prosto pod auto jadące z przeciwka). Wlokłem się więc miejscami po 17 km/h, czasem wyprzedzając lewą kilka aut i znowu czekając... Z ulgą przywitałem z daleka widoczne światła przy Górczewskiej. Zrobiło się przyczepnie, a ja mogłem wskoczyć na znaną trasę do pracy i już sprawnie - chociaż nieco zmarznięty, bo przepocona kurtka i rękawiczki jakoś nie chciały wyschnąć, a w korku nie było jak przyspieszyć by się rozgrzać - dotarłem do pracy.
Pod pracą wyglądałem jak śniegowy ludzik: miejsca, gdzie ubranie zdążyło się przepocić miałem pokryte cienką warstwą śniegu i lodu, lód miałem też osadzony na rowerze.
Za to przynajmniej zimowych klimatów (białe drzewa, chodniki, ślady czyjegoś hamowania na łące) naoglądałem się w stopniu wystarczającym.
Żeby było widać, jak bardzo wlokłem się w drodze powrotnej: czasówkę, czyli jakieś 16-17 km jechałem w 30 minut. Powrót, czyli coś około 30 km jechałem półtorej godziny.
Sprawdziłem moje dane z tabelą w książce, wynik wyszedł przyzwoity (co ciekawe, takie samo średnie tętno miałem na pierwszych 10 i ostatnich dwudziestu minutach), zabawnie wygląda wykres jazdy z większością w piątej strefie. W miejsce standardowego podziału na 50%, 60% i tak dalej autor książki proponuje inne wyliczenia, nieco wyższe, które mają dla mnie trochę więcej sensu; teraz trening na progu tlenowym (ja nadal nie wiem, o czym piszę!) brzmi jak faktyczny trening, a nie usiłowanie jazdy dużo wolniej niż nakazuje przyzwoitość.
No to teraz już wiem, gdzie jestem, dla przyzwoitości badanie trzeba będzie powtórzyć wiosną albo kiedyś na rowerku stacjonarnym, wreszcie mogę zacząć się zastanawiać, czy i jakie treningi mogę sobie zapodawać w drodze do domu.
A dlaczego domek pod Warszawą nie jest idealnym pomysłem? Proste: w lecie to super sprawa - wsiada się i leci. W czasie zimowym nie jest tak różowo: ruch spory, na drodze ślisko, za dużo samochodów, żeby wszystkim zaufać (za duże prawdopodobieństwo tego, że w końcu któryś z idiotów mnie zahaczy), a dojeżdżanie samochodem to w ogóle samobójstwo. A jak spadnie śnieg, to jeszcze gorzej to musi wyglądać.
- DST 61.86km
- Czas 02:35
- VAVG 23.95km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 9 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
Akcja: morderstwo
Dwóch kretynów usiłowało mi zrobić nadprogramową operację chirurgiczną. Jeden niewiarygodnie bezczelnie i bardzo wolno przeciął moją główną drogę, zupełnie mnie nie zauważając! Ale "Kurwa mać!" usłyszał. Zatrzymał się i przepraszał, a tak wyskoczył z przeprosinami, że po prostu brakło mi słów. Nawet nie miałem siły już się odzywać, machnąłem tylko ręką.
Dziś po raz pierwszy jechałem "w strefie". Męczące to (psychicznie) jak diabli. W sumie nie miało to nic współnego z treningiem, chciałem po prostu ustalić jak to wygląda, jak się jedzie w górnej granicy II strefy. Żeby je poprawnie wyznaczyć muszę najpierw strzelić czasówkę w celu ustalenia progu LT. A na czasówkę trzeba mieć czas.
Dziś po raz pierwszy jechałem "w strefie". Męczące to (psychicznie) jak diabli. W sumie nie miało to nic współnego z treningiem, chciałem po prostu ustalić jak to wygląda, jak się jedzie w górnej granicy II strefy. Żeby je poprawnie wyznaczyć muszę najpierw strzelić czasówkę w celu ustalenia progu LT. A na czasówkę trzeba mieć czas.
- DST 25.18km
- Czas 01:10
- VAVG 2:46km/h
Poniedziałek, 8 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
Po weekendzie
Do pracy się samo nie dojedzie. Weekend wspinaczkowo udany - kolejny krok w górę, tym razem poprowadzone VI.2. Szkoda, że głównie jest to efekt mojego schudnięcia, a nie niewiarygodnego wzrostu siły. Nic to, mogę jeszcze spokojnie zrzucić kilka kilo...
- DST 8.02km
- Czas 00:21
- VAVG 22.91km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 5 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
Brodaty baran
A ja myślałem, że ludzie z brodą to są porządne ludzie. Okazuje się, że nie wszystkie.
Wracam z pracy, przejeżdżam przez przejazd rowerowy, zostaję bardzo dokładnie zignorowany, a pan kierowca jedzie jakby wcale nie miał zamiaru się zatrzymać. Robię mu więc moją ulubioną niespodziankę - czyli gwałtowne hamowanie tuż przed przejazdem, na tyle spokojnie, by ani mi, ani sobie krzywdy nie zrobił, ale na tyle ostro, by musiał mnie zauważyć.
Gwałtowne hamowanie, jego drzwi są na wysokości mnie, pokazuję mu dwa palce... ale okejki, spokojnie. Po co pokazywać środkowe, jak można człowieka nagrodzić za wyjątkową postawę? Omijam, ale patrzę... o, szybka się otwiera. Hurra, będziemy sobie rozmawiać!
Podchodzę i dowiaduję się, że "przed przejściem dla pieszych powinienem się zatrzymać". Gdyby to jeszcze stary dziad, który szkolił się za towarzysza Gierka, to po prostu bym olał, ale to młody chłopak! Skończyło się na "[zatrzymać się] Przed przejazdem rowerowym, baranie?!", z wymownym gestem stukania się w czoło; po tym pojechałem w swoją stronę.
Niesamowite.
Wracam z pracy, przejeżdżam przez przejazd rowerowy, zostaję bardzo dokładnie zignorowany, a pan kierowca jedzie jakby wcale nie miał zamiaru się zatrzymać. Robię mu więc moją ulubioną niespodziankę - czyli gwałtowne hamowanie tuż przed przejazdem, na tyle spokojnie, by ani mi, ani sobie krzywdy nie zrobił, ale na tyle ostro, by musiał mnie zauważyć.
Gwałtowne hamowanie, jego drzwi są na wysokości mnie, pokazuję mu dwa palce... ale okejki, spokojnie. Po co pokazywać środkowe, jak można człowieka nagrodzić za wyjątkową postawę? Omijam, ale patrzę... o, szybka się otwiera. Hurra, będziemy sobie rozmawiać!
Podchodzę i dowiaduję się, że "przed przejściem dla pieszych powinienem się zatrzymać". Gdyby to jeszcze stary dziad, który szkolił się za towarzysza Gierka, to po prostu bym olał, ale to młody chłopak! Skończyło się na "[zatrzymać się] Przed przejazdem rowerowym, baranie?!", z wymownym gestem stukania się w czoło; po tym pojechałem w swoją stronę.
Niesamowite.
- DST 37.25km
- Czas 01:37
- VAVG 23.04km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 4 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
Ustawka z Hipcią
A wyszła nam, a po pracy, a co!
Potem jeszcze wyszła ścianka, a na niej VI.1 wciągnięte OS. Przyznam, że się nie spodziewałem. Ale trzeba ładować, bo Hipcia jest pół kroku za mną - na poziomie wkoszenia VI+ OS.
Potem jeszcze wyszła ścianka, a na niej VI.1 wciągnięte OS. Przyznam, że się nie spodziewałem. Ale trzeba ładować, bo Hipcia jest pół kroku za mną - na poziomie wkoszenia VI+ OS.
- DST 27.77km
- Czas 01:17
- VAVG 21.64km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 3 grudnia 2014
Kategoria do czytania, transport
Kupiłem sobie zabawkę
Nabyłem sobie pulsometr. W zasadzie "nabyliśmy", bo sztuka jedna na łebka. Szczerze wierzę w to, że pomoże mi to polepszyć wyniki; za taką kasę to już nie ma wyboru - musi polepszyć, a ja muszę wierzyć.
Na razie wiem o tym tyle, że pojawiają się tam różne, fajne cyferki. I inne, ale równie miłe literki - np. z jakiegoś fitness testu wyszło mi, że mam "elitarną" wydolność oddechową. Czy coś takiego. Według ich samouczka brakuje mi tylko jednego punktu do wydolności, którą osiągają zawodowi kolarze. Proszę, jakże to mile łechce ego, prawda?
A teraz trzeba kupić książkę lub poczytać jakieś wiarygodne artykuły, żeby dowiedzieć się co to tam wyskakuje, zrozumieć jak to działa i faktycznie przełożyć to na jakiś rozsądny trening. I dowiedzieć się, czy da się to zorganizować w drodze do domu.
Na razie wiem o tym tyle, że pojawiają się tam różne, fajne cyferki. I inne, ale równie miłe literki - np. z jakiegoś fitness testu wyszło mi, że mam "elitarną" wydolność oddechową. Czy coś takiego. Według ich samouczka brakuje mi tylko jednego punktu do wydolności, którą osiągają zawodowi kolarze. Proszę, jakże to mile łechce ego, prawda?
A teraz trzeba kupić książkę lub poczytać jakieś wiarygodne artykuły, żeby dowiedzieć się co to tam wyskakuje, zrozumieć jak to działa i faktycznie przełożyć to na jakiś rozsądny trening. I dowiedzieć się, czy da się to zorganizować w drodze do domu.
- DST 23.72km
- Czas 01:01
- VAVG 23.33km/h
- Sprzęt Zenon